"Codziennie widzę przed żłobkiem ojca tego chłopca. Nieludzkie, co robi swojemu dziecku"

mamadu.pl 1 rok temu
Zdjęcie: Mężczyzna stoi na parkingu, rozmawia przez telefon. Fot. 123rf.com


"Kiedy piszę te słowa, wciąż drżę z oburzenia. Chciałabym, byście opublikowały ten list po to, by zauważyć, iż bywa i tak. Nie wiedziałam, czy w ogóle powinnam zabierać głos, ale po skali niezrozumienia, jaką widzę, reakcji na teksty o późnym odbieraniu dzieci z placówek, czuję, iż muszę pokazać drugą stronę" – pisze do nas nauczycielka jednego z warszawskich przedszkoli.


Dołączył do nas chłopczyk…


"Jestem nauczycielką w jednej z warszawskich prywatnych placówek. Nasze dzieciaczki podzielone są na grupy żłobkowe i przedszkolne. Do tej pierwszej dołączył trzy miesiące temu mały człowiek, chłopiec. Dość sprawnie przeszedł przez proces adaptacji, ma półtora roku i jest jednym z najmilszych dzieci, jakie spotkałam w swojej pracy.

Przytula się, długo śpi, pięknie się bawi. Schodzi z drogi innym dzieciom, nie inicjuje konfliktów. Nie mamy z nim najmniejszych problemów. A jednak, kiedy na niego patrzę, pęka mi serce. Niemal każdego dnia ojciec tego chłopca przyjeżdża po niego do przedszkola w ostatniej chwili. Dosłownie minutę przed zamknięciem. W związku z tym Jaś czeka sam w sali, innych dzieci już nie ma. Prawie każdego dnia. Od trzech miesięcy.

Jednak nie to stanowi problem i źródło mojego oburzenia. Mężczyzna, ojciec Janka, podjeżdża często na przedszkolny parking choćby 20 minut wcześniej. Siedzi w samochodzie, wyraźnie rozmawia przez telefon, śmieje się, gestykuluje. Nie przychodzi wcześniej do sali, nie podchodzi do drzwi. Okna salki żłobkowej wychodzą na parking. Próbowałyśmy go jakoś ochronić, a jednak Jaś już widzi, kiedy tata podjeżdża. Patrzy przez szybę, ma smutne oczy i czeka. Czeka, aż tamten dokończy rozmowę telefoniczną. Jedną, drugą, kolejną.

O 17:29 mężczyzna wchodzi do przedszkola. Według regulaminu działamy codziennie od 7:30 do 17:30…


Oddałabym swój wolny czas, za jego smutek


Wiem, iż to wysoce nieprofesjonalne, ale czuję narastającą we mnie frustrację. I nie chodzi o mnie i o to, iż mogłabym wcześniej wyjść, naprawdę nie. Oddałabym choćby kolejną godzinę spędzoną w placówce, za smutek i oczekiwanie tego małego, cudownego chłopca.

Jak można stawiać swoje potrzeby, rozmowy telefoniczne, kontakty towarzyskie, zawodowe, adekwatnie cokolwiek, ponad własne dziecko? Ponad jego tęsknotę, ponad jego czekanie? Jakim trzeba być człowiekiem, żeby nie mieć potrzeby wziąć w ramiona własnego syna, chociaż kilka minut wcześniej? Nie potrafię tego zrozumieć.

Jestem wściekła, wypełnia mnie smutek. Nie godzę się na takie traktowanie tych małych ludzi, dla których codziennie staram się stwarzać warunki pełne bliskości i ciepła. Wiem jednak, iż nie zastąpię żadnemu z tych dzieci ich rodziców. Nie zastąpię Jasiowi rodzicielskiej troski i nie wymażę z jego pamięci tych godzin czekania".

Idź do oryginalnego materiału