Dziś znów przyszła ta myśl, która mnie prześladuje. Całe życie mnie upokarzali, a teraz żądają, żebym zajęła się chorą matką.
Nazywam się Zofia Kowalska. Byłam ostatnim, niechcianym dzieckiem w dużej rodzinie. Oprócz mnie rodzice mieli jeszcze czworo dzieci – dwóch braci i dwie siostry. Mama nie raz przypominała, iż mnie nie planowali. „Musiałam urodzić, było już za późno na przerwanie ciąży” – mawiała, a te słowa paliły jak rozżarzony żelazny pręt. Od dziecka czułam się obca, niepotrzebna, jak błąd, którego nie da się cofnąć. Ten ból towarzyszył mi przez całe życie, zatruwając każdy dzień.
Mieszkaliśmy w małym miasteczku pod Poznaniem. Rodzice byli dumni tylko ze starszych synów, Jacka i Tomasza. To byli ich oczko w głowie – wzorowi uczniowie, studia z wyróżnieniem, prestiżowe stanowiska w warszawskich korporacjach. Obaj od dawna żonaci, ich dzieci uczęszczają do prywatnych szkół. Prawie ich nie znałam – kiedy się urodziłam, oni już wyjeżdżali na studia. Siostry, Anna i Krystyna, też były ulubienicami mamy. Wyszły dobrze za mąż, jedna choćby została znaną aktorką. Mają duże domy, drogie samochody, dzieci w elitarnych szkołach. Mama przechwalała się nimi przed wszystkimi, a mnie nazywała niedorajdą.
Siostry nienawidziły mnie. Chociaż musiały się mną opiekować w dzieciństwie, nie przegapiły okazji, żeby mnie upokorzyć. „Zawsze będziesz gorsza od nas” – mówiły ze śmiechem. Kiedy do domu przychodzili goście, mama wyciągała albumy ze zdjęciami starszych dzieci, opowiadała o ich sukcesach, a na mój temat miała tylko: „Zosia? Ta ledwo się uczy, niczego nie osiągnie”. Starałam się, ale nikt nie zauważał moich wysiłków. Po szkole skończyłam kurs krawiecki, dostałam dyplom i zaczęłam pracę w małym zakładzie. Lubiłam szyć, znajdowałam w tym euforia i zarabiałam przyzwoicie. Ale rodzice tylko prychali: „Krawcowa? To nie jest zawód”. Wyprowadziłam się, mieszkałam w akademiku, a potem wynajęłam mieszkanie, żeby nie słuchać ich złośliwości.
Pięć lat temu poznałam Piotra. Stał się moim wybawieniem. Wzięliśmy ślub, urodziła się córeczka, Hania. Po raz pierwszy byłam naprawdę szczęśliwa. Ale los mnie zdradził – Piotr i Hania zginęli w wypadku samochodowym. Moje serce rozpadło się na kawałki. Zostałam sama, w pustce, gdzie nie było miejsca na nadzieję. Rodzina choćby nie zadzwoniła. Ani słowa współczucia – jakby moje cierpienie ich nie dotyczyło. Jedynym oparciem były koleżanki z pracy. Przez dziesięć lat żyłam, zatapiając się w pracy, starając się nie myśleć o tamtym dniu, kiedy straciłam wszystko.
Ostatnio pojawił się w moim życiu mężczyzna, Marek. Okazuje mi zainteresowanie, ale nie jestem gotowa na nowy związek – stare rany wciąż bolą. I właśnie wtedy, gdy zaczęłam ostrożnie otwierać się na świat, rodzina nagle o mnie przypomniała. Tata zmarł kilka lat temu, a mama teraz leży przykuta do łóżka. Potrzebuje opieki, ale jej „ukochani”, tak zajęci i ważni, nie mają dla niej czasu. Zadzwonili do mnie, jakbym była ich ostatnią deską ratunku. „Przecież i tak nie masz nic do roboty, zajmij się matką. Żeby chociaż z ciebie był jakiś pożytek” – oświadczyli bracia. Siostry dodawały: „Masz obowiązek, to twój dług”.
Byłam w szoku. Przez całe życie mnie upokarzali, nazywali nikim, wyśmiewali moje marzenia. Nie wsparli mnie w najciemniejszych chwilach, a teraz chcą, żebym wszystko rzuciła i zajęła się matką, która nigdy mnie nie kochała? Matką, żałującą, iż w ogóle urodziła właśnie mnie, która chwaliła wszystkich oprócz mnie? Odmówiłam. „Radźcie sobie samych” – odpowiedziałam tierzchnięm głosem. Wtedy zaczęły się groźby – bracia krzyczeli, iż wydziedziczą mnie, siostry obiecywały, iż zrobią ze mnie pośmiewisko. Ale już mnie to nie dotyka. Ich słowa nie mają nade mną władzy – za długo byłam ich ofiarą.
Boli mnie serce, ale nie przez ich groźby. Boli, bo nigdy nie byłam dla nich rodziną. Widzieli we mnie tylko ciężar, a teraz – darmową opiekunkę. Nie wrócę do ich świata, gdzie deptano moją godność. Niech mama ma opiekę od tych, z których zawsze była dumna – od swoich „idealnych” dzieci. A ja będę żyła dla siebie, dla mojej przyszłości. Marek proponuje, żebyśmy spróbowali zacząć od nowa. Może się zgodzę. Ale jedno wiem na pewno – nigdy więcej nie pozwolę, żeby rodzina mnie złamała. Stracili mnie na zawsze, i to był ich wybór, nie mój.