Moja mama była bardzo młoda, gdy się urodziłam. Nie mieliśmy ani babci, ani prababci czy cioci, która pokazywałaby, jak kultywować tradycyjne święta. Mimo to stworzyła coś, na co czekaliśmy każdego roku. U nas w domu odbywała się skromna Wigilia, ale także mieliśmy gości w pierwszy i drugi dzień świąt.
Przygotowania trwały cały miesiąc. Było mycie okien, szorowanie mieszkania, pranie musiało być "wyzerowane", do tego bigos, piernik oraz cała masa dań postnych i mięsnych. Ogrom pracy, ale mimo to święta były zawsze dopracowane w każdym detalu.
Karpia nie będzie
Wczoraj podczas telefonicznej rozmowy mama przyznała, iż płaty jej nie smakują, zresztą z nich nie da się zrobić "naszej" zupy. Stwierdziła, iż nie będzie stawać na głowie, by zdobyć całego karpia, który jest niewiarygodnie drogi w tym roku. Niby nie jestem fanką tej ryby, ale jakoś tak dziwnie – święta bez karpia? "Wymyślimy coś innego" – dodała moja rodzicielka bez większego smutku.
Nauka odpuszczania u nas w domu nie należy do najprostszych zadań. Przez lata tradycja była święta. Choć stworzona przez moich rodziców, była dla nich niezwykle ważna i każdy element musiał mieć miejsce: od mycia okien, przez pieczenie ciast, bigos itp.
Pamiętam te długie listy, plany działania i potwornie spiętą mamę. Nie raz dochodziło do nieporozumień i sprzeczek, zwłaszcza na ostatniej prostej. Pomagać źle, nie pomagać jeszcze gorzej. Jako dziecko tego nigdy nie rozumiałam. W czym jest problem? Zrozumiałam, dopiero gdy sama zostałam mamą i zaczęłam organizować jeden dzień świąt.
Idealne święta, czyli jakie?
Dotarło do mnie, iż idealne posprzątanie domu włącznie z myciem okien (mama zawsze robiła to osobiście), zaplanowanie dań i listy zakupów, pieczenie, gotowanie i przygotowanie wszystkiego zarówno na Wigilię, jak i kolejne dni, a potem obsłużenie gości, choćby z naszą pomocą było nadludzką pracą. W powietrzu zawsze wisiała presja, bo przecież od powodzenia tych wszystkich ważnych misji zależało, czy święta będą udane.
Nadal wiele kobiet tak robi. Trochę chyba nas tego nauczyły poprzednie pokolenia: tradycja to świętość, trzeba zakasać rękawy i dać radę. Bez makowca, karpia w galarecie i posprzątanego mieszkania to nie będą idealne święta. Za te trzy perfekcyjne dni niektórzy płacą bardzo wysoką cenę. Tylko pytanie, czy jest to warte tego całego zmęczenia i nerwów? Czy to wszytko naprawdę sprawia, iż święta są lepsze?
Od kilku lat sukcesywnie odpuszczamy jakieś rzeczy, ale myślę o tym nie jak o stracie rodzinnej tradycji, ale o lekcji odpuszczania rzeczy mniej ważnych na rzecz tych znacznie ważniejszych i tworzeniu nowej – znacznie lepszej tradycji.
Zamiast silić się na skomplikowany miodowiec czy karmelowy sernik na marchewkowym spodzie, dziś wolę wybrać prostszy przepis, który zajmie mi mniej czasu i mogę go wykonać z dziećmi. jeżeli faktycznie karpia nie będzie? Trudno. Ważne, by była szczęśliwa rodzina.