Było słoneczne, jasne poranne światło. Tadeusz zamiatał podłogi garwolińskiego dworca autobusowego, zatopiony w melodii płynącej przez słuchawki. Od dziesięciu lat to miejsce było jego całym światem.
Nagle usłyszał niepewny głos: „Przepraszam…”
Odwrócił się i zobaczył kobietę, może 35-letnią. Wyglądała na wymęczoną, a z jej zaciskowanych dłoni i śladów łez na policzkach domyśliła się, iż płakała. W ramionach trzymała niemowlę, obok stało dwoje starszych dzieci.
„Czy mogę jakoś pomóc?” – zaniepokojony zdjął słuchawki.
„M-musimy dojechać do Poznania… Proszę, czy mógłby mi pan kupić bilet?” – jej głos drżał.
„Wszystko w porządku? Wygląda pani na zrozpaczoną.”
Kobieta zawężyła spojrzenie. „Mój mąż… nie jest dobrym człowiekiem. Uciekam przed nim. Do siostry, w Poznaniu. Zgubiłam portfel… Proszę…”
Tadeusz westchnął. Sam ledwo wiązał koniec z końcem, ale widząc jej rozpacz, podszedł do kasy i kupił bilet ostatnimi oszczędnościami.
„Dziękuję… z całego serca.” – kobieta ściskała bilet jak niebiańską łaskę.
„Niech pani dba o dzieci.”
„Mogę prosić pański adres?”
„Po co?”
„Chcę się odwdzięczyć. Proszę.”
W końcu uległ. Gdy autobus zniknął za zakrętem, Tadeusz wrócił do pracy.
—
Po zmianie wrócił do domu, gdzie czekała na niego córka, Zosia. Odkąd żona ich opuściła, byli tylko dla siebie. Choć boli go jej decyzja, zebrał się w sobie – dla Zosi.
Dziewczynka, mimo dziesięciu lat, była dojrzała już jak dorosła. Po szkole wiązała warkocz i rzucała się w obowiązki, gotując razem z tatą w ciasnej kuchni. Wieczorami opowiadali sobie, jak minął dzień.
Ale następnego ranka wszystko się zmieniło.
„Ojciec! Wstawaj!” – Zosia potrząsała nim, zanim jeszcze otworzył oczy.
„Co się stało, kochanie?”
„Coś dziwnego jest na podwórku!”
Wyszedł i zamarł – kilkanaście kartonów stało przed domem. Na jednym leżała koperta.
*„Droga Pana, to ja – ta kobieta z dworca. Dziękuję za pomoc. W tych pudłach są rzeczy, które chciałam zabrać, ale zostawiam je Panu. Może je sprzeda i poprawi swoją sytuację.”*
W tym momencie rozległ się dźwięk tłuczonego szkła. Zosia upuściła wazon.
„Uważaj!” – warknął, ale nagle coś zabłysło wśród odłamków. Podniósł kryształowy kamień. Oddychał na niego – mgiełka nie osiadła.
„Boże… to DIAMENT!” – krzyknął, ściskając go w dłoni.
„Musimy go oddać!” – Zosia wskazała adres nadawcy w dokumentach.
„Zosiu, pomyśl – lepsza szkolą, nowe życie!”
„A jeżeli to czyjaś ostatnia nadzieja?”
W końcu uległ, ale miał inny plan. Udał się do antykwariatu.
„Co mogę dla pana zrobić?” – właściciel, pan Nowak, uniósł brew.
„Chciałbym coś wycenić.” – położył diament na ladzie.
Nowak przyjrzył się przez lupę. „Niesamowity okaz. Wartość? Co najmniej 400 000 złotych. Skąd go pan ma?”
„Spadkobierstwo.” – Tadeusz zaciął usta. „Kupi go?”
„Muszę skonsultować się z kolegą.”
Po chwili Nowak wrócił. „Może zaproponować 40 000.”
„Ale pan przed chwilą mówił o dziesięciu razy więcej!”
Nowak wzruszył ramionami. „Bez dokumentów tylko 40 000.”
Tadeusz odmówił. Ale gdy wrócił do domu, Zosi już nie było.
Na stole leżała kartka: *„Masz mój diament. jeżeli chcesz zowieć córkę żywą, przynieś go pod wskazany adres. Policja – i nigdy jej nie zobaczysz.”*
Serce zamknęło mu się lodem. Przecież ta kobieta mówiła o mężu… Spojrzał na dokumenty – adres się zgadzał.
Pędem dotarł na miejsce. Stary, dwupiętrowy dom. Zapukał.
Drzwi otworzył mężczyzna w ciemnym płaszczu, z blizną na policzku. Rewolwer przy skroni Tadeusza.
„Gdzie Zosia?”
„Diament.” – mężczyzna wyciągnął rękę.
Tadeusz podał mu kamień.
Tamten obejrzał go i wściekł się: „To SZKŁO! Gdzie prawdziwy?!”
Wtedy dotarło do Tadeusza – Nowak musiał podmienić diament, gdy upadł.
„Masz trzy dni, żeby przynieść 40 000. Inaczej…”
Tadeusz pognał do antykwariatu.
„Już nie jestem zainteresowany.” – Nowak uśmiechnął się chłodno.
Wtedy Tadeusz stracił panowanie nad sobą. Powalił go, związał i zmusił do zeznań.
Okazało się, iż Nowak i porywacz działali razem. Diament pochodził z kradzieży w pałacu miliardera.
Tadeusz zostawił go związanego, napisał notatkę dla policji i wrócił do porywacza.
„Twój wspólnik zdradził cię. Diament jest w sejfie, a on… nie żyje.” – pokazał zdjęcie Nowaka.
Porywacz wpadł w szał. Wyrwał się z domu, pędząc do antykwariatu – prosto w ręce czekającej policji.
Zosia była bezpieczna.
„Naprawdę go… zabiłeś?” – szeptała, drżąc.
„To był blef. Ale teraz są już za kratkami.”
I tak było. Ale Tadeusz wiedział, iż i jego czeka rozmowa z prawem. Najważniejsze było jednak to, iż Zosia jest przy nim.