Dlaczego Inna zaczęła robić na drzutach buciki – sama nie do końca wiedziała.

twojacena.pl 5 godzin temu

Dlaczego Halina zaczęła robić buciki, sama nie wiedziała.

Jej córka, Kasia, miała już czterdzieści lat. Dwa lata temu owdowiała, nie doczekawszy się dzieci. W zeszłym roku wyszła powtórnie za mąż, ale mąż był znacznie młodszy i mówił, iż chce jeszcze trochę pożyć dla siebie, bez pośpiechu.

Syn Haliny, Marek, dawno wyjechał do Ameryki i nie planował wracać. Siostrzeńcy dorośli, ale do własnych dzieci mieli jeszcze daleko. W domu nie było ani dziecięcego śmiechu, ani nadziei na wnuki.

Pewnego dnia w sklepie Halina zobaczyła włóczkę. Delikatne odcienie polskiej wełny urzekły ją. Chciała zrobić sobie sweter, kupiła cienkie druty i szydełko. Ale niespodziewanie zaczęła robić buciki.

Do wieczora pierwsza para była gotowa. Włóczki zostało jeszcze sporo. Następnego dnia zrobiła czapeczkę, potem bluzeczkę i spodenki z guzikami. Gdy skończyła komplet, wyciągnęła starą pudełko z guzikami i wybrała najładniejsze w kształcie małych słoneczek.

Wyprała rzeczy w misce z delikatnym płynem do wełny, ostrożnie rozłożyła do suszenia na ręczniku frotte. Patrząc na ten malutki zestaw, Halina westchnęła:

No i umrę, nie trzymając wnuków na rękach

Ale nagle przyszła jej inna myśl:

Gdzieś tam na świecie jest dziecko, któremu to na pewno się przyda.

Otworzyła laptop, by znaleźć domy dziecka w swoim mieście. Przeczytała kilka artykułów, zebrała się i poszła do sklepu po więcej włóczki tym razem w odcieniach niebieskiego.

Po kilku dniach zrobiła komplet dla chłopca. Potem jeszcze dziesięć par bucików i dziesięć ciepłych czapeczek, każda w innym kolorze. Spakowała wszystko do pudełka i poszła do domu dziecka.

Bez certyfikatów nie możemy przyjąć rzeczy wyjaśniła pracownica. Lepiej by pani przywiozła pieluchy, one zawsze się przydają.

Halina stała z zrobionymi przez siebie prezentami w rękach i płakała.

No dobrze, jakoś to załatwimy w końcu powiedziała kobieta. Chodźmy, przymierzymy buciki maluchom.

Halina brała na ręce niemowlęta, głaskała ich delikatne policzki i wkładała na małe stópki buciki. Starszym dzieciom mierzyła czapeczki.

Gdy wróciła do domu, opowiedziała mężowi:

Tam powiedzieli, iż lepiej przywozić pieluchy.

Dobrze odpowiedział. Jutro kupimy. A teraz gotuj ziemniaki.

Nie dadzą nam dziecka, jesteśmy starzy, ja mam 61 lat, a ty 62 smutno powiedziała Halina.

Może i nie dadzą, ale drzwi nam nikt nie zabije spokojnie odparł mąż. Można się umówić, przychodzić, pomagać. Buciki i skarpetki narobimy, na pewno się przydadzą.

Jest tam para: chłopczyk i dziewczynka, bliźniaki. Jasnowłosi. Mają prawie dwa lata zamyślona powiedziała Halina. Myślę, iż pasowałyby im sweterki. Może teraz są jeszcze za duże, ale dzieci gwałtownie rosną. A buciki wyszły idealnie, zrobiłam je jak adidaski.

Pójdziemy razem zaproponował mąż. Ja wszystko załatwię, będziemy ich odwiedzać.

I rzeczywiście załatwił. Przez cztery miesiące Halina i mąż byli wolontariuszami w domu dziecka. Ona robiła nowe sweterki i buciki na wyrost, a bliźniaki zaczęły nazywać ją mamą. Ale pewnego dnia, gdy przyszli do dzieci, maluchów już tam nie było.

Wyobraźcie sobie, zostali adoptowani, od razu oboje opowiedziała pracownica. Zrobiliśmy zdjęcie w waszych sweterkach, i tego samego dnia zadzwoniła jedna para. Kilka miesięcy przygotowywali dokumenty, a dziś rano ich zabrali. Do ostatniej chwili baliśmy się, iż nie zechcą wziąć dwojga naraz.

Halinie zakręciły się łzy w oczach.

No czego płaczesz, głuptasie łagodnie powiedział mąż. Trzeba się cieszyć.

Tego wieczora zadzwoniła córka:

Mamo, z tatą możecie do mnie wpaść? Potrzebuję pomocy.

Coś z kranem? zapytała Halina. Czy znowu sąsiedzi zalali?

Nie, trzeba złożyć łóżeczko odpowiedziała Kasia. Przyjedziecie? Lepiej nie dzwońcie, otwórzcie swoimi kluczami.

Dobrze, przyjedziemy kiwnęła głową Halina.

Wsiedli do swojego Fiata i pojechali. Mieszkanie córki lśniło czystością, a z kuchni dochodził apetyczny zapach. Halina z mężem zdjęli buty i włożyli kapcie.

Umyjcie ręce i chodźcie do pokoju krzyknęła Kasia z kuchni. Już idę.

Usiedli na kanapie i zaczęli oglądać wiadomości. Nagle mąż delikatnie trącił Halinę.

Podniosła głowę. W drzwiach stał zięć, Tomek.

Na jego rękach siedziały te same bliźniaki, ubrane w sweterki zrobione przez Halinę i malutkie buciki-adidaski. Chłopczyk trzymał w rączce kawałek jabłka, a dziewczynka, z umazanymi policzkami, chytrze zerkała i próbowała ugryźć owoc. Tomek się uśmiechał.

choćby nie wiem, jak to powiedzieć W każdym razie, macie wnuki. Wcześniej nie mówiliśmy, bo nie wiedzieliśmy, czy się uda. Teraz Kasia zaraz przyjdzie, gotuje im kaszkę.

Do pokoju wbiegła Kasia, rozpromieniona.

Mamo, tato, poznajcie, to Zosia i Staś. Zobaczyłam ich zdjęcie na stronie Dzieci czekają. Są bliźniakami, jak my z Markiem.

I buciki mają takie same, jak adidaski, które ty nam kiedyś zrobiła. Pamiętasz, na tym zdjęciu, gdzie mamy po dwa lata? Pokazałam mężowi te maluchy, a on powiedział: Bierzemy.

Tomek postawił dzieci na podłodze. Podbiegły do Haliny, wyciągnęły małe rączki i krzyknęły:

Mama! Mama!

Halina przytuliła je, całowała i, ocierając łzy, cicho powtarzała:

Nie mama, ja wasza babcia, babcia.

I znów, jakby w zachwycie, powtarzała:

Bab Bab Bab

Mąż nie wytrzymał i roześmiał się:

No i czego teraz płaczesz? Czas kupić włóczkę. Będziesz robić skarpetki, bo buciki już za małe

Życie potrafi zaskoczyć w najmniej oczekiwanym momencie. Czasem to, co wydaje się końcem, okazuje się nowym początkiem.

Idź do oryginalnego materiału