„Chcę rozwodu”, szepnęła, odwracając wzrok.
Był chłodny wieczór w Warszawie, gdy Zosia cicho powiedziała: „Chcę rozwodu”, unikając spojrzenia męża, Jakuba.
Twarz Jakuba natychmiast zbladła. W powietrzu zawisło milczące pytanie.
„Zostawiam cię z kobietą, którą naprawdę kochasz”, powiedziała Zosia, zdając sobie sprawę, iż najważniejszą kobietą w jego życiu zawsze była jego matka. „Nie chcę dłużej być tylko drugoplanową postacią.”
Zosia poczuła, jak gardło ściska się jej z bólu, a oczy zdradziecko wilgotnieją. Latami tłumiony żal i rozczarowanie wylały się z niej, odbierając oddech.
„O czym ty mówisz? Jaka inna kobieta?” Jakub spojrzał na żonę z niedowierzaniem.
„Rozmawialiśmy o tym tyle razy. Od naszego ślubu twoja matka wysysa z nas pieniądze, emocje i czas. A ty na wszystko się zgadzasz, bo 'jej zupa jest smaczniejsza, a pierogi bardziej puszyste’. Nie wytrzymam tego dłużej.”
Łzy spływały po jej zaczerwienionej twarzy. Żałowała marzeń, które kiedyś wydawały się tak bliskie. Obiecujący narzeczony, szanowana praca, życie w centrum Warszawy wszystko to okazało się walką o własne szczęście.
Pięć lat wcześniej Zosia nieśmiało przekroczyła próg dużego salonu w ich mieszkaniu. Meble, zastawa, dekoracje dla dziewczyny, która większość życia spędziła w wynajmowanych pokojach i akademiku, wszystko wydawało się drogie i kruche.
„Jakim cudem znalazłam faceta z własnym mieszkaniem?” zażartowała wtedy, kładąc dłonie na ramionach Jakuba.
„Poczekaj, aż zacznę zostawiać skarpety wszędzie, wtedy powiesz, czy przez cały czas jestem taki imponujący.”
Zosia gwałtownie się do niego wprowadziła. Ich romans rozwijał się błyskawicznie, jakby domagał się ciągu dalszego.
Wtedy kończyła studia dziennikarskie na Uniwersytecie Warszawskim, podczas gdy Jakub, pięć lat starszy, pracował jako kierownik sprzedaży i zarabiał przyzwoite pieniądze.
Rok po wprowadzeniu się wzięli ślub.
„Wkótce będziemy mogli zmienić pokój gościnny na dziecięcy” powiedziała kiedyś Zosia, przytulając męża i dając do zrozumienia, iż jest gotowa na dziecko.
Ale miesiąc później pojawił się niespodziewany lokator matka Jakuba, pani Kowalska, stanęła w drzwiach z dwiema torbami. Miała świetną relację z synem przynajmniej w jej oczach.
Jej wychowanie, przesiąknięte poczuciem winy i wymaganiami samotnej matki, ukształtowało mężczyznę, który czuł się wobec niej wiecznie zobowiązany. Była dumna, iż syn odniósł sukces, i wierzyła, iż to wyłącznie jej zasługa.
Z każdej wypłaty Jakub spłacał „długi” za mieszkanie, samochód i dzieciństwo. Zosia obserwowała to z boku, nie chcąc psuć relacji z mężem, tylko od czasu do
















