Cenzura politycznej poprawności

ekskursje.pl 4 lat temu

Jak wiecie, cenię sobie wolność słowa i humor choćby jadący po bandzie. Ideałem była dla mnie zawsze Francja, w której mogą się ukazywać pisma takie jak „Charlie Hebdo” czy „Le Canard Enchaine”.

Z niepokojem więc wypatruję lewicowej cenzury, która podobno szaleje w USA. Nie chciałbym wylądować po złej stronie!

Przeczytałem z uwagą edytorial Breta Stephensa w „New York Timesie”, który tym właśnie straszy. Ale nie przekonał mnie.

Zaczyna swój tekst od opisu awantury na Twitterze, w których go #prześladujo. Cóż, być na Twitterze i narzekać na chamskie przepychanki, to jak pójść na imprezę swingersów i nie chcieć się rozebrać.

Potem przechodzi do niby-konkretów. Pisze, iż „dwie trzecie Amerykanów odczuwa presję, by w pewien sposób się wypowiadać na temat rasy i religii” i iż „opinie uważane za rozsądne kilka lat temu wygłasza się już szeptem”.

Na tyle znam Amerykę, iż wiem, iż jak przerażające opinie na ten temat uważano tam za „rozsądne”. Prezydent Wilson, który ma plac w bliskiej memu sercu części Warszawy, ubolewał nad tym, iż jego ojczyzna psuje swoją pulę genetyczną przyjmując imigrantów „najpodlejszego sortu”.

Ludzie o prawicowych poglądach pokiwają teraz głową – no jasne, to prawda, niepotrzebnie wpuszczają tych wszystkich uchodźców. Zrobią ten sam błąd, co Typowy Seba w UK, który popiera prawicę, bo ta jest przeciwko imigrantom.

Bo Wilson w następnym zdaniu wyjaśniał, o jakich ludzi mu chodzi. „Z południa Włoch (…) z Węgier i z Polski, ludzi, którym brak umiejętności, energii i inteligencji”. I w jego czasach mogło to się wydawać uzasadnione: imigranci z naszego regionu zakładali organizacje przestępcze i robili zamachy terrorystyczne, tkwili w swoich gettach, nie integrując się ze społeczeństwem, wyznawali jakieś fanatyczne religie, jak judaizm czy katolicyzm.

Panowało wtedy przekonanie, iż Słowianie i Żydzi są genetycznie głupsi (i były na to choćby „naukowe dowody”). Rasizm był wtedy poglądem uważanym za rozsądny.

Ameryka samym swoim rozkwitem udowodniła fałszywość tych poglądów. W drugim pokoleniu ci „genetycznie upośledzeni” zakładali firmy takie jak Sikorsky czy Metro-Goldwyn-Mayer.

I potem punkt widzenia się odwracał. Pojawiło się stereotypowe przekonanie o żydowskim sprycie czy też dziedzicznej predyspozycji Azjatów do matematyki (a ich uważano za jeszcze gorszy sort – do 1945 po prostu ich nie wpuszczano, w trosce o pulę genetyczną).

Jeśli dziś takie przesądy się zwalcza, to dobrze. Dostatecznie wielu ludzi już cierpiało za ich sprawą (wśród ofiar byli Polacy).

Dalej Stephens pisze, iż „wykładowcy boją się studentów” a „wydawcy rezygnują z książek wobec najdrobniejszego zagrożenia kontrowersją w mediach społecznościowych”. Obszernie też opisuje, jak Nike i Adidas rezygnowały z kampanii reklamowych w reakcji na nieprzychylne reakcje w targecie.

Zacznę od końca. Nike i Adidas chcą sprzedawać buty Afroamerykanom, a więc chcą, żeby ci pozytywnie przyjmowali kampanie reklamowe. Co w tym w ogóle dziwnego (albo nowego)?

To, iż „wykładowcy się boją studentów” wydaje mi się naturalne, zwłaszcza w Ameryce, gdzie student praktycznie zawsze jest płacącym klientem. Ja też się „boję studentów” w takim sensie, iż staram się pamiętać, kto tu komu płaci.

Jeśli studenci sobie nie życzą homofobii czy rasizmu, uczelnia powinna ustąpić. To nie cenzura tylko klasyczne „klient nasz pan”.

Przykład o „wydawcach rezygnujących z książek” ze zrozumiałych powodów mnie zaniepokoił, ale Stephens linkuje tam skandal związany z tym, iż autorka Natasha Tynes jechała metrem i Afroamerykanka zepsuła jej nastrój, jedząc kanapkę (!).

Pisarka w ramach zemsty zrobiła zdjęcie kanapkożerczyni. A iż ta miała służbowe ubranie, to jeszcze otagowała jej pracodawcę, żądając kroków dyscyplinujących (!!).

Wywołała tym oburzenie na Twitterze i straciła m.in. kontrakt książkowy. Ale przecież wbrew opisowi Stephensa, Tynes nie jest niewinną ofiarą.

Nie wolno robić ludziom ukradkiem zdjęć i publikować bez ich zgody. Że wielu ludziom to uchodzi bezkarnie to jeszcze nie znaczy, iż to zgodne z prawem.

Szczególnie obrzydliwe jest gdy ktoś to robi w złej wierze: paniusia z wyższej średniej ma pretensje, iż ktoś z klasy robotniczej nie może wyskoczyć do restauracji na lunch, jak ona i jej znajomi. Też bym się brzydził jej książek.

Na koniec Stephens doczepia przykład z zupełnie innej beczki: prawicowy influencer Andy Ngo został pobity podczas filmowania zamieszek. Bardzo mi go szkoda, życzę mu powrotu do zdrowia, ale filmowanie zamieszek jest zajęciem wysokiego ryzyka.

W każdym kraju można ułożyć długą listę fotoreporterów, którzy padli ofiarą przemocy, bo szukając dobrego ujęcia znaleźli się w epicentrum. Także w ojczyźnie „Charlie Hebdo”.

Krótko mówiąc, Stephens mnie nie przekonał. Skoro szukał przykładów dla poparcia swojej tezy – a znalazł tylko to, no to chyba nie ma większego problemu.

W gruncie rzeczy jego ostrzeżenia sprowadzają się do tego, iż nie można już być otwarcie rasistą jak za czasów Jima Crow, iż Afroamerykanie są istotną grupą konsumencką, z której opiniami muszą się liczyć Adidas i Nike, iż studentów traktuje się podmiotowo, iż nie wolno robić ukradkiem zdjęć współpasażerom oraz iż reporterzy filmujący zamieszki czasem też padają ich ofiarą (a woda przez cały czas jest mokra).

Ktoś może zna jakieś bardziej przekonujące przykłady cenzury politycznej poprawności? Wyślijcie Stephensowi (albo wpiszcie w komciach).

Idź do oryginalnego materiału