„Ciąża to nie przeszkoda na drodze do marzeń o salonach i imprezach.”

polregion.pl 2 dni temu

Dzisiaj znowu siedziałem w kuchni, patrząc przez okno, jak pierwszy grudniowy śnieg miękkimi płatkami osiada na chodniku. Nie zimno mnie ściskało za gardło, ale niepokój o córkę, o wnuka, o to, co przyniesie jutro. Ewa, moja jedyna córka, była w trzydziestym ósmym tygodniu ciąży. Za chwilę poród, a w jej głowie — nie pieluszki, nie wózki, nie nieprzespane noce. Tylko manicure, solarium, kawiarniane spotkania z przyjaciółkami i planowanie sylwestrowego wyjazdu.

Nie mogłem w to uwierzyć. Gdzie ten instynkt, który choćby dzikiej kotce każe szukać gniazda przed porodem? Gdzie to drżenie, troska, strach? A Ewa? Miała już rozpisany grafik — a w nim… mnie. To ja miałem pilnować niemowlęcia, podczas gdy młoda mama będzie „doprowadzać się do porządku”.

— Tato, przecież teraz masz czas. Posiedź z maluszkiem, ja gwałtownie wyskoczę na stylizację paznokci. Przecież nie będę wyglądać jak szmata na zdjęciach z dzieckiem!

O mało się nie zakrztusiłem. Córko, ty człowieka rodzić będziesz, czy rekwizyt do Instagrama?

Ewa od sześciu lat jest mężatką. Poznali się jeszcze na studiach. Mąż dobry, spokojny. Mają pracę, mieszkanie na kredyt, rodzice pomogli. Z dzieckiem zwlekali, bo „kariera”. W końcu ciąża — a babcie wniebowzięte. Ale przyszła mama podeszła do tematu jak do kolejnego projektu.

Pewnego dnia zobaczyłem, jak godzinami przegląda ogłoszenia niań… dla noworodka! Dziecko jeszcze się nie urodziło, a ona już szuka, komu je oddać.

— Ewa, ty się słyszysz? Jaka niania? Z niemowlakiem trzeba być! Karmienie, rutyna, więź! To nie kot, któremu wsypiesz karmę do miski!

— Tato, żyjesz w średniowieczu. W Europie każdy ma nianię od urodzenia. Matka to nie służąca. Ja też mam prawo żyć!

Zamarłem. Za moich czasów rodziło się wcześnie, ale nikt nie myślał, iż dziecko to przeszkoda. To był sens! Pampersy na wagę złota, noce bez snu, bieganie z pracy do płaczącego szkraba. Nie było Instagrama, za to była miłość, strach, odpowiedzialność. A teraz?

Wyprawkę kupiliśmy tylko dlatego, iż ja i teściowa ciągnęliśmy Ewę po sklepach. Ona stała obojętna, jakby chodziło o zakup parasola. Wszystko wyprane, wyprasowane — przez babcie. A ona? Marzyła o sylwestrze w restauracji.

— Może pierwsego pójdziemy z dziewczynami na kolację? Przecież nie zamknę się w domu!

Wtedy nie wytrzymałem. Powiedziałem jej wszystko — iż macierzyństwo to nie modny hashtag, a odpowiedzialność. Że noworodek to nie gadżet. Że nie liczy się „idealne zdjęcie”, tylko pierwsze karmienie, kolki, łzy i bezsenne noce.

Słuchała, jakby mijała ją uliczna reklama.

— Przesadzasz, tato. Czasy się zmieniły. Ważne, żeby mama była szczęśliwa.

Wieczorami myślę: może zawiniłem? Za dużo pozwalałem? Nie nauczyłem tego, co ważne? A może to po prostu takie czasy — kiedy kobiety najpierw rodzą, a dopiero potem, może, dorastają?

Ale wierzę, iż gdy w szpitalu zobaczy tę malutką istotę, gdy chwyci ją za palec, gdy obudzi się w nocy od jej płaczu — coś w niej pęknie. Nie będzie już salonów na pierwszym miejscu, tylko ten mały człowiek, dla którego ona będzie całym światem.

A póki co… modlę się. Za Ewę. Za wnuka. I żeby w sercu mojej dorosłej córki obudziło się prawdziwe macierzyństwo — nie z lakierem do paznokci, ale z miłością.

Dzisiaj znów zrozumiałem, iż nie wszystko da się kupić za złotówki. choćby czas. choćby serce.

Idź do oryginalnego materiału