Czekaj na mnie!

twojacena.pl 4 dni temu

**Poczekaj na mnie, Weroniko Stanisławowna!**

Dzwonek rozbrzmiał, a szkolne korytarze powolnie opustoszały. Nauczyciele rozchodzili się do klas, poganiając spóźnialskich uczniów.

Za oknami szumiało młode listowie, słońce kusiło, by wyjść na zewnątrz. Weronika Stanisławowna zatrzymała się przed drzwiami do klasy. Jak uczniom, i jej marzyło się, by rzucić wszystko i wyjść na wiosenny spacer po mieście. Westchnęła i weszła do sali. Uczniowie siódmej „B” z hałasem wstali.

— *Good morning. Sit down, please.* — powiedziała, kierując się do biurka.

— *Who is absent today?* — zapytała, gwałtownie spoglądając po klasie.

Zarozumiała Zosia Kowalska wstała i po angielsku oznajmiła, iż Nowak jest chory, a brakuje też Tomka Wiśniewskiego. Zawsze reagowała najszybciej, bo najlepiej mówiła po angielsku. Po klasie przeszedł cichy pomruk.

— Krzysiu, co z Tomkiem? — Weronika zwróciła się po polsku do jego sąsiada z bloku.

Każdy w szkole wiedział, iż ojciec Tomka rok temu wyszedł z więzienia, nie pracował, pił i bił żonę. Syn też dostawał lanie, gdy stawał w jej obronie. Tomek często przychodził na lekcje z siniakami. Przed WF-em czekał, aż reszta się przebierze, by koledzy nie widzieli śladów na ciele. Ale wszyscy wiedzieli. Krzysio opowiadał.

Weronika mu współczuła. Chłopak był bystry, dojrzały jak na swój wiek. W takich rodzinach dzieci gwałtownie dorastają. Uczył się dobrze, wszystko łapał w lot. Tylko angielski sprawiał mu trudność, choć się starał.

Po studiach Weronika wróciła do swojej szkoły jako anglistka. Nie chciała zostawić matki samej, więc nie wyjechała do Warszawy ani nie podjęła pracy w prywatnej szkole, jak większość koleżów z roku.

Starsze klasy uczyła bardziej doświadczona nauczycielka. Weronika dostała młodsze. Z początku oczywiście przeszkadzali, ale z czasem polubili młodą nauczycielkę. Ubierała się skromnie, ale spod maski powagi często wyzierał ciepły uśmiech.

Dziewczyny naśladowały jej mani, a chłopcy ukrywali zauroczenie za chamstwem. W tym roku Weronika Stanisławowna została wychowawczynią siódmej „B”.

— Wczoraj jego ojciec znowu się upił i bił matkę Tomka. Krzyki słychać było w całym bloku. W nocy zabrali ją karetką, gdy ojciec zasnął. Wezwali też policję. Ojca aresztowali, Tomka też — dopóki nie znajdą krewnych.

— Co?! — klasnęła Weronika, a uczniowie wpatrywali się w nią, czekając na słowa. Co miała powiedzieć?

— Dobrze, po lekcjach pójdę na komisariat.

W sali odetchnęli z ulgą.

Przed oczami Weroniki stanęła twarz Tomka. Ile razy pytała, czy potrzebuje pomocy, ale tylko przecząco kręcił głową. Często łapała jego przeniąkliwe spojrzenie, od którego się rumieniła i gubiła wątki.

— *Okay, let’s begin…* — powiedziała, udając energię.

Na przerwie poszła do dyrektora.

— Panie Janie, Wiśniewski…

— Wiem, Weroniko Stanisławowna. Dzwonili z komisariatu. Szukają rodziny. jeżeli nie znajdą, trafi do domu dziecka. Ojcu grozi wyrok, a matka… jeżeli przeżyje. Sami wiecie, dom dziecka to też nie cukierki.

— Chcę go odwiedzić, wesprzeć.

— Jako wychowawczyni możesz. Ale nie radzę mieszać się za bardzo. Widziałem już wszystko. — Spuścił wzrok, kończąc rozmowę.

Spotkanie z Tomkiem odbyło się w zatłoczonej sali z zielonymi ścianami.

— Co z mamą? — od razu spytał.

Weronika zaniemówiła. Nie pomyślała, by zapytać o jego matkę.

— W ciężkim stanie. Nie pozwalają jej odwiedzać. Będzie dobrze. — Starła się brzmieć pewnie.

— Zamkną go? Oby. — W oczach Tomka błysnął gniew. Nie przegapiła, jak nagle naciągnął rękaw bluzy, zakrywając siniaki.

— Masz kogoś? Wujków, ciotki? — spytała łagodnie.

— Nie wiem. Nikt mnie nie chce. Dzięki, iż pani przyszła. — Jego spojrzenie ją przejęło. — Mogę do pani pisać?

— Oczywiście. — Podarowała mu kartkę z adresem i numerem.

— Jesteś dobra. Lubię cię. Wiem, iż jestem za młody. Ale dorosnę i wrócę. Poczekaj na mnie.

Rozbawiło ją to dziecinne wyznanie, ale i ścisło w gardle. Chciała go przytulić, pogłaskać po niesfornych włosach, ale się powstrzymała. Mógłby źle zrozumieć jej macierzyński gest.

Do sali zajrzała policjantka.

— Przepraszam, obiad…

Weronika wstała.

— Trzymaj się. Dzwoniń lub pisz. Postaram się pomóc.

— Weroniko Stanisławowna! — Jego głos się zaśmiał. — Poczekaj na mnie.

Skinęła głową i wyszła. Łzy napłynęły do oczu. *Co z nim będzie?*

Dwa dni później dyrektor zatrzymał ją na korytarzu.

— Matka Tomka zmarła. Babia zabiera go do Torunia. — Zamilkł. — Wiem, iż dzieci się w tobie kochają. Rozumiesz, o co chodzi?

— Nie. — Uniosła głowę.

— To minę. On szukał w tobie ciepła, którego brakło w domu.

— Nie martwi się pan.

Wyszła zaczerwieniona. Tomek był mądrym chłopcem, któremu nie dopisało w życiu. Cieszyła się, iż potrafi kochać. Z czasem o niej zaponiewa.

Nazajutrz powiedziała klasie, iż Tomek wyjeżdża do babci. Będzie dobrze.

Pierwszy list nadszedł po trzech tygodniach, krótki, koślawym pismem.

Pisał, iż wszystko w porządku, szko jest blisko, ale jeszcze nie chodzi. Babcia surowa, ale go nie bije. Tęskni za klasą… Na końcu przypomniał, iż wróci.

Odpisała natychmiast, powściągliwie, o kolegach, końcu roku. Polecała książki…

Po roku poznała mężczyznę. Wyszła za mąż, prosząc matkę, by informowała, jeżeli listy nadejdą. Ale więcej nie pisał.

Z mężem nie układało się. Namawiał, by rzuciła szko, szukając lepiej płatnej pracy.

— Marnujesz się.

Kłócili się non stop.

Pewnego dnia źle się poczuła i wróciła do domu. Po drodze zadzwoniła matka. Rozmawiając, spojrzaJesienią, gdy liście zaczynały opadać, Weronika zrozumiała, iż czasem największe szczęście przychodzi tam, gdzie najmniej się go spodziewamy, i z uśmiechem zamknęła drzwi za sobą, trzymając za rękę Tomka i małą Kasię.

Idź do oryginalnego materiału