"Córka opowiedziała o tym, co działo się u dziadków. To jest nie do pomyślenia"

mamadu.pl 1 miesiąc temu
Zdjęcie: Babcia przekroczyła wszystkie granice. fot. sinenkiy/123rf


Dziadkowie często okazują się ostatnią deską ratunku. W roku szkolnym odbierają dziecko z przedszkola, gdy nam wypadnie niezapowiedziane spotkanie, a w wakacje zapraszają do siebie, kiedy my całe dnie spędzamy w pracy. Cieszymy się, iż możemy liczyć na ich pomoc, ale kiedy słyszymy, co podczas takich odwiedzin się dzieje, rwiemy włosy z głowy.


Wakacje stawiają przed rodzicami wiele wyzwań, a główne z nich brzmi: opieka nad dzieckiem. Bo by ogarnąć ponad dwa miesiące wolnego, trzeba się nieźle nagimnastykować. A ćwiczenia te są o wiele trudniejsze niż jakiś tam aerobik, fitness, czy pilates. To coś na miarę baletu.

Trudne wyzwanie


Kiedy przedszkola są zamknięte, bo akurat nie pełnią dyżuru lub kiedy drzwi szkoły zamykają się na kilka tygodni, zastanawiamy się, jak sprostać wyzwaniu. Dzielimy się urlopami, zapisujemy dzieciaki na kolonie i obozy, a także szeroko uśmiechamy się do dziadków. Mamy nadzieję, iż szepną nam do ucha: "Ok, przywieźć go/ją na dwa/trzy tygodnie".

Odezwała się do mnie Dagmara, która aż kipi ze złości. Dzieli się swoją historią i prosi o radę.

"Nie przepadam za wakacjami. I o ile do wyjazdu w góry czy nad morze nie mogę się przyczepić, to do pozostałego wolnego, a i owszem. Czasami się zastanawiam, dlaczego wakacje nie realizowane są miesiąc? Byłoby idealnie. Jest, jak jest i muszę stawić czoła takiej rzeczywistości. A realia kolorowe nie są.

Na początku lipca pojechaliśmy na tydzień nad Bałtyk, potem ja miałam jeszcze trochę wolnego, później mąż. Na szczęście dziadkowie zaoferowali swoją pomoc. Przyznaję, iż trudno mi się było pogodzić z wyjazdem córki, bo to nasza pierwsza tak długa (10-dniowa) rozłąka.

Masz babo placek


Miałam tyle pracy, tyle zadań do nadrobienia, iż choćby nie zauważyłam, kiedy ten czas zleciał. Zanim się obejrzałam, córka już była z powrotem. Fajnie było ją przytulić, pocałować, zagrać razem w planszówki. Brakowało mi tego czasu, tych beztroskich chwil.

Kiedy pierwsze (powrotne) emocje opadły, zaczęłam wypytywać ją o wyjazd. Byłam ciekawa, co tam u teściów się działo. A jak się okazało, to był prawdziwy festiwal (niestety nie pizzy). – Babcia mówiła, iż jestem taka chudziutka i iż trzeba mnie podpaść. Tylu słodyczy to ja w życiu nie zjadłam – opowiada mi córka, a ja przecieram oczy ze zdumienia.

Na śniadanie kanapka z czekoladowym smarowidłem, potem jakieś placki z bitą śmietaną (to akurat spoko), na placu zabaw paluszki, ciastka i czekolada. Były też chipsy i te takie okropnie słodkie pianki, które w sklepie omijam szerokim łukiem. Owoców to córka tam zbyt wielu nie ujrzała, a to one w okresie wakacyjnym powinny królować.

Karolinka wspomniała też coś o słodkim napoju gazowanym (tym z kofeiną), ale w to akurat trudno mi było uwierzyć. Przecież ona ma dopiero 6 lat! Postanowiłam to sprawdzić, ale by nie robić rodzinnej awantury, obróciłam to trochę w żart.

Teściowa gwałtownie sprowadziła mnie na ziemię i utwierdziła w przekonaniu, iż moja córka nie ma bujnej wyobraźni. – Ty to jej wszystkiego żałujesz, to chociaż niech u babci pozna, jak słodko może smakować życie. Jak przyjedzie następnym razem, też kupię jej coś fajnego – powiedziała.

Próbowałam wybić jej to z głowy, ale nie miałam siły przebicia. Dlatego też piszę do was. Może wiecie, co powinnam zrobić, by teściowa zaczęła liczyć się z moim zdaniem? Bo ja na taki sposób odżywiania mojego dziecka się nie zgadzam".

W moim odczuciu zachowanie babci i to, co daje wnuczce do jedzenia, jest nie do zaakceptowania. A jak temu zaradzić? Skoro teściowa nie liczy się ze zdaniem synowej, to może syna posłucha?

Idź do oryginalnego materiału