Pragnę doprowadzić syna do rozwodu. Po co mu taka nierozsądna żona?
Istnieje stereotyp, iż teściowe to złośliwe czarownice, które męczą biedne, niewinne synowe bez powodu. Przeglądając fora w internecie, znajdziesz mnóstwo takich opowieści. I oto jestem tą „złą teściową”, która nie tylko czepia się swojej synowej, ale też zdecydowanie dąży do zniszczenia małżeństwa swojego syna. I wiecie co? Nie wstydzę się tego. Jestem pewna, iż mam rację, i już wyjaśniam, dlaczego tak myślę, równocześnie czując w sobie gniew i ból za mojego syna.
Mój syn, Piotr, poznał tę dziewczynę, Anię, jakieś pięć lat temu. Przedstawił mi ją dopiero później – po tym, jak już się oświadczył i podjął decyzję o ślubie. Od pierwszego wejrzenia jej nie polubiłam, a jak później się okazało, moja intuicja mnie nie zawiodła – ta dziewczyna to koszmar.
Zaprosiłam ich do siebie, do naszego przytulnego mieszkania na przedmieściach Wrocławia. Ania jeszcze nie zdążyła zdjąć butów, kiedy zadzwonił jej telefon. Zamiast przeprosić i powiedzieć, iż oddzwoni, zaczęła rozmawiać z koleżanką w przedpokoju. Piętnaście minut! Stałam, zaciskając zęby, a ona chichotała i rozmawiała na jakiś głupi temat. Już wtedy poczułam, iż coś z nią jest nie tak.
Przy stole nie zadawałam jej poważnych pytań – po prostu obserwowałam. Ale potem, gdy rozmowa zeszła na jej życie i plany, wszystko stało się jasne. Ledwo skończyła szkołę, studiuje na ostatnim roku w zawodówce, ale nie ma zamiaru kontynuować edukacji. Po co? Według niej, kobieta powinna być żoną i matką – kropka. Nie planuje pracy. w tej chwili utrzymują ją rodzice, a później, zapewne, ten obowiązek spadnie na Piotra. Mieszka z mamą i tatą, ale po ślubie planuje przeprowadzić się do naszego mieszkania. Wisienka na torcie: jest w ciąży. Wczesny etap, więc trzeba gwałtownie wziąć ślub, żeby brzuszek nie zdradził jej „sekretu”. Zachowuje się tak, jakby cały świat coś jej zawdzięczał, a jej uroda była przepustką do beztroskiego życia.
Najgorsze zobaczyłam, gdy Piotr wyszedł na balkon zapalić papierosa. Ania od razu wyciągnęła paczkę cienkich papierosów i poszła za nim. Ciężarna, a pali! Omal nie zadławiłam się z oburzenia. Co z dzieckiem? Jej to chyba nie obchodziło.
Wkrótce się pobrali i zamieszkaliśmy razem w moim mieszkaniu. Rano wychodziłam do pracy, wracałam wieczorem, a Ania spała do południa, snując się potem po domu i nic nie robiąc, często wychodząc na balkon z papierosem. W szkole wzięła zwolnienie z powodu ciąży i zrobiła sobie przerwę w nauce. Każdego wieczoru witał mnie chaos: góra brudnych naczyń w zlewie, porozrzucane rzeczy, pustka w lodówce. Nie gotowała, nie sprzątała – tylko wisiała na telefonie, gadając to z mamą, to z koleżankami.
Gdy prosiłam ją o pomoc w domu, odwzajemniała się niewzruszonym spojrzeniem: to zmęczenie, to znowu mdłości. Ale to nie przeszkadzało jej spotykać się z koleżankami w kawiarniach albo szwendać się z Piotrem po klubach do rana. Zaciskałam zęby, ale milczałam – dla dobra syna. A potem urodził się wnuk. I co sądzicie? Ania wcale się nie zmieniła. Piotr wstawał do dziecka w nocy, chodził z wózkiem na spacery, zabierał go do lekarza. Ja pomagałam wieczorami i w weekendy, wykończona po pracy. A ona? Leżała na kanapie, wpatrywała się w telefon i paliła, jakby nigdy nic. Ogarniała mnie złość.
Próbowałam z nią rozmawiać – najpierw spokojnie, potem bardziej stanowczo. Ignorowała moje słowa, patrząc na mnie z bezczelnym uśmieszkiem. Najgorsze jednak było to, iż Piotr zawsze jej bronił. Kiedy wskazywałam mu jej lenistwo, jej bezużyteczność, stawał po jej stronie: „Mamo, ona się stara, po prostu jest jej ciężko”. I wówczas się kłóciliśmy. On krzyczał na mnie, a jej nie mówił ani słowa z wyrzutem. Mój syn, mój jedyny chłopiec, zaślepiony był miłością do tej próżnej osoby.
Napięcie w domu stało się nie do zniesienia. Pewnego razu nie wytrzymałam i w gniewie krzyknęłam: „Zabierz swoją żonę z dzieckiem i wynoście się stąd! Zamieszkajcie osobno, zobaczymy, jak sobie poradzicie!” Wyprowadzili się. Piotr obraził się, przestał ze mną rozmawiać. Próbowałam mu to wyjaśnić, otworzyć mu oczy na prawdę, ale zbudował wokół siebie mur. Teraz prawie nie dzwoni, nie przyjeżdża w odwiedziny. Jestem pewna: to Ania nastawia go przeciwko mnie, wbija klin między nami. A przecież kocham mojego syna więcej niż życie, a wnuka uwielbiam całym sercem.
Zdecydowałam: taka żona Piotrowi nie jest potrzebna. Zasługuje na coś lepszego – na mądrą, troskliwą kobietę, a nie na tę leniwą, nieodpowiedzialną dziewczynę. Może teraz tego nie widzi, ale zrobię wszystko, by ich małżeństwo się rozpadło. Nie spocznę, dopóki nie uwolnię syna z tych kajdan. Jestem pewna, iż prędzej czy później zrozumie, iż miałam rację, przytuli mnie i powie: „Dziękuję, mamo”. A wnuka wychowamy sami – bez jej bezużytecznego cienia, bez jej obojętności i dymu papierosowego. Nie cofnę się, bo to moja walka o szczęście mojego syna.