Nazywam się Kinga i przez cały czas nie mogę dojść do siebie po tym, co się stało. Mój mąż, człowiek, który marzył o dziecku, błagał mnie, żebym została matką, zapewniał o miłości i wsparciu — odszedł od nas, ledwie zaczęło się prawdziwe życie z niemowlakiem. I nie odszedł byle gdzie — wyprowadził się do swojej mamusi. A ja zostałam sama — z malutkim synkiem, bolącym kręgosłupem i sercem rozerwanych na strzępy.
Z Witkiem pobraliśmy się trzy lata temu. Na początku nasz związek wydawał się idealny. Byliśmy młodzi, zakochani, pełni marzeń o przyszłości. Ale od razu wiedziałam: z dziećmi nie należy się spieszyć. Trzeba stanąć na nogi, kupić większe mieszkanie, odłożyć choć minimalną poduszkę finansową. Rozumiałam to, bo mam młodszych braci i dobrze wiedziałam, jak ciężka jest nieustanna opieka nad niemowlakiem. A Witek był jedynakiem, przez całe życie chronionym, nigdy nie musiał mierzyć się z prawdziwymi trudnościami.
Gdy jednak jego kuzynka urodziła dziecko, Witek jakby oszalał. Po każdej wizycie u rodziny wracał i zaczynał tę samą rozmowę:
— Kinga, no już. Czas na nasze dziecko! Dlaczego ciągle zwlekamy? Łatwiej być młodymi rodzicami. Jak ty będziesz się „przygotowywać”, to i czterdziestka nas dogoni…
Próbowałam tłumaczyć, iż jedno to pobawić z dzieckiem pół godziny, a drugie — nie spać nocami, leczyć brzuszki, karmić, usypiać. Ale on tylko machał ręką:
— Zachowujesz się, jakbyś nie dziecko rodziła, tylko jakiś kataklizm!
Nasi rodzice tylko dolewali oliwy do ognia. Zarówno moja mama, jak i teściowa, zapewniały, iż będą pomagać dzień i noc, iż wszystko na siebie wezmą, byle tylko urodzić. I w końcu uległam.
W ciąży Witek był wzorowym mężem. Nosił zakupy, sprzątał, gotował, chodził ze mną na USG, przejmował, głaskał mój brzuch i szeptał, jak bardzo nas kocha. Wierzyłam, iż będzie wspaniałym ojcem.
Ale bajka skończyła się zaraz po powrocie ze szpitala. Dziecko płakało. Często. Długo. Bez powodu i z powodu. Starałam się oszczędzać Witka od nocnych czuwań, ale synek budził się każdWitek wrócił dopiero po roku, ale w moim sercu już nie było dla niego miejsca.