Czar nierównego związku

newskey24.com 3 dni temu

**Magia nierównego związku**

Podczas majówki znalazłem się w hałaśliwym towarzystwie w przytulnej kawiarence na obrzeżach Poznania. Ludzie wokół byli serdeczni, ale prawie wszyscy — obcy. Obok mnie siedział mężczyzna, który wyraźnie przekroczył pięćdziesiątkę, a obok niego młoda dziewczyna, może dwudziestoośmioletnia. Marek i Kinga. Śmiali się najgłośniej, ich energia była zaraźliwa, choć oboje pili tylko sok. Kinga nazywała go „tatusiem”, i mimowolnie się rozczuliłem: jaka wzruszająca bliskość między ojcem a córką. Ale nagle zaczęli się zbierać do domu. Kinga, uśmiechając się, wyjaśniła: „Czeka na nas nasz maluch, nie zaśnie bez nas”. Zaniemówiłem.

Gdy wyszli, cicho zapytałem gospodarza wieczoru: „Jaki jeszcze maluch? O co im chodzi?” Tamten zdziwiony uniósł brwi: „Ich syn. To przecież mąż i żona”. Zbiło mnie to z tropu: „Dlaczego więc nazywa go tatusiem?” Gospodarz roześmiał się: „To ich żart. Kiedyś, na początku ich związku, weszli do sklepu, a sprzedawczyni powiedziała do Marka: »Jaka pan ma piękną córeczkę!« Od tamtej pory Kinga tak go nazywa”.

Później poznałem ich historię, która poruszyła mnie do głębi. Marek to utalentowany rzeźbiarz, ale jego życie nie było bajką. Dwa nieudane małżeństwa, lata utopione w wódce, niekończące się imprezy. Jego starsza córka, już dorosła, prawie o nim zapomniała. Gdy skończył czterdzieści siedem lat, spojrzał na swoje życie i zobaczył tylko pustkę. Tworzył, ale jego prace nie znajdowały uznania, zamówień prawie nie było. Aż w jego życiu pojawiła się Kinga. Spotkali się przypadkiem — nad Wartą, gdzie często siadywał, szkicując. Ona ledwie skończyła dwadzieścia lat, promieniała młodością i energią. Dlaczego ta pełna życia dziewczyna zwróciła uwagę na zmęczonego życiem rzeźbiarza z przygaszonymi oczami? To zagadka.

Ale miłość Kingi stała się dla Marka ratunkiem. Tchnęła w niego życie. Rzucił picie, jego dłonie odzyskały siłę, a prace — duszę. Rzeźby zaczęły się sprzedawać, miał wystawy w galeriach Poznania i Warszawy. Zajął się aranżacją wnętrz dla lokalnych restauracji, co przyniosło niezły zarobek. Teraz mieszkają w przestronnym mieszkaniu w centrum miasta, podróżują po świecie, cieszą się życiem. Kinga jest żoną spełnionego człowieka, ale tam, nad rzeką, widziała tylko nieogolonego mężczyznę ze zrujnowanymi marzeniami.

Z pewnością przyjaciółki i jej mama mówiły: „Oszalałaś? To przecież starzec!” Pewnie i Kinga miała wątpliwości, zdając sobie sprawę z ryzyka. Ale zaryzykowała — i teraz jest szczęśliwa. Marek uważa ją za cud, anioła zesłanego z nieba, choć jest pewien, iż nie zasługuje na taki dar. Ich syna uwielbia: bawi się z nim, spaceruje, opiekuje. Stał się idealnym ojcem, którym nie potrafił być dla starszej córki. A propos, ich relacje też się poprawiły. Ona, dawno już machnęła na niego ręką, nagle zobaczyła go innego — pełnego energii, troskliwego, radosnego.

Nierówny związek może być zaskakująco trwały. O wiele trwalszy niż wiele małżeństw rówieśników. W końcu, jeżeli wierzyć statystykom, co trzecie małżeństwo w Polsce się rozpada. A ja znam wiele par, w których mąż jest starszy od żony o dwadzieścia, a choćby trzydzieści lat. I ta różnica wieku nie przeszkadza — wręcz przeciwnie, czyni ich związek wyjątkowym.

Nie mówię tu o układzie „bogaty sponsor — młoda łowczyni pieniędzy”. Nie, mówię o prawdziwych rodzinach, w których miłość jest fundamentem. Dojrzali mężczyźni to niezwykle opiekuńczy mężowie. Przeżyli już swoje burze, wyszumieli się, nabłądzili. Teraz potrzebują domu, ciepła, rodziny. Wielu odkrywa w sobie kulinarne talenty. Znam jedną parę, gdzie mąż po pięćdziesiątce nie dopuszcza młodej żony do kuchni: „Idź na spa albo poczytaj książkę! Jeszcze zdążysz przy garach stać!” Wcześniej umiał tylko jajecznicę, ale poślubiając dwudziestopięcioletnią dziewczynę, stał się mistrzem patelni.

Dla młodej żony starszy mężczyzna to nie tylko mąż, ale i mentor, nauczyciel, człowiek z bagażem doświadczeń. Nie papla bez końca jak rówieśnicy, ale dzieli się historiami, które uczą i inspirują. Zna życie, a to sprawia, iż miłość jest głębsza, silniejsza. A co najważniejsze — tacy mężczyźni stają się wspaniałymi ojcami. Pozwolę sobie na osobisty przykład: moją młodszą córkę poznałem, gdy miałem czterdzieści osiem lat. Wszyscy mówią, iż jestem świetnym tatą. I wiecie co? Naprawdę dojrzałem do ojcostwa. Lepiej późno niż wcale.

Każdego ranka biegam w parku nad rzeką. Czuję się na trzydzieści, choć mam już ponad pięćdziesiąt. Życie teraz jest ciekawsze niż w młodości. W nas drzemie niewiarygodna energia, o której choćby nie wiemy. Ale często sami siebie niszczymy. Pamiętam, jak Jacques’a Cousteau zapytano, dlaczego w swoim wieku jest tak pełen werwy i nurkuje na głębiny. Odpowiedział: „Dzieci. One przedłużają życie”. Dwóch synów urodził młody, a dwóch młodszych — w wieku siedemdziesięciu lat. I to nie przeszkodziło mu żyć pełnią życia.

Oczywiście, Cousteau to wyjątek. Ale mężczyzna z późnym dzieckiem płonie chęcią życia. Musi nauczyć malucha jeździć na rowerze, pomóc w lekcjach, zabrać w góry. Zaczyna dbać o siebie, rzuca nałogi, uprawia sport. Wygląda lepiej niż jego rówieśnicy, którzy są o dwadzieścia lat młodsi duchem. Nudzą go spotkania z kumplami, gdzie tematy to tylko piłka, samochody i zdrowotne dolegliwości. To go nie kręci. Śpieszy do domu — do żony, do dziecka.

W pięćdziesiątce być „idealnym ojcem” — to najlepsze, co może spotkać mężczyznę. Cenniejsze niż etykietki „playboy” czy „dusza towarzystwa”. Mężczyzna, który biega po parku i bawi się z dzieckiem, zamiast wylegiwać z piwem na kanapie, będzie żył długo i pełnią życia — do siedemdziesięciu pięciu i więcej. A jego młoda żona z czasem jakby „dogoni” go wiekiem, różnica się zatrze. Zostanie tylko miłość.

Nierówny związek to nie tylko małżeństwo. To magia, która czynTo magia, która sprawia, iż oboje stają się lepszą wersją siebie.

Idź do oryginalnego materiału