- Ma kłopoty, rzucił mi w twarz, iż to wszystko moja wina! – mówi zrozpaczona Beata. – Takiego absurdu nie spodziewałam się po własnym dziecku.
Pięćdziesięciolatka od dziecka nie miała łatwo. Była najmłodszym dzieckiem w wielodzietnej rodzinie. Jej rodzice byli robotnikami. Ojciec pracował w fabryce, a matka w mleczarni.
- Mieliśmy małe, zakładowe mieszkanie, spaliśmy w piętrowych łóżkach – wspomina Beata. – Było biednie, ojciec często się upijał. Było co jeść, bo matka przynosiła wyroby mleczarskie ze swojej pracy. Nie byłam kochana, było nas za dużo, a ojciec nie szanował „ dziurawców”, jak wtedy pogardliwie nazywało się córki. Matka była zbyt wyczerpana obowiązkami w domu, w pracy i użeraniem się z mężem pijakiem, by jeszcze mieć czas dla dzieci. Bardzo pragnęłam jakiejś akceptacji, czułości. Może byłoby inaczej, gdyby moi dziadkowie mieszkali bliżej, ale byli daleko na wsi. Widywałam ich raz, albo dwa w roku. Żyłam, jak bezpański pies, szukający kogokolwiek kto by mnie przytulił, powiedział coś miłego.
Gdy Beata poszła do średniej szkoły, zaczęli się nią interesować chłopcy. Była ładna, ale naiwna i nie miała pojęcia o antykoncepcji. Ani w domu, ani w szkole nikt jej nie ostrzegł. Nie wiedziała także jak powiedzieć „nie”, gdy na jednej z prywatek popularny, starszy chłopak się nią zainteresował. Wtedy po raz pierwszy upiła się i straciła dziewictwo.
Złe wybory rujnują życie
- Przygoda miała ciąg dalszy, zaszłam w ciążę – wspomina Beata. – Gdy w końcu zrozumiałam, iż jestem w ciąży i mu o tym powiedziałam, to mnie wulgarnie wyśmiał. Nazwał mnie „łatwą” i zasugerował, iż dziecko może być każdego z okolicy. To był dla mnie koszmarny cios. Byłam tylko z nim, wtedy uważałam, iż go kochałam, nie mogłam pojąć, jak mógł mnie tak potraktować. To był początek koszmaru. Nic nie mówiłam, gdy ciąża wyszła na jaw, w domu stałam się wyrzutkiem. Było już za późno, by się pozbyć kłopotu, zresztą niechcianych ciąż u mnie w rodzinie się nie pozbywano. Dzieci się po prostu rodziły, miały cierpieć za grzechy matek.
Beata musiała opuścić szkołę dzienną. Pozbywano się ciężarnych nastolatek, były złym przykładem dla porządnych dziewczyn. Trafiła do zaocznej zawodówki. Ponieważ w domu był tłok, wylądowała z noworodkiem – córką, na stancji u pani Halinki. Na szczęście kobieta, u której miała pokój za małą opłatą, pomagała jej przy dziecku. Była samotną, bezdzietną wdową. Gdy tylko Ania podrosła, młodociana matka mogła ją posłać do żłobka. Jej ojca nie interesowało dziecko, zresztą w tym czasie zrobił kolejne innej, równie nieostrożnej dziewczynie. Ale tamta, miała agresywnego ojca, który siłą zmusił „dziecioroba” do ślubu, by uratować honor córki i rodziny.
- Dobrze się stało, iż się z nim nie związałam, gwałtownie zaczął pić na umór, był wiecznie bezrobotny – wspomina Beata. – Teściowie gwałtownie się go pozbyli, a on się staczał, staczał, aż w końcu zapił się na śmierć.
Walka o normalne życie
Tymczasem Beata skończyła zawodówkę, trafiła do pracy w prywatnej firmie. Ciężko pracowała, właściciel i jego żona ją lubili. Wiedzieli o jej fatalnej sytuacji. Zaproponowali jej choćby możliwość dorobienia.
- W weekendy u nich sprzątałam, ufali mi, a ja miałam parę groszy więcej – opowiada kobieta. – Oczywiście na „czarno”. Prałam, odkurzałam, myłam okna. Szef zaproponował mi sfinansowanie kursu prawa jazdy, wliczył w koszty firmy. Byłam szczęśliwa, oni też byli zadowoleni, bo robiłam im zakupy i jeździłam jako kierowca w firmie. Ania ładnie rosła, mało chorowała. Żyłam z dnia na dzień, nie myślałam o przyszłości.
Cios przyszedł niespodziewanie, pani Halinka nagle zachorowała. Dostała udaru. Była częściowo sparaliżowana i to na Beatę spadł obowiązek opieki nad samotną kobietą.
- Było ciężko, nie wiem jak dałam radę – wspomina tamten czas. – Wszystko robiłam dla dziecka. Wtedy spotkałam Mariusza. Był rozwodnikiem i nowym klientem w mojej firmie. Na początku nie zwracałam na niego uwagi. Był ode mnie dużo starszy. Ale był miły, zagadywał mnie, gdy tylko miał okazję. Pod byle pretekstem przychodził do mojego kantorka, niby na kawę, bo przyjeżdżał dużo wcześniej przed umówionym spotkaniem z szefem. Wypytywał o moje życie. Ktoś mu powiedział, iż jestem panną z dzieckiem. On też był samotny. Pytał o moją córkę, zachwycał się jej urodą. Faktycznie była śliczna. Twierdził, iż to po mamie. Było mi bardzo miło, bo nie słyszałam wielu komplementów w swoim życiu.
Mariusz nie był atrakcyjnym mężczyzną. Gdy pierwszy raz Beata go zauważyła, pomyślała o nim „pan pieniek”. Miał szyję równą z głową, do tego nadwagę, lekką łysinę, poruszał się trochę jak kaczka i namiętnie palił papierosy.
- Nie myślałam o nim w kategorii – mężczyzna – przyznaje. – Był sympatycznym znajomym z pracy. Próbował zaprosić mnie na kawę, ale obracałam to w żart. Nie chciałam żadnych komplikacji w swoim życiu. Już raz się sparzyłam, no i on mi się nie podobał.
Sytuacja uległa zmianie, gdy pani Halinka umarła. Nagle okazało się, iż miała rodzinę. Na pogrzebie pojawił się jakiś krewny, który zażądał prawa do lokalu po zmarłej.
Propozycja nie do odrzucenia
- Byłam w patowej sytuacji, musiałam gwałtownie się wyprowadzić – opowiada. – Nieszczęścia chodzą parami, szef oznajmił, iż z powodu kryzysu w branży, musi ograniczyć zatrudnienie albo zbankrutują. Tak się w końcu stało. Byłam zagrożona. Wydawało się, iż zaraz z córką wyląduję pod mostem. Wtedy pojawił się Mariusz. Poprosił o poważną rozmowę.
Mężczyzna wiedział o zaistniałej sytuacji, zaproponował Beacie małżeństwo. Zaproponował dom i utrzymanie dla niej i dziecka. W zamian miała być żoną i być może matką ich wspólnego dziecka. O nic miała się już nie martwić.
- Co miałam rozbić, zgodziłam się – mówi Beata. – Dom był bardzo ładny, w końcu nie musiałam się bać o pieniądze na życie. On chciał tylko mieć rodzinę. Ja też. Ania była zachwycona, miała swój pokój, a choćby ogród z huśtawką. Przez kilka lat byliśmy szczęśliwi. Na świat przyszedł synek, Rafał.
Beata starała się jak mogła być dobrą matką i żoną. Ale pech jej nie opuścił. Okazało się, iż Mariusz nie jest sympatycznym misiowatym panem. Coraz więcej pił, zaczął oddawać się hazardowi.
- Byłam coraz bardziej przerażona, ale nic nie mogłam zrobić dopóki dzieci były małe – opowiada. - Zaciskałam zęby, gdy mnie wyzywał i wypominał, iż nic nie mam. Gdy dzieci podrosły, miały po kilkanaście lat, mogłam zacząć myśleć o zabezpieczeniu przyszłości. Zanim nałóg Mariusza nas zniszczy.
Syn przeciwko matce
Beata znalazła pracę w szpitalu, została salową. Miała już własne dochody i kontakty z ludźmi. Zaczęła gromadzić dowody potrzebne do rozwodu z orzeczeniem o winie uzależnionego męża. Tak się stało. Kobieta za część przysądzonego majątku mogła kupić dwupokojowe mieszkanie. Zgodziła się, by ich syn miał naprzemienną opiekę między ojcem i matką. Córka skończyła szkołę hotelarską i wyjechała do pracy za granicą. Utrzymywały kontakt. Rafał dobrze się uczył, poszedł na studia.
- Jakoś się układało, byłam dumna, iż mój synek będzie magistrem – opowiada. – Ale los znowu wymierzył mi kopniaka. Rafała spotkało coś złego na studiach, wydaje mi się, iż to była nieszczęśliwą miłość. Pewnego dnia wrócił i zrobił mi okropną awanturę. Powiedział, iż rzucił naukę , a to wszystko moja wina, bo jest niski. Nazywają go ponoć „kucem”. Obwinił mnie za to, iż spłodziłam go z niskim mężczyzną. Tego się nie spodziewałam po tak kochanym dziecku. Aż trudno mi było tłumaczyć studentowi, iż inny ojciec oznacza innego syna. Jego by nie było. Mówiłam mu jaki jest wspaniały i jak jest dla mnie ważny. Usłyszałam, iż mnie nienawidzi. Spakował jakieś swoje rzeczy, trzasnął drzwiami. Zamieszkał z ojcem alkoholikiem i hazardzistą, w dodatku dawcą tych fatalnych genów. Nie wiem co mam robić. Nie rozumiem co źle robię, iż wszyscy mężczyźni w moim życiu tak mnie krzywdzą?