W cichym miasteczku Nowy Sącz, gdzie stare lipy rzucały cienie na wąskie uliczki, Marek z irytacją pomyślał: „No dawaj, jeszcze się popłacz!”
Podjechali pod dom. Katarzyna, jego żona, siedziała w samochodzie, ciężko opierając się o drzwi. Marek przewrócił oczami: „O, teraz znowu mam jej otwierać.” Ale ona już próbowała wysiąść sama. Szarpnął klamkę ze złością, omal jej nie przewracając.
— Ostrożnie, niezdaro! — burknął, wprowadzając ją do mieszkania.
Wniósł torby, rzucił przy drzwiach, czekał, aż Kasia, utykając, dotrze do pokoju, i rzucił:
— Będę późno.
Odwrócił się i wyszedł. Odpalił samochód i jechał bez celu po mieście, by zagłuszyć irytację. Potrzebował wytchnienia. Zadzwonił do kolegi z pracy, Grześka. Ten zaprosił go do siebie — przetestować nową grę. Marek przyjechał.
Słowo po słowie, przy piwie, rozmowa zeszła na osobiste tematy. Marek wysypał wszystko: jak wygasła namiętność, jak codzienność pochłonęła związek, jak Kasia „wygryza mu mózg łyżką”. Wspomniał o Monice z działu sprzedaży — młodą, lekką, zawsze uśmiechniętą. Ona to przypadkiem się otrze, to podchwyci żart. Z nią zapomina się o problemach.
**Katarzyna**
— Dlaczego nie jedziemy na wakacje w lipcu? — zapytałam, gdy wracaliśmy do domu.
Marek wybuchnął. Krzyczał, uderzył w kierownicę. Jego twarz wykrzywiła się ze złości. Obróciłam się do okna, łzy same popłynęły. Co ja zrobiłam nie tak? Tylko zapytałam! Ostatnio stał się nerwowy, nieobliczalny.
Przyjaciółka Agnieszka zasugerowała: „Może ma kogoś?” Opowiedziała o swoim mężu, Jarku. Ten też się zmienił, gdy pojawiła się „ta z pracy”. Młoda, zaczęła stroić do niego oczka, i Jarek „popłynął”, zaczął się modnie ubierać, rzucać młodzieżowym slangierm — „cringe”, „lol”. Agnieszka mało nie umarła ze wstydu, gdy Jarek przed kolegami syna zaczął ględzić z tymi „haha” i „hihi”. Synowi też było głupio.
W końcu Agnieszka nie wytrzymała. Zrobiła awanturę, spakowała Jarkowi walizkę i wysłała „na reedukację” do jego matki. Zadzwoniła do teściowej, zażartowała, iż oddaje „nastolatka”. Ta odpowiedziała z humorem: „Zawieź do domu dziecka, taki nam niepotrzebny. Albo do psychiatry.” Potem Jarek dostał taki wycisk od matki, iż momentalnie „przebudził się”, wrócił do siebie. Agnieszce ulżyło.
Z Markiem tak nie pójdzie. On inny. I czuję — póki co nikogo nie ma. Ale coś jest nie tak.
**Marek**
Siedziałem u Grześka, a myśli krążyły wokół Kasi. Co się z nią stało? Gdzie podziała się ta lekkość? Ciągle zajęta, przyczepiła się z tymi wakacjami… Przypomniałem sobie Monikę — jej śmiech, jak rechotała nad moimi żartami dziś w kawiarni po pracy.
I wtedy zadzwoniła Kasia. Poprosiła, żeby ją odebrać z pracy i wstąpić do sklepu. Cały nastrój — w piach. Monika tak spojrzała, gdy powiedziałem, iż muszę iść. A Kasia! Kto ją prosił, żeby szła do pracy z bolącą nogą? Skręciła kostkę, noga spuchnięta, mogła siedzieć w domu! Ale nie, „bez niej się nie obejdą”.
Przekręcałem telefon, myśląc, czy zadzwonić do Moniki. Wybrałem… I wtedy Grześ:
— Co ty, do Moniki dzwonisz?
Odłożyłem słuchawkę, zrobiło mi się głupio.
— Pójdę już, Grzesiu — mruknąłem.
— Też miałem taką „Monikę”. Nazywała się Ola — zaczął. — Przez nią rozjebałem rodzinę. Córkę widuję tylko w weekendy. Żona wyszła za mąż, chyba szczęśliwa. Ja też byłem szczęśliwy, Marek. Ale krótko. Wziąłem coś innego za szczęście. A jak zrozumiałem — za późno. Mieszkam sam, gram w gry. Prosiłem żonę o wybaczenie, ale powiedziała: „Wybaczyłam, ale z zdrajcą żyć nie będę.” Postawiłem się na jej miejscu — i zrozumiałem: ja też bym nie dał rady.
Grześ umilkł, a ja poczułem, jak coś ściska mnie w środku.
— Pomyśl, zanim zadzwonisz — dodał.
Pożegnałem się i wyszedłem. Telefon zadzwonił. Myślałem, iż Kasia, ale nie — Monika.
— Halo, dzwoniłeś? — zaśpiewała.
— Nie, przez przypadek — burknąłem.
— A może wpadniesz? Zupełnie przypadkiem, po drodze ze sklepu. Lubię białe półsłodkie…
Zrobiło mi się niedobrze. Od niej, od siebie. Rozłączyłem się. Dzwoniła raz za razem. Nie odbierałem, siedząc w samochodzie. Monika zostawiła wiadomość: oskarżała o tchórzostwo, nazwała dzieciakiem. Nie odpowiedziałem, usunąłem jej numer i zablokowałem.
Wróciłem do domu. Torby stały wciąż przy drzwiach. Kasia siedziała w ciemności przy stole, patrząc w okno. Usiadłem naprzeciw.
— Kasia… — zacząłem.
Odwróciła się. Twarz spuchnięta od płaczu. Coś ścisnęło mnie w piersi.
— Kasiu, musimy porozmawiać — zacząłem, plącząc się w słowach.
Mówiłem chaotycznie: tłumaczyłem się, żałowałem, w czymś ją obwiniałem. Słuchała w milczeniu.
— Pojadę do mamy — powiedziała cicho. — Wezmę zwolnienie. Pomyśl, Marku, czego chcesz w życiu. Nie stawiam cię przed wyborem, chcę tylko, żebyś zdecydował, co jest dla ciebie ważne.
Wyszła, a ja zostałem sam. Nie przestałem jej kochać, to pewne. Ale co ze mną? Może się popsułem?
Całą noc przesiedziałem, wpatrując się w pustkę.
**Katarzyna**
Nie było go cztery godziny. Myślałam: co się z nami dzieje? Strasznie jest zniszczyć to, co budowaliśmy latami. Boli. Może to śmieszne, słyszeć to od kobiety po czterdziestce, ale… chyba przestał mnie kochać. Zmęczył się. Już mnie nie potrzebuje.
Może przeżywa drugą młodość? Chyba nie chcę już dzieci — nasz syn ma dwadzieścia dwa, córka dziewiętnaście. A on? Może ożeni się z młodą, ładną, z idealną figurMarek wstał, podszedł do okna i zobaczył Kasię stojącą na podwórku, patrzącą w gwiazdy, a wtedy zrozumiał, iż najważniejsze są właśnie te małe, codzienne chwile, które budują prawdziwe szczęście.