Błagał mnie o dziecko, a uciekł, gdy syn skończył trzy miesiące

polregion.pl 4 dni temu

Błagał mnie, żebym urodziła, a sam wrócił do mamy, gdy synek skończył trzy miesiące.

Nazywam się Wawrzyniec, i do dziś nie mogę dojść do siebie. Mój mąż, człowiek, który marzył o dziecku, przekonywał mnie, bym został ojcem, przysięgał miłość i wsparcie — odszedł, gdy dopiero zaczęło się prawdziwe życie z niemowlakiem. I nie odszedł byle gdzie — zamieszkał u swojej mamy. A ja zostałem sam — z malutkim synkiem, bolącymi plecami i sercem rozdartym na strzępy.

Z Adamem wzięrzeliśmy ślub trzy lata temu. Z początku nasz związek wydawał się idealny. Byliśmy młodzi, zakołowani, pełni marzeń. Ale od początku wiedziałem jedno — z dziećmi nie można się spieszać. Trzeba stanąć na nogi, kupić większe mieszkanie, mieć choć trochę oszczędności. Rozumiałem to, bo mam młodszych braci i dobrze wiedziałem, ile to to pracy — zajmować się niemowlęciem całą dobę. Adam natychmiast był jedynakiem, rozpieszczonym przez rodziców, nigdy w życiu nie musiał mierzyć się z prawdziwym trudem.

Ale gdy jego kuzynka urodziła dziecko, Adam jak nie poznał. Wracał z wizyty u nich i zaczynał tę samą rozmowę:

— No dawaj, Wawrzku. Czas na nasze! Czego ciągle zwlekasz? Młodemu ojcu będzie łatwiej. Jak ty się w końcu „przygotujesz”, to będziemy starzy…

Próbowałem tłumaczyć, iż to nie to samo, co pobawić się z dzieckiem przez pół godziny, a zupełnie inna sprawa nie spać po nocach, leczyć kolki, kuchać, nosić na rękach. Ale on tylko machał ręką:

— Jakbyś nie dziecko rodził, tylko jakieś tornado!

Nasi rodzice tylko dorosili oliwy do ognia. I moja mama, i teściowa wmawiały mi, iż pomogą, iż wszystko wezmą na siebie, tylko niech już będzie wnuczek. Uległem.

W ciąży Adam był wzorowym mężem. Nosil zakupy, sprzątał, gotował, chodził ze mną na USG, głaskał mój brzuch i szeptał, jak bardzo nas kocha. Wierzyłem — będzie dobrym ojcem.

Ale bajka skoczyła się w chwili, gdy wróciliśmy ze szpitala. Dziecko płakało. Często. Długo. Bez powodu i z powodem. Starałem się oszczędzać Adamowi nocnych czarów, ale syn budził się co dwie godziny. Krązyłem po mieszkaniu, kołysałem go, nuciłem, ale w dwupokojowym M-3 nie dało się uciec przed płaczem. Światło w kuchni palło się całą noc, a ja widziałem, jak mąż wierci się w łóżku, zatyka uszy, wścieka.

Z czasem stał się nerwowy. Kłóciliśmy się, podnosiliśmy głosy. Zaczęło go nie być w domu. A pewnego wieczoru, gdy synek skończył trzy miesiące, w milcezeniu spakował torbę.

— Wracam do mamy. Muszę się wyspać. Nie daję rady. Nie chcę rozwodu, ale jestem wyczerpany. Wrócę, jak podosłonieje…

Zostałem w przedpokoju z dzieckiem na rękach i piersią pełną mleka. A on po prostu wyszedł.

Nazajutrz zadzwoniła teściowa. Mówiła spokojnie, jakby nic się nie stało:

— Wawrzyneczku, nie popieram Adama, ale lepiej tak, niż żebyz się zupełnie załamał. Faceci nie są stworzeni do niemowląt. Przyjadę, pomogę. Tylko go nie potraciź.

Potem zadzwoniła mama.

— Mamo, naprawdę uważasz to za normalne? — pytałem, ledwo powłyczując łzy. — To on mnie namawiał! A teraz zostawił mnie samego. Jak mam to teraz ogarnąć?

— Syn, nie rób pochopnych ruchów. Tak, uciekł. Ale nie do innej, tylko do matki. To znaczy, iż nie wszystko stracone. Daj mu czas. Wróci.

A ja nie jestem pewien, czy chcę, żeby wrócił.

Złamał mnie. Zdradził w najtrudniejszym momencie. Gdy ja, zapomnianym o sobie, myślałem tylko o synu, o nas trzech — on się poddał i odszedł. choćby tych kilku miesięcy nie wytrzymał. I teraz nie wiem — czy jeszcze kiedykolwiek będę umiał mu uwierzyć. Czy będę mógł na niego polegać. Przecież to on chciał tego dziecka. To on nalegał. A gdy już się pojawiło — uciekł.

Teraz wszystko na mnie. Syn, dom, zmęczenie, strach. I jedna myśl wierci mi głowę: jeżeli w takiej chwili mnie zostawił — to co będzie dalej?…

Idź do oryginalnego materiału