Chora babcia została zrzucona na łaskę wnuka. A gdy rodzina dowiedziała się, co leży u notariusza, rwali włosy z głowy.
— Dzień dobry, kochanie — Weronika skrzywiła się, słysząc w słuchawce głos teściowej, Barbary Pawłówny. jeżeli ta dzwoni, znaczy, iż zamierza zepsuć choćby najpiękniejszy poranek.
Weronika ledwo znosiła Barbarę Pawłównę. Zresztą, uczucie było obustronne. Nie chodziło choćby o to, iż synowa była złym człowiekiem. Po prostu została żoną jej nielubianego starszego syna, Krzysztofa, i automatycznie trafiła na czarną listę.
— Mam dla pani świetną wiadomość — ciągnęła szyderczo Barbara Pawłówna. — Moja teściowa, Irena Leonidówna, będzie teraz mieszkać z wami. Musicie odpracować tę niespodziewanie zdobytą mieszkanie.
Weronika odetchnęła z ulgą — to wcale nie była zła wiadomość. Zwykle teściowa wymyślała dla niej znacznie gorsze pułapki. Początkowo młoda kobieta nie rozumiała, czym tak bardzo zawiniła, aż mąż opowiedział jej całą historię.
Krzysztof był najstarszym z trojga dzieci Barbary Pawłówny. Urodziła go bez męża, jak to się mówi, jeszcze „na panieńskim”, i wstydziła się jego obecności w swoim życiu.
Mimo to udało się jej uwieść statecznego i zamożnego wdowca, Jacka Piotrowicza. W prawowitym małżeństwie urodziła jeszcze dwoje dzieci — chłopca i dziewczynkę.
Ojczym Krzysztofa był człowiekiem bystrym i przedsiębiorczym. Dorobił się jeszcze w latach 80., zakładając spółdzielnię. Przetrwał burzliwe lata 90., a w latach 2000. biznes rozkwitł.
Nigdy nie dzielił dzieci na „swoje” i „nie swoje”. Kupował wszystkim równo — zabawki, ubrania, jedzenie.
Ale i pasem mógł sprawiedliwie wymierzyć karę, jeżeli było za co.
Barbara Pawłówna jednak dzieliła. Między szturchańcami i szczypaniem często syczała do Krzysztofa:
— Po co cię urodziłam, czarniawy? Cały w tego nieudacznika ojca — jak wrona wśród gołębi — mówiła, wskazując na swoich jasnowłosych potomków.
Czym zawinił chłopiec? Nie wiadomo. Przecież to nie on prosił się na ten świat, a to właśnie dzięki niemu matka znalazła męża.
Jacek Piotrowicz, widząc płaczącego w parku chłopca po kolejnej awanturze z matką, podszedł, by go pocieszyć. Tak poznał złośliwą kobietę.
Jako mąż i ojciec okazał się wspaniały — rozpieszczał żonę, na dzieciach nie oszczędzał. Pieniędzy i uwagi starczało dla wszystkich. Krzysztof nigdy nie czuł się obcy. Ale młodsze rodzeństwo, podjudzane przez matkę, ciągle próbowało mu przypominać:
— Ty nam nie jesteś nikim. Nasz tata cię tylko żywi i utrzymuje — słyszał podczas dziecięcych sprzeczek.
Siostra, Kinga, i brat, Dominik, podkreślali swoją wyższość.
— Wiesz, czasem myślę, iż ojczym to jedyna bliska mi osoba w tej rodzinie — tłumaczył Weronice Krzysztof w pierwszych miesiącach małżeństwa.
I młoda żona zrozumiała, iż lepiej trzymać się od teściowej z daleka.
Pamiętała, jak tamta skrzywiła się na ich pierwszym spotkaniu.
— O Boże, narzeczona? Chociaż czego można się spodziewać po tym durniu? — warknęła. — Żyjcie, jak chcecie. Tylko do mnie nie przychodźcie.
I tak zamieszkali razem, pobrali się, wynajmowali kąt, potem mieszkanie. Nie prosili o pomoc, nie narzucali się. Może nie żyli w luksusach, ale byli wolni. Tylko Jacek Piotrowicz ich odwiedzał, namawiał na wnuki, żartował, iż brakuje mu dziecięcego śmiechu.
Rok po ślubie odszedł. Pogrzeb, stypa — Krzysztof pogrążył się w żałobie, jakby stracił rodzonego ojca.
Podczas odczytu testamentu u notariusza zebrała się cała rodzina. Kinga i Dominik z niedowierzaniem patrzyli na spóźnionego Krzysztofa.
— A ten po co tu przyszedł? — syczeli.
Ale Krzysztof choćby na nich nie spojrzał — skoro został wezwany oficjalnie, miał prawo tu być.
Adwokat odczytał dokument.
Jacek Piotrowicz w formie darowizny przekazał willę ukochanej żonie, Barbarze, a każdemu z dzieci, włącznie z Krzysztofem, pozostawił po dużym mieszkaniu.
Gdy Dominik i Kinga zrozumieli, iż dostali tyle samo, co pasierb, wybuchła awantura.
— Kim on jest?! — wrzeszczała Kinga, wyciągając palec w stronę brata.
— To obcy! Po co mu nieruchomość?! — rzucała się po gabinecie jak wiedźma na sabacie. Dominik zaś podszedł do adwokata i zapytał szyderczo:
— Ciekawe, ile zapłacił ojcu? Da się to unieważnić?
Ale prawnik gwałtownie ostudził ich zapał:
— Darowizna jest nieodwołalna. Za pół roku odczytamy testament dotyczący firmy — wtedy będzie można próbować go zakwestionować.
Weronika i Krzysztof byli wniebowzięci. Teraz mogli spełnić prośbę ojczyma — pomyśleć o dzieciach.
Krzysztofa bolały zaczepki rodzeństwa, ale po trzydziestu latach przywykł. Dziwiło go tylko milczenie matki.
A dziś wisienka na torcie — Barbara zażądała, by zabrali do siebie matkę Jacka Piotrowicza.
Bez wahania zadzwonił do matki.
— Natychmiast zabierz tę staruchę! — krzyczała do słuchawki. — Zawsze jej nie cierpiałam, a teraz mam jej pieluchy zmieniać?
Zrobiło mu się żal babci. Ta kobieta tyle włożyła w ich dom, wspierała rodzinę, niańczyła wnuki. A teraz, gdy po udarze stała się bezradna, chcieli ją wyrzucić jak zepsuty mebel.
W milczeniu pojechał po Irenę Leonidównę. Ona, tak jak ojczym, zawsze była dla niego dobra.
Tymczasem Weronika sprzątała mieszkanie — po chorobie babcia poruszała się na wózku. Trzeba było zrobić miejsce.
Tak trafiła do nich matka ojczyma Krzysztofa, a Weronika przejęła opiekę nad staruszką.
Dwa dni później zadzwonił Dominik. Bez ceregieli rzucił:
— Ojciec zostawił ci mieszkanie, to teraz się spinaj. Na Kingę nie licz — jej ta przeklęta baba nie jest do niczego potrzebna.
Zrozumieli, iż nie ma co liczyć na pomoc rodziny. Ale babcia nie była ciężarem. Była pogodna, pełna humoru, nigdy nie narzek