Każdego dnia na nią czekał, aż w końcu zrozumiał, iż nie wróci.
— Romek, już wiesz, co robisz w wakacje? — Nina usiadła na skraju biurka, zarzuciła nogę na nogę i splecionymi dłońmi objęła kolano obciągnięte dżinsem. — Słyszysz mnie w ogóle?
— Mhm… — Roman nie odrywał wzroku od ekranu laptopa.
— Co tam czytasz? — Nina niecierpliwie zakołysała stopą.
A Roman nie mógł uwierzyć własnym oczom. W kółko odczytywał wiadomość, przygryzając wargi.
— Mogę sobie pójść, skoro jestem niepotrzebna. — Nina nadąsała się, podkręcając usta. — Mam iść?
Całe ranne spędziła przed lustrem — podkreśliła oczy, włożyła obcisłe dżinsy i białą koszulkę z czarnym napisem „Nie martw się, bądź szczęśliwy!”, bo wiedziała, iż lubi. A on choćby nie spojrzał. Zeskoczyła z biurka i, kołysząc biodrami, przeszła przez pokój. Stanęła w drzwiach, odwróciła się. Roman wciąż siedział przed laptopem, jakby świata poza nim nie było.
— Wychodzę! — Jej głos zadrżał, niosąc groźbę: *jeszcze pożałujesz!*
Ujęła klamkę, raz jeszcze spojrzała na jego plecy.
— No to pa! — Szarpnęła długimi, jasnymi włosami i wybiegła, trzaskając drzwiami.
Schodziła powoli po schodach akademika, czekając, aż Romek wybiegnie, dogoni, zatrzyma. W końcu ruszyła pędem, gryząc wargę z rozpaczy. Minęła jak wicher portiera i wypadła na ulicę, w objęcia letniego słońca.
Roman choćby nie zauważył, iż wyszła, iż w ogóle tu była. Wpatrywał się w ekran, odczytując wiadomość po raz setny, w twarz na zdjęciu profilowym. To była ona — jego matka. Zmieniona, ze śladami dawnej urody, którą próbowała przywołać grubą warstwą makijażu. Ale to ona. A on myślał, iż zapomniał jej rysów…
Piętnaście lat temu uważał, iż ma najpiękniejszą mamę na świecie. Może nie była najczulsza, nie tuliła go tak, jak marzył mały Romek, ale kochał ją z całych sił. Jej twarz zatarła się w pamięci, ale tamten dzień pamiętał w najmniejszych detalach.
Stała przed lustrem — wysoka, smukła, w obcisłej niebieskiej sukience. *Szur, szur* — szczotka muskająca jedwabiste, lśniące włosy. Odgarnęła je z ramion, potrząsnęła głową, odłożyła szczotkę i spojrzała na uniesioną twarz Romka.
Coś było nie tak. Nie poganiała go, nie krzyczała, żeby się spieszył, bo spóźnią się do przedszkola. Nie nazywała leniem ani marudą. Nie spieszyła się — i właśnie to napędzało lęk w jego sercu.
— Gotowy? — Jej głos zadrżał, jakby się potknął.
— Idziemy do przedszkola? — spytał Romek.
— Tak. Tylko… do innego.
Spojrzał na nią zdumiony.
— Tak trzeba — dodała, ucinać pytania. — Chodźmy.
Romek szedł pospiesznie, starając się dotrzymać kroku. Że nie oglądała się, nie strofowała go jak zwykle, budziło w nim niepokój.
Jechali długo. Przez okno widział, jak ceglane bloki zastąpiły domki, potem drewniane chaty. Przy drodze stały przystanki z daszkami w barwach narodowych.
Samochód zatrzymał się przed żelazną bramą wielkiego budynku. *To nie wygląda na przedszkole* — pomyślał Romek.
Szli ścieżką do głównego wejścia, gdzie przy drzwiach wisiała niebieska tabliczka. Gdyby umiał czytać, wiedziałby, iż to dom dziecka.
W długim korytarzu unosił się zapach mlecznej kaszy. — Gdzie są dzieci? — chciał spytać, ale już weszli do gabinetu z regałami pełnymi teczek.
— Witaj, Roman Kowalski. — Starsza kobieta z siwymi włosami spojrzała na niego uważnie.
Dostrzegł w jej oczach coś między współczuciem a wyrzutem.
— Myślę, iż pożegnaliście się już. Możesz iść — powiedziała do matki, ledwie na nią patrząc.
— Chodź, pokażę ci innych — jej dłoń była szorstka.
Romek wyrwał się i wypadł na korytarz. Był pusty. Matki nigdzie. Tylko słaby ślad perfum, które tak kochał. Ruszył w ich kierunku, ale ktoś złapał go za nadgarstek.
— Mamo! Mamo! Puśćcie! — krzyczał, gdy zrozumiał: zostawiła go tutaj.
Drżał z samotności. Nie interesowały go zabawki, inne dzieci. Stał cały dzień przy oknie, czekając, aż się pojawi.
Czekał latami. Aż około dziesiątych urodzin zrozumiał: nie wróci. Jej twarz zniknęła, zapach się ulotnił.
Uczył się dobrze. Dla niej. Gdyby wróciła, nie chciałby jej zawieść. Jako jedyny z domu dziecka dostał się na studia. W akademiku miał tylko jednego współlokatora — po szesnastu łóżkach w sypialni to luksus.
Myśląc o matce, wracał do tamtego dnia. Do jej włosów przed lustrem, długiej podróży, rozpaczy.
Nie szukał jej. Po co? Porzuciła go, nigdy nie odwiedziła. A dziś dostał krótką wiadomość. Nie wiedział, co czuje. Oglądał jej zdjęcie — farbowane na rudo włosy z ciemnymi korzeniami, mocno podkreślone oczy, usta rozciągnięte w nienaturalnym uśmiechu.
*Roman, witaj. Nazywam się Inga Kowalska. Jestem twoją matką. Jesteś bardzo podobny do ojca, więc gdy zobaczyłam twoje zdjęcie w sieci, od razu wiedziałam, iż to ty. Chcę się spotkać, wszystko wyjawić. Odpowiedz mi.*
„Chce mnie zobaczyć. A ja czekałem piętnaście lat! Chciałem wiedzieć, dlaczego!” — krzyczało w nim.
„Dziś, piąta, kawiarnia 'Kruk’ na deptaku” — odpisał.
Celowo był chłodny. Niech wie, iż nie wybaczył. Że nie rzuci się jej w ramiona. Ale miał prawo znać prawdę. Albo… mógł nie przyjść. Niech poczeka tak jak on.
Jednak ciekawość zwyciężyła. W kawiarni od razu ją rozpoznał. Uśmiechała się zalotnie, próbując nawiązać kontakt wzrokowy. Gdy się uśmiechnęła, zauważył brak zęba z boku. Unikał patrzenia na jej usta.
— Cieszę się, iż przyszedłeś. Co zamówisz? Widziałam twoje zdjęcie z zawodów, gdzie zająłeś pierwsze miejsce. Dobrze się uczysz?
— Skończyłem szkołę— Tak, skończyłem szkołę — odpowiedział szorstko, ale gdy spojrzał w jej oczy, zobaczył w nich tylko strach i starą, stłumioną miłość, i nagle zrozumiał, iż czas zacząć od nowa.