Co usłyszałaś, nie było tym, co powinnaś: miłość na tle zdrady i wybaczenia

newsempire24.com 1 tydzień temu

Marta przygotowywała się do tego dnia jak do święta. Wybrała nową sukienkę, upiekła ulubione ciasto męża – to z wisienkami i kruszonką, od którego Paweł zawsze mruczał z zadowolenia. Kupiła bukiet – delikatne, kremowe róże – i wyjechała wcześniej. Dziś Wanda Stanisławowa, teściowa, zaprosiła ich w gości. Dzień Matki, wszystko miało być idealne.

Paweł, jak mówił, miał być na ważnym spotkaniu. Gdy Marta podjechała pod znaną betonową pięciopiętrowkę w Łodzi i zobaczyła pod blokiem jego samochód, w piersi zabiło dziwnie.

— Dziwne… — szepnęła.

Postanowiła zrobić niespodziankę. Wyjęła klucz, cicho przekręciła go w zamku. Zsunęła buty, weszła boso do przedpokoju, wstrzymując oddech. Z kuchni dobiegały głosy. Chciała krzyknąć – ale zastygła. Mówili o niej. Teściowa i Paweł.

— Pawle, posłuchaj no… — Wanda Stanisławowa mówiła stanowczo. — To małżeństwo to błąd. Milczałam. Ale dłużej nie mogę. Ona nie jest dla ciebie. Ani pochodzenia, ani posagu. Ani wychowania, ani rozumu.

— Mamo…

— Co „mamo”?! Ta jej naciągnięta mina, wiecznie z głową w chmurach. Ani stylu, ani gustu. Ani oleju w głowie. Pisze coś tam, jakby to był zawód. Kim ona jest? Poetką? Wierszami dzieci będziesz karmić?

— Mamo, przestań… — głos Pawła drżał.

— A popatrz na Katarzynę – córkę Heleny Janowej. Wychowana, wykształcona, ładna, własne mieszkanie, rodzicie przy forsie. A ta twoja… Co ci dała, poza tym wiecznie głodnym spojrzeniem?

Marcie ścięło krew. Oparła się o ścianę. Słowa biły po sercu jak baty. „Nijaka. Przechera. Bez przyszłości”.

— Ona jest dobra… — próbował bronić żony Paweł, — kocham ją…

— Miłość, miłość… Pomyśl o przyszłości. O dzieciach. Będziesz ją utrzymywał do końca życia? Nic nie umie, choćby ubrać się jak człowiek.

Marta nie wytrzymała. Zawróciła, cicho wyszła i, nie patrząc, powlókła się przed siebie. Zimny jesienny wiatr smagał twarz, łzy płynęły same. W głowie wirowały słowa: „nie pasuje… bez stylu… nie umie…”.

Wieczór. Siedziała w kawiarni, wpatrzona w kubek z zimną kawą. Zadzwoniła do Pawła:

— Nie przyjdę. Byłam pod waszym mieszkaniem. Wszystko słyszałam.

— C-co?! — zbił się z tropu.

— Wszystko. Że nie jestem dla ciebie. Że jestem beztalenciem. Że nie jestem warta choćby twojego nazwiska.

Cisza.

— Marto… No wiesz, mama… ona się tylko martwi…

— O ciebie, czy o swoją dumę?

Rozłączyła się. Wróciła do domu późno. W milczeniu przeszła do sypialni. Paweł próbował tłumaczyć, usprawiedliwiać matkę, ale Marta nie chciała słuchać.

Następne dni były zimne – jak ulica. Unikała męża, żyła jak we mgle. A potem… pewnego ranka, parząc ulubioną kawę, nagle poczuła wstręt. Zakręciło jej się w głowie. Spóźniający się okres, dziwne zmęczenie…

Kupiła test. Dwie kreski.

Ciąża.

Tę, o której marzyła. Ale teraz – to był cios.

— Jestem w ciąży — powiedziała wieczorem.

Paweł zbladł, potem uśmiechnął się:

— Naprawdę? To cud!

— Naprawdę. Tylko nie jestem pewna… czy chcę je urodzić. Z twoją mamą… z tym, co mówiła…

Podszedł, objął ją.

— Nie jesteś sama. Będziemy rodziną. Prawdziwą. Mama – to nie wieczność. A dziecko – to nasze. Jestem z tobą.

Następnego dnia pojechali do Wandy Stanisławowej.

— Mamo… — zaczął Paweł, trzymając żonę za rękę. — Będziemy mieli dziecko.

Kobieta zastygła. Potem w oczach błysnęło: może łzy, może światło.

— Wy… na serio? Jezu… Zostanę babcią?!

Podeszła do Marty, objęła ją. Ciepło, naprawdę.

— Wybacz mi, córeczko. Zrobiłam ci tyle krzywdy. Głupia jestem, stara. Ale to cud. UrodziI kiedy zapach świeżo zaparzonej herbaty rozlał się po kuchni, a teściowa wyjęła z szafki rodzinne zdjęcia, Marta zrozumiała, iż czasem najciemniejsze chmury przynoszą najpiękniejsze deszcze.

Idź do oryginalnego materiału