Cień przeszłości: dramat w sercu Weroniki
Weronika siedziała w domu, otulona znajomą ciszą małego miasteczka Sosnowiec. Rytm urlopu macierzyńskiego wciągał jak bagno: dni zlewały się w monotonny kalejdoskop kołysanek i domowych obowiązków. Jednak każdy wieczór wyczekiwała z niecierpliwością, by choć na chwilę dotknąć świata poza ich przytulnym mieszkaniem, gdy wróci mąż, Marek. Tego dnia przyszedł później niż zwykle, z twarzą zmęczoną, ale jakoś dziwnie zamyśloną.
– Jak w pracy? – zapytała Weronika, jak zawsze z lekkim uśmiechem, licząc, iż usłyszy coś, co rozjaśni jej dzień.
Marek zastygł, jakby dobierał słowa. Cisza zawisła między nimi ciężka jak burzowa chmura.
– No niesamowite, jakie życie płata figle – w końcu wycedził, nerwowo się uśmiechając. – Nie bez powodu mówią, iż Polska to wieś globalna!
– O co ci chodzi? – Weronika zaniepokoiła się, czując, jak zimny dreszcz przebiega jej po plecach.
– W pracy nowa. Jak ją zobaczyłem, to mi szczęka opadła. To Ewa, wyobrażasz sobie? Ewa Kowalska!
Krew odpłynęła Weronice z twarzy. To imię, jak echo z przeszłości, uderzyło ją prosto w serce, budząc wspomnienia, które tak starannie pogrzebała. Siedem lat temu, gdy pierwszy raz spotkała Marka, był zupełnie inny – radosny, otwarty, ale… niedostępny. Jego serce należało do innej – do Ewy, tej samej, której imię teraz wywołało w niej burzę.
Wtedy Weronika nie śmiała się wtrącać. Szanowała cudze uczucia, bojąc się zniszczyć czyjeś szczęście. Ich drogi skrzyżował wspólny znajomy, i czasem łapała się na tym, iż przemyka wzrokiem w stronę Marka. Wydawał się ideałem: dobry, charyzmatyczny, z ciepłą nutą w głosie. Myślała wtedy, iż dziewczyna, którą kocha, ma niesamowite szczęście, i sama marzyła, by spotkać kogoś takiego. Ale pewnego dnia Marek pojawił się sam – bez Ewy, z gasnącym spojrzeniem. Okazało się, iż zerwali – z jej inicjatywy.
Weronika mu współczuła, ale gdzieś głęboko nie potrafiła stłumić radości. To była jej szansa. Nie śpieszyła się, czekała, aż będzie pewna, iż to koniec. Po kilku miesiącach zaprosiła go na kolację. Tak zaczęła się ich historia. Łatwo się dogadywali, a niedługo między nimi pojawiło się coś więcej. Dwa lata później wzięli ślub, a po kolejnych trzech na świat przyszła ich córka, z którą Weronika teraz spędzała dni na macierzyńskim.
Ale Ewa… Ewa była tą, przez którą Marek kiedyś cierpiał. Tą, której miejsce zajęła Weronika. Przez wszystkie te lata bała się, iż ich miłość to tylko sposób, by uciec od przeszłości. Liczyła, iż z czasem jego uczucia stały się prawdziwe, ale teraz, gdy imię Ewy znowu zabrzmiało w ich domu, dawne lęki ożyły ze zdwojoną siłą.
– No ładnie – tylko tyle wydusiła z siebie Weronika, próbując ukryć drżenie w głosie. – I jak… jak jej się wiedzie?
Marek wzruszył ramionami, unikając jej wzroku.
– No, gadaliśmy krótko. Przywitanie i tyle.
– Wyszłaś za mąż? – zapytała, czując, jak ściska ją w gardle.
– Nie wiem – w jego głosie pojawiła się irytacja. – I mnie to nie obchodzi. Spotkaliśmy się, uśmiechnęliśmy i tyle. Co mnie to obchodzi?
Ale Weronika widziała, iż nie był szczery. Jego słowa brzmiały jak usprawiedliwienie – nie tylko przed nią, ale i przed samym sobą. Zazdrość rozlewała się w jej żyłach jak trucizna. A jeżeli Ewa go odzyska? A jeżeli dawne uczucia znów wybuchną? Pamiętała, jak mocno Marek kochał Ewę. To była prawdziwa, niszcząca namiętność.
Marek, oczywiście, ściemniał. Ciekawiło go, jak potoczyło się życie jego eks. I, szczerze mówiąc, był zadowolony, iż ją zobaczył. Coś w nim drgnęło, gdy ich spojrzenia się spotkały. Nie, kochał Weronikę i ich córkę. Nie miał zamiaru robić nic, co mogłoby ją zranić. Ale nagle uświadomił sobie, iż z niecierpliwością czeka na kolejny dzień pracy… tylko po to, by znów zobaczyć Ewę. Pogadać, nic więcej. Czy to coś złego?
Widząc niepokój Weroniki, Marek próbował ją uspokoić przed wyjściem do pracy:
– Postaram się wrócić wcześniej, chyba wszystko ogarnąłem. Przygotujesz coś smacznego?
– Jasne – wymusiła uśmiech.
– Kocham cię.
– Ja też ciebie – odpowiedziała, ale w jej głosie zadrżało.
Gdy drzwi zamknęły się za Markiem, uśmiech zniknął z jej twarzy. Nigdy nie mówił „kocham cię” przed wyjściem. To był zły znak? Czy może dobry? Mówią, iż mężczyźni zaczynają być uczynni, gdy coś ich gryzie. Ta myśl nie dawała Weronice spokoju.
Próbowała się rozproszyć, skupiając się na córce, która akurat się obudziła. Ale niepokój nie ustępował.
W pracy Marek znów spotkał Ewę.
– Cześć, świetnie wyglądasz – uśmiechnęła się, a w jej oczach błysnęło ciepło.
– Ty też – odpowiedział, czując, jak coś ściska go w środku.
– Zjemy razem obiad? Pogadamy trochę.
– Czemu nie…
Marek wiedział, iż to nie jest w porządku. Powinien od razu postawić granice. Ale z drugiej strony… Co złego jest w zwykłym obiedzie z koleżanką z pracy? Zatrzymali się w kawiarni, rozmawiając o wszystkim jakby tych siedmiu lat nie było. Marek dowiedział się, iż Ewa jest niezamężna, iż nie znalazła swojego miejsca.
– Wiesz, po jakimś czasie żałowałam, iż się rozstaliśmy – wyznała. – Ale ty już byłeś zajęty.
– To ty mnie rzuciłaś – przypomniał z lekką urazą.
– Co poradzę, byłam głupia – zaśmiała się. – Teraz bym cię nie puściła.
W powietrzu zawisło napięcie. Emocje zalewały go falą. Marek czuł, iż to nie tylko rozmowa. Dawno nie czuł takiego podniecenia. Jego miłość z Weroniką była stabilna, ale… codzienna. Po narodzinach córki romantyzm zniknął, została tylko rutyna czułości. A teraz nagle poczuł ten dawno zapomniany dreszcz.
Wrócili do tematów służbowych. Ewa poprosiła, by pomógł jejAle Marek wiedział już, iż dla Weroniki i ich córeczki gotów jest zostawić wszystko, choćby najpiękniejsze wspomnienia.