Jesteśmy małżeństwem od dwunastu lat. Mamy jedenastoletnią córkę. Żyliśmy dobrze, spokojnie, oboje pracowaliśmy w tej samej firmie. Mój mąż — człowiek szanowany, na kierowniczym stanowisku. A zaczynaliśmy jak wszyscy — od zera, bez mieszkania, bez pieniędzy. Wzięliśmy ślub tuż po studiach.
Karierę zawodową mąż zaczynał od najniższych szczebli, ale dzięki pracy i ambicji doszedł do naprawdę dobrej posady. Wydawało się, iż wszystko układa się idealnie — cieszyliśmy się życiem, podróżowaliśmy, planowaliśmy przyszłość. I pewnego dnia w jego dziale pojawiła się nowa pracownica. Starsza od niego o cztery lata. Irena. Dobrze wykształcona, ambitna, pracowita. gwałtownie zaczęła awansować.
W tym czasie mąż coraz częściej zostawał po godzinach. Aż pewnego dnia po prostu spakował rzeczy i odszedł. Nie wiedziałam, co się dzieje. Szok. Pustka. Nie miałam pojęcia, dokąd poszedł, ani do kogo. Byłam pewna, iż Józef nigdy nie zostawi rodziny.
Okazało się, iż w pracy wszyscy wiedzieli o ich romansie — tylko ja nie widziałam nic. Po dwóch tygodniach wrócił. Przyjęłam go. Z ulgą. Z radością. Wybaczyłam wszystko, byleby tylko został. Myślałam, iż to już koniec tej historii. Irena zrezygnowała z pracy i wyjechała z miasta.
Rok później na jej profilu w mediach społecznościowych zaczęły pojawiać się zdjęcia z niemowlakiem. Domyślałam się, czyje to dziecko, ale wypierałam tę myśl z całych sił. Aż pewnego dnia dostałam wiadomość — od niej. Napisała, iż mój mąż jest ojcem jej dziecka i iż teraz chce, by brał udział w jego wychowaniu.
Byłam w szoku. Poprosiłam o dowody. Irena zgodziła się na test DNA. Niestety — wszystko okazało się prawdą. Mój mąż był ojcem chłopca. Co więcej, bardzo przejął się tą wiadomością i chciał, żeby dziecko nosiło jego nazwisko. Bałam się, iż zostawi mnie i naszą córkę, ale na szczęście tak się nie stało. Józef został z nami.
Od tamtej pory Irena wciąż czegoś żąda — pieniędzy, obecności, zaangażowania. Zachowuje się tak, jakby miała prawo do pełnej rodziny. Choć mój mąż i tak robi wszystko, co może, by pomóc temu dziecku.
Ma teraz trzydzieści siedem lat. I do dziś nie pojmuję, jak dorosła kobieta może wpakować się w coś takiego. Co adekwatnie zyskała? Przecież nie o takim życiu marzyła. A teraz tyle osób musi ponosić konsekwencje — przede wszystkim jej syn, który dorasta w niepełnej rodzinie.
















