Od razu widziałam, iż coś jest nie tak...
"Córka zawsze wracała z przedszkola rozgadana. Opowiadała mi o koleżankach, zabawach, śpiewała różne piosenki. Tego dnia było jednak inaczej. Weszła do domu powoli, bez słowa, z pustym spojrzeniem. Zapytałam, czy wszystko w porządku. Skinęła
głową, ale coś mi nie pasowało. Była blada jak kartka papieru, a oczy miała szkliste. Czułam, iż coś się stało...
Wieczorem, kiedy już ją kąpałam, zapytałam jeszcze raz, ale wzruszyła tylko ramionami. Dopiero po kilku minutach cicho powiedziała: 'Pani powiedziała, iż mam za dużo jedzenia w śniadaniówce. I iż chyba mnie za bardzo rozpieszczacie'. Zatkało mnie. Jak można powiedzieć coś takiego dziecku? Przecież to nie jej wina, co ma w pudełku. Córka
nie miała wpływu na to, co jej zapakowałam. Dlaczego dorosła kobieta mówi coś, co może zawstydzić i upokorzyć kilkulatkę?
Złość i niedowierzanie...
Przez chwilę nie wiedziałam, co powiedzieć. Poczułam wściekłość. Zaczęłam analizować każde słowo. Wydawałoby się, iż to nic groźnego – ot, komentarz do zawartości pudełka ze śniadaniem. Ale to nie był niewinny żart. To było ocenianie nas jako rodziców. I, co gorsze, sprawiło, iż moje dziecko poczuło się gorsze. Zamiast zjeść z euforią swoje ulubione rzeczy, zaczęła się ich wstydzić.
Następnego dnia poszłam do przedszkola. Porozmawiałam z wychowawczynią spokojnie, ale stanowczo. Usłyszałam: 'Chciałam tylko zaznaczyć, iż niektóre dzieci mają mniej i mogą poczuć się gorzej'. Rozumiem intencję, ale sposób przekazu był fatalny. Od kiedy to dzieci są odpowiedzialne za równość w grupie? To my, dorośli, musimy o to zadbać – ale nie kosztem ich emocji.
Córka przez kilka dni nie chciała już jeść śniadaniówki w przedszkolu. Mówiła, iż nie jest głodna. I to mnie zabolało najbardziej. Jednym zdaniem nauczycielka zburzyła pewność siebie mojego dziecka. A przecież to tylko kanapki, truskawki i kilka winogron. Mam nadzieję, iż żadna inna mama nie usłyszy od swojego dziecka podobnej historii".
(Imiona bohaterów zostały zmienione).