Chciałam tylko wyciszyć telefon, a odkryłam prawdę: jak wiadomości męża z rodziną prawie zniszczyły nasze małżeństwo

polregion.pl 7 godzin temu

Już tydzień nasz dom przypomina pole bitwy. Z Tomaszem nie rozmawiamy, nie patrzymy na siebie i poruszamy tylko tematy związane z opieką nad dzieckiem. choćby to jednak ogranicza się do kilku suchych zdań. A wszystko zaczęło się od pozornie błahego zdarzenia.

Tamtego dnia Tomasz, jak zwykle, poszedł do pracy. Ja zajmowałam się domem, a maluch drzemał w swoim łóżeczku. Gdzieś koło dziesiątej telefon męża, zostawiony na nocnym stoliku, zaczął wibrować. Jeden sygnał, drugi, trzeci… Podeszłam, żeby wyciszyć dźwięk, by nie obudzić synka. Ale wzrok mimowolnie padł na nazwę czatu, na który przyszła wiadomość: „Moja rodzina”.

Poczułam, jakby piorun we mnie uderzył. „Moja rodzina” — dlaczego więc nigdy nie słyszałam o tej grupie? Ja, jego żona, matka jego dziecka, nie jestem częścią „rodziny”? Serce ścisnęło się boleśnie. Przyznaję, uległam ciekawości. Otworzyłam ten czat. I pożałowałam. Ale było już za późno.

W rozmowie uczestniczyli Tomasz, jego matka, ojciec i siostra. Mnie tam nie było. Ale byłam tam ja — jako temat dyskusji. Okazało się, iż jestem złą gospodynią, nieporadną matką i w ogóle nie pasuję do ich syna i brata. Teściowa pisała, iż źle karmię dziecko, nieodpowiednio i nie o tych porach. Że w naszym domu panuje „syf”, iż jestem, jak to ujęła, „wiecznie zmęczona i wykończona, jakbym w kopalni harowała”. A siostra męża tylko potakiwała, dodając swoje uwagi, choć sama nigdy choćby nie trzymała dziecka na rękach.

Ale najbardziej zabolało mnie milczenie Tomasza. Ani jednego słowa w mojej obronie. Stawiał emotikony pod zjadliwymi uwagami matki, lajkował komentarze siostry. On — mężczyzna, którego kocham, ojciec mojego dziecka — pozwalał, by jego rodzina mnie obrażała. A ja przecież się starałam. Znosiłam. Uśmiechałam się. Zgadzałam się z jego matką, żeby nie psuć relacji, a potem po cichu robiłam po swojemu. Nie chciałam konfliktów, naprawdę próbowałam stać się częścią jego rodziny.

Gdy Tomasz wrócił wieczorem, nie umiałam milczeć.

— Czytałam wasz czat — powiedziałam, patrząc mu prosto w oczy.

Zbladł, ale zamiast przeprosin, wybuchnął:

— Co?! Grzebałaś w moim telefonie?! To moja prywatna sprawa! Jak śmiałaś?!

Krzyczał, oskarżał, był wściekły. Ani słowa o tym, co ja czuję. Żadnego śladu żalu. Zero zrozumienia.

Stałam przed nim i nie wierzyłam, iż to ten sam człowiek, z którym chciałam spędzić całe życie. Dla którego urodziłam syna. Któremu wybaczałem nocne zmiany, zmęczenie, irytację. Przecież ja nigdy nie zabraniałam mu brać mojego telefonu. Nie mam nic do ukrycia. A on, jak się okazało, miał.

Od tamtego dnia prawie ze sobą nie rozmawiamy. Śpi na kanapie. Twierdzi, iż zaufanie zostało zniszczone. A ja zastanawiam się — przez kogo? Przez niego czy przeze mnie? Bo czuję, iż to ja zostałam zdradzona. Omówiona, osądzona i… przemilczana. Jakbym nie była żoną, nie była częścią rodziny, ale tymczasową lokatorką w obcym domu.

Nie wiem, co będzie dalej. Mówiliśmy już o rozwodzie. Może w gniewie. A może na poważnie.

Ale jedno wiem na pewno: zdrada to nie zawsze romans. Czasem to milczenie, gdy powinno się bronić. Czasem to lajk pod słowami, które ściskają komuś serce.

Teraz chcę tylko zrozumieć — czy jeszcze mogę mu ufać? Czy już jest za późno?…

Idź do oryginalnego materiału