Mój brat i jego "genialny" pomysł
"Niedługo moja córka przystępuje do pierwszej komunii. Dla niej to ogromne wydarzenie – Amelka już odlicza dni, uczy się modlitw, chodzi na próby, a w międzyczasie marzy, żeby wszystko poszło idealnie. Dla mnie to z kolei organizacyjne tornado: zaproszenia, potwierdzenia, catering, dekoracje, fotograf, planowanie przyjęcia. Jestem zmęczona, ale też wzruszona, bo to jednak istotny moment w jej życiu. I moim również.
No i właśnie w środku tego całego zamieszania zadzwonił do mnie ostatnio mój brat. Zadowolony z siebie jak paw. Aż za bardzo. Już po 'Cześć' wiedziałam, iż coś się święci. I nie pomyliłam się. Z typowym dla siebie entuzjazmem powiedział, iż ma już pomysł na prezent dla Amelki.
'Chciałbym jej kupić coś naprawdę fajnego, porządnego... myślałem o Dysonie!' – powiedział.
Zatkało mnie. Zaniemówiłam. Dyson? Na komunię? Chyba sobie żartuje?
Luksusowa suszarka na komunię. To nie żart
Niestety, to nie był żart. On naprawdę chciał kupić mojej 9-letniej córce luksusową suszarko-lokówkę do włosów. Bo – cytuję – 'będzie się czuła jak księżniczka'. No jasne. Bo przecież każda dziewczynka po komunii marzy, żeby po mszy wrócić do domu i zrobić sobie fryzurę jak z salonu dzięki turbo suszarki za trzy tysiące złotych.
Zaczęłam dopytywać, próbując ratować sytuację. Ale nie – on mówił poważnie. 'To porządna marka. Super jakość. Niech ma coś konkretnego, co jej się przyda na lata'. Tylko że, drogi bracie, moja córka nie potrzebuje konkretnej suszarki. Potrzebuje wspomnień. Uśmiechu. euforii z bycia dzieckiem.
Kiedyś był zegarek i różaniec...
Pamiętam swoją komunię. Złoty łańcuszek z krzyżykiem, książeczka do nabożeństwa z
białymi kartkami i tłoczonymi złotymi napisami, zegarek z melodyjką. Do tego rower – nie jakiś z kosmiczną liczbą przerzutek, ale prosty, biało-różowy, bezpieczny. I co? Byłam
najszczęśliwszym dzieckiem na świecie. Dziś to wszystko przestaje mieć znaczenie.
Prezenty komunijne przypominają listę zakupów z ekskluzywnego katalogu: iPhone 15, elektryczna hulajnoga, smartwatch, dron, laptop, złoty łańcuszek z diamentem. Nie
wspominając już o gotówce – niektórzy dają tysiące złotych. Bywa, iż dzieci dostają więcej niż dorośli na własnym ślubie. I tak, zdaję sobie sprawę, iż czasy się zmieniają. Że technologia wchodzi w nasze życie, iż dzieci mają inne potrzeby niż my kiedyś. Ale czy naprawdę musimy im fundować takie szaleństwo?
To chore. Zamiast dawać dzieciom to, co jest dostosowane do ich wieku, do ich emocji, do ich możliwości – fundujemy im dorosłość w wersji turbo. Uczymy, iż liczy się cena, marka, wartość rynkowa. Że miłość i relacje można przeliczyć na złotówki.
Nie mówię, iż trzeba dawać same różańce i książeczki. Ale może zamiast suszarki za 3 tysiące, lepiej zabrać dziecko na wspólny weekend? Albo podarować mu coś, co zapamięta na całe życie – album ze zdjęciami, personalizowaną biżuterię, piękną pamiątkę? Bo wiem, iż po latach nie będzie wspominała liczby obrotów silnika Dyson Supersonic. Tylko to, kto się do niej uśmiechał, kto ją przytulił, kto był blisko...".
(Imiona bohaterów zostały zmienione).