Chora babcia została odesłana na starość do wnuka. Gdy rodzina dowiedziała się, co leży u notariusza – rwali sobie włosy z głowy.
— Dzień dobry, kochanie — skrzywiła się Halina, słysząc w słuchawce głos swojej teściowej, Danuty Kazimierówny. jeżeli ta dzwoniła, znaczyło to, iż zamierzała zepsuć ten właśnie miły poranek.
Halina ledwo znosiła Danutę. Zresztą uczucie to było obustronne. Nie chodziło choćby o to, iż synowa była złą osobą. Po prostu wyszła za mąż za jej starszego, niekochanego syna, Krzysztofa, i automatycznie trafiła na czarną listę.
— Mam dla pani świetną wiadomość — ciągnęła szyderczo Danuta. — Moja teściowa, Helena Stanisławówna, będzie teraz mieszkać z wami. Trzeba odpracować tę niezasłużoną mieszkaniową wygraną.
Halina odetchnęła z ulgą — to wcale nie była zła wiadomość. Zwykle teściowa wymyślała dla niej znacznie gorsze psikusy. Początkowo młoda kobieta nie rozumiała, dlaczego tak nie podoba się matce męża, aż ten opowiedział jej całą historię.
Krzysztof był najstarszym z trojga dzieci Danuty. Urodziła go bez męża, jeszcze „na panieńskim”, i bardzo wstydziła się jego obecności w swoim życiu. Mimo to udało się tej zadziornej kobiecie z trzyletnim synem usidlić statecznego i zamożnego wdowca, Henryka Wojciechowicza. W prawowitym małżeństwie urodziła mu jeszcze dwójkę dzieci — chłopca i dziewczynkę.
Ojczym Krzysztofa był człowiekiem zaradnym i przedsiębiorczym. Dorobił się jeszcze w latach 80., zakładając spółdzielnię. Potem przetrwał zawieruchę lat 90., a w latach 2000. jego interesy rozkwitły. Nigdy nie dzielił dzieci na „swoje” i „nie swoje” — zawsze kupował wszystkim równo zabawki, ubrania, jedzenie. Ale i pasem mógł sprawiedliwie obdzielić każdego, gdy znalazł ku temu powód.
Danuta jednak robiła różnice. Między kuksańcami i szczypaniem często syczała do Krzysztofa:
— Po co ja cię urodziłam, ty czarny, cały po tym nicponiu ojcu? Jak wrona wśród gołębi — mówiła, wskazując na swoich jasnowłosych potomków.
Czym zawinił biedny chłopiec? Nie prosił się na ten świat, a to właśnie dzięki niemu jego matka znalazła męża. Henryk Wojciechowicz zauważył w parku zapłakanego chłopca po kolejnej awanturze z matką i podszedł go pocieszyć. Tak poznał Danutę.
Jako mąż i ojciec Henryk okazał się wspaniały — rozpieszczał żonę, na dzieciach nie oszczędzał. Pieniędzy i uwagi starczało mu dla wszystkich, a Krzysztof nigdy nie czuł się obcy. Za to młodsze rodzeństwo, podjudzane przez matkę, stale próbowało mu pokazać „jego miejsce”.
— Ty nam nie jesteś nikim, my z tobą nie jesteśmy rodziną. Nasz tata cię żywi i poi — słyszał w dziecięcych kłótniach.
Siostra Joanna i brat Dominik podkreślali swoją wyższość, gdzie tylko mogli.
— Wiesz, czasem myślę, iż ojczym to jedyna bliska mi osoba w tej rodzinie — tłumaczył Halinie Krzysztof w pierwszych miesiącach małżeństwa.
Młoda żona zrozumiała, iż lepiej trzymać się od teściowej z daleka, by nie psuć sobie humoru.
Halina dobrze pamiętała, jak przyszła krewna skrzywiła się na jej widok podczas pierwszego spotkania.
— O Boże, jaka narzeczona… Chociaż czego można się spodziewać po tym durniu? — warknęła. — Róbcie, co chcecie, skoro już się zeszliście. Ale u mnie nie postawicie nogi.
I tak Krzysztof z Haliną zaczęli życie — najpierw wynajmowali kąt, potem mieszkanie. Nie prosili o pomoc, nie narzucali się. Może nie żyli bogato, ale byli niezależni. Tylko Henryk zaglądał do nich czasem, żartując, iż spieszy się na wnuki.
Rok po ślubie Henryk odszedł. Pogrzeb, stypa — Krzysztof pogrążył się w żalu, jakby stracił własnego ojca. Przy odczycie testamentu u notariusza zebrała się cała rodzina. Joanna i Dominik ze zdumieniem spoglądali na spóźnionego Krzysztofa.
— Po co on tu? — syczeli.
Ale Krzysztof choćby nie spojrzał w ich stronę. Skoro został oficjalnie wezwany, miał tu prawo być. Wtedy adwokat zmarłego odczytał dokument.
Henryk Wojciechowicz w formie darowizny przekazał swój dom ukochanej żonie Danusi, a każde z dzieci, włącznie z Krzysztofem, dostało po dużym mieszkaniu. Gdy Dominik i Joanna zrozumieli, iż otrzymali dokładnie tyle samo, co pasierb, wybuchła awantura.
— Kim on w ogóle jest? — wrzeszczała Joanna, wytykając go palcem.
— To obcy dla ojca! Po co jemu nieruchomości? — rzucała się po gabinecie jak wiedźma na sabacie. Dominik zaś podszedł do adwokata i zapytał jadowicie:
— Ciekawe, ile zapłacił ojcu? Da się to unieważnić?
Ale prawnik gwałtownie ostudził ich zapał:
— Darowizna jest nieodwołalna, ale za pół roku zostanie odczytany testament dotyczący firmy — tam można będzie próbować walki.
Z własnym mieszkaniem Halina i Krzysztof byli w siódmym niebie. Teraz mogli spełnić prośbę ojczyma — pomyśleć o dzieciach.
Krzysztofa martwiły złośliwości rodzeństwa, ale przez 30 lat życia przywykł do takiego traktowania. Ciekawiło go tylko, dlaczego milczy matka. A teraz wisienka na torcie — Danuta zażądała, by zabrali do siebie Helenę Stanisławównę.
Bez wahania Krzysztof zadzwonił do matki.
— Natychmiast zabierz tę staruchę z mojego domu! — wrzeszczała do słuchawki. — Całe życie jej nie cierpiałam, a teraz mam jej pieluchy zmieniać?
Zrobiło mu się żal babci. Włożyła tyle serca w ich rodzinny dom, opiekowała się wnukami, a teraz, gdy po udarze stała się bezradna, chcieli ją wyrzucić jak zbędny grat.
W milczeniu zebrał się i pojechał po Helenę. Ona, tak jak ojczym, zawsze była dla niego dobra. Tymczasem Halina sprzątała mieszkanie, by zrobić miejsce dla wózka inwalidzkiego.
Tak w ich domu zamieszkała matka ojczyma Krzysztofa, a Halina przejęła obowiązki opieki. Dwa dni później Dominik zadzwonił. Bez powitania rzucił:
— Ojciec zostawił ci mieszkanie, to teraz się staraj. Na Joannę nie licz — ona tej babski nie tknie.