Daj mi, proszę, powód – Miłego dnia – Denis pochylił się i musnął jej policzek ustami. Anastazja skinęła głową odruchowo. Policzka nie rozgrzał żaden pocałunek – ani ciepła, ani złości. Po prostu skóra, po prostu dotyk. Drzwi się zamknęły i w mieszkaniu zapanowała cisza. Stała jeszcze chwilę w korytarzu, wsłuchując się w siebie. Kiedy to się adekwatnie wydarzyło? Kiedy coś w niej przeskoczyło i zgasło? Anastazja pamiętała, jak dwa lata temu płakała w łazience, bo Denis zapomniał o ich rocznicy. Jak rok temu trzęsła się ze złości, gdy znów nie odebrał Wiktorii z przedszkola. Jak pół roku temu wciąż próbowała rozmawiać, tłumaczyć, prosić. A teraz – pustka. Czysto, sucho, jak wypalone pole. Anastazja poszła do kuchni, nalała sobie kawy i usiadła przy stole. Dwadzieścia dziewięć lat. Siedem z nich mężatką. A teraz siedzi w pustym mieszkaniu z stygnącą kawą i myśli o tym, iż przestała kochać męża tak cicho i zwyczajnie, iż choćby nie zauważyła, kiedy to się stało. Denis żył według starego schematu. Obiecywał odebrać córkę z przedszkola – nie odbierał. Twierdził, iż naprawi kran w łazience – kran cieknie trzeci miesiąc. Przysięgał, iż w weekend w końcu pojadą do zoo – ale w sobotę miał pilne sprawy z kolegami, a w niedzielę leżał przed telewizorem. Wiktoria przestała pytać, kiedy tata się z nią pobawi. W wieku pięciu lat już wiedziała: mama – to pewność. Tata – to ten, kto czasem pojawia się wieczorem i ogląda telewizję. Anastazja nie urządzała już awantur. Nie płakała w poduszkę. Przestała układać plany, jak to wszystko naprawić. Po prostu wykreśliła Denisa ze swojego równania życia. Trzeba zawieźć samochód na przegląd? Umawiała się sama. Zepsuł się zamek na balkonie? Wzywała fachowca. Wiktoria potrzebowała stroju śnieżynki na występ? Anastazja szyła go po nocach, gdy mąż chrapał w drugim pokoju. Rodzina zamieniła się w dziwną konstrukcję dwóch dorosłych żyjących obok siebie pod jednym dachem. Pewnej nocy Denis wyciągnął do niej rękę w łóżku. Anastazja delikatnie się odsunęła, zrzucając na ból głowy. Potem na zmęczenie. Potem na nieistniejące dolegliwości. Metodycznie wznosiła mur między nimi i z każdym odmową stawał się wyższy. „Niech sobie kogoś znajdzie” – myślała chłodno. – „Niech da mi powód. Porządny, zrozumiały powód, który zaakceptują rodzice i teściowa. Żeby nie trzeba było się tłumaczyć”. Bo jak powiedzieć mamie, iż odchodzi od męża, bo on… jest nijaki? Nie bije, nie pije, pieniądze przynosi. No nie pomaga w domu – ale gdzie u nas faceci pomagają? No z dzieckiem się nie bawi – bo przecież mężczyźni nie umieją… Anastazja założyła osobne konto w banku i zaczęła odkładać tam część wypłaty. Zapisała się na siłownię – nie dla męża, a dla siebie. Dla tej nowej siebie, która czeka gdzieś za horyzontem nieuniknionego rozwodu. Wieczorami, kiedy Wiktoria zasypiała, Anastazja zakładała słuchawki i słuchała podcastów po angielsku. Zwroty, korespondencja biznesowa. Firma miała zagranicznych klientów, a język mógł otworzyć nowe drzwi. Kursy dokształcające zabierały jej dwa wieczory w tygodniu. Denis narzekał, iż musi siedzieć z Wiktorią – chociaż to „siedzieć” oznaczało puścić bajki i wbić nos w telefon. Weekendy Anastazja spędzała z córką. Parki, place zabaw, kawiarnie z koktajlami, wypady do kina na bajki. Wiktoria przywykła, iż to ich czas – mamy i jej. Tata gdzieś majaczył na obrzeżach rzeczywistości jak mebel. „Nawet nie zauważy” – powtarzała sobie Anastazja. – „Kiedy się rozstaniemy, kilka się dla niej zmieni”. Ta myśl była wygodna. Anastazja trzymała się jej jak tratwy. Aż nagle coś się zmieniło. Nie od razu zorientowała się co. Po prostu któregoś wieczoru Denis sam zaproponował, iż położy Wiktorię spać. Później zabrał ją z przedszkola. Potem zrobił kolację – prostą, makaron z serem, ale sam, bez przypominania. Anastazja patrzyła na niego podejrzliwie. Co to? Gryzło go sumienie? Przelotne szaleństwo? Próba zatuszowania czegoś, czego jeszcze nie wiedziała? Mijały dni, a Denis nie wracał do starego trybu. Wstawał wcześniej, żeby odprowadzić Wiktorię do przedszkola. Naprawił ten kran. Zapisał córkę na basen i sam zawoził ją na zajęcia. – Tato, patrz, teraz umiem nurkować! – Wiktoria biegała po mieszkaniu, udając pływaczkę. Denis łapał ją, podrzucał, a dziewczynka śmiała się najprawdziwszym śmiechem. Anastazja obserwowała to z kuchni i nie poznawała własnego męża. – Mogę z nią posiedzieć w niedzielę – powiedział pewnego wieczoru Denis. – Masz przecież spotkanie z koleżankami? Anastazja wolno skinęła głową. Żadnego spotkania nie było – chciała tylko posiedzieć sama z książką w kawiarni. Ale skąd on wie o koleżankach? Podsłuchuje ją przez telefon? Tygodnie zlatują na miesiące. Miesiąc – na dwa. Denis nie odpuszczał, nie wracał do dawnych przyzwyczajeń. – Zarezerwowałem nam stolik we włoskiej restauracji – oznajmił któregoś dnia. – Na piątek. Mama zgodziła się zostać z Wiktorią. Anastazja oderwała oczy od laptopa. – Z jakiej okazji? – Po prostu. Chcę z tobą zjeść kolację. Zgodziła się. Z ciekawości, tłumaczyła sobie. Zobaczyć, co kombinuje. Restauracja była przytulna, z przygaszonym światłem i muzyką na żywo. Denis zamówił jej ulubione wino – i Anastazja ze zdziwieniem odkryła, iż pamięta, jakie lubi. – Zmieniłeś się – powiedziała wprost. Denis zakręcił kieliszkiem. – Byłem ślepy. Kompletny, podręcznikowy dureń. – To nie nowość. – Wiem. – Krzywo się uśmiechnął, nieszczerze. – Myślałem, iż pracuję dla rodziny. Że potrzebujecie pieniędzy, większego mieszkania, lepszego auta. A tak naprawdę zwyczajnie… uciekałem. Od odpowiedzialności, od codzienności, od wszystkiego tego. Anastazja milczała, pozwalając mu mówić. – Zauważyłem, iż się zmieniłaś. Że przestało ci zależeć. I to… to było straszniejsze niż wszystkie kłótnie, rozumiesz? Krzyczałaś, płakałaś, wymagałaś – i to było normalne. Potem po prostu przestałaś. Jakby mnie nie było. Postawił kieliszek. – Mało brakowało, żebym was stracił. Ciebie i Wiktorię. I dopiero wtedy zrozumiałem, jak robiłem wszystko źle. Anastazja patrzyła na niego długo. Na tego mężczyznę, który mówił jej to, na co czekała latami. Za późno? A może jeszcze nie? – Chciałam się rozwieść – wyszeptała. – Czekałam, aż dasz mi powód. Denis pobladł. – Boże, Anka… – Odkładałam pieniądze. Szukałam mieszkania. – Nie wiedziałem, iż to aż tak… – Powinieneś był wiedzieć – weszła mu w słowo. – To twoja rodzina. Powinieneś był widzieć, co się dzieje. Cisza zawisła nad stołem. Kelner, wyczuwszy atmosferę, omijał ich z daleka. – Chcę nad tym pracować – powiedział Denis cicho. – Nad nami. jeżeli mi pozwolisz. – Jeden szansa. – Jedna – to i tak więcej niż zasłużyłem. Siedzieli w tej restauracji do zamknięcia. Rozmawiali o wszystkim – Wiktorii, pieniądzach, podziale obowiązków, o tym, czego oczekują. Po raz pierwszy od lat to była prawdziwa rozmowa. Wszystko szło powoli. Anastazja nie rzuciła mu się w ramiona. Obserwowała, sprawdzała, czekała na podstęp. Ale Denis się starał. Przejął gotowanie w weekendy. Ogarnił rodzicielskie grupy w przedszkolu. Nauczył się zaplatać Wiktorii warkocze – krzywo, niezdarnie, ale samodzielnie. – Mamo, zobacz, tata zrobił mi smoka! – Wiktoria wpadła do kuchni, pokazując konstrukcję z kartonów i kolorowych papierów. Anastazja spojrzała na tego „smoka” – pokracznego, z jednym skrzydłem większym od drugiego – i się uśmiechnęła… …Pół roku minęło niepostrzeżenie. Za oknem był już grudzień i całą rodziną pojechali do rodziców Anastazji na wieś. Stary dom, pachnący drewnem i ciastem, zasypany śniegiem ogród, skrzypiący ganek. Anastazja siedziała przy oknie z kubkiem herbaty i patrzyła, jak Denis i Wiktoria lepią bałwana. Córka dyrygowała – nos tu, oczy wyżej, szalik krzywo! – a Denis posłusznie wykonywał polecenia, co chwila łapiąc ją i podrzucając w powietrze. Jej wrzask niósł się na całą okolicę. – Mamo! Mamo, chodź do nas! – wołała Wiktoria. Anastazja narzuciła kurtkę i wyszła na ganek. Śnieg iskrzył w niskim słońcu, mróz szczypał w policzki, a z boku przeleciała śnieżka. – To tata! – natychmiast wydała ojca Wiktoria. – Zdrajczyni – parsknął Denis. Anastazja zebrała śnieg i rzuciła do męża. Spudłowała. Rozśmiał się, ona też – i po chwili wszyscy tarzali się w zaspach, zapominając o bałwanie, zimnie, całym świecie. Wieczorem, gdy Wiktoria usnęła na kanapie, Denis ostrożnie zaniósł ją do łóżka. Anastazja patrzyła, jak przykrywa córkę, poprawia poduszkę, gładzi włosy. Usiadła przy kominku z kubkiem w dłoniach. Za oknem padał śnieg, miękki i puszysty, otulając świat białym kocem. Denis usiadł obok. – O czym myślisz? – O tym, jak dobrze, iż nie zdążyłam. Nie pytał, co miała na myśli. Wiedział. Dobre relacje wymagają codziennego wysiłku. Nie wielkich bohaterskich czynów, ale zwykłych rzeczy: wysłuchać, pomóc, zauważyć, wesprzeć. Anastazja wiedziała, iż czekają ich jeszcze trudne dni, sprzeczki o drobiazgi. Ale teraz, w tej chwili, jej mąż i córka byli obok. Żywi, prawdziwi, kochani. Wiktoria przebudziła się i przybiegła do nich, wcisnęła się między rodziców na kanapie. Denis objął je obie, a Anastazja pomyślała, iż za niektóre rzeczy naprawdę warto walczyć…

newskey24.com 8 godzin temu

Daj mi, proszę, powód

Miłego dnia Tomek pochylił się i musnął mnie w policzek.

Odruchowo kiwnęłam głową. Policzek pozostał suchy i chłodny bez ciepła, bez irytacji. Po prostu skóra, po prostu dotyk. Drzwi się zatrzasnęły i mieszkanie zalała cisza.

Stałam przez chwilę w przedpokoju, próbując usłyszeć siebie. Kiedy to się adekwatnie stało? Kiedy coś we mnie pękło i zgasło? Pamiętałam, jak dwa lata temu płakałam w łazience, gdy Tomek zapomniał o naszej rocznicy. Jak rok temu trzęsłam się ze złości, bo znowu nie odebrał Jagody z przedszkola. Jak pół roku temu jeszcze próbowałam rozmawiać, tłumaczyć, prosić.

A teraz pusto. Czysto, aż sterylnie, jakby wypalone pole.

Przeszłam do kuchni, nalałam sobie kawy i usiadłam przy stole. Dwadzieścia dziewięć lat. Siedem z nich mężatka. I oto siedzę w pustym mieszkaniu z zimną kawą i nagle dochodzi do mnie, iż przestałam kochać własnego męża tak cicho i zwyczajnie, iż choćby nie zauważyłam kiedy to się stało.

Tomek dalej funkcjonował jak zawsze. Obiecywał zabrać córkę z przedszkola nie zabierał. Mówił, iż naprawi cieknący kran kran lał już trzeci miesiąc. Przysięgał, iż w ten weekend wreszcie pojedziemy do zoo w sobotę miał nagle ważne sprawy z kolegami, a w niedzielę cały dzień leżał na kanapie.

Jagoda przestała pytać, kiedy tata z nią się pobawi. W swoich pięciu latach już pojęła: mama to pewność. Tata ktoś, kto czasem wpada wieczorem i gapi się w telewizor.

Nie wybuchałam już awanturami. Nie płakałam w poduszkę. Nie obmyślałam strategii ratowania nas. Zwyczajnie wykreśliłam Tomka z własnego równania.

Trzeba było zabrać auto na przegląd? Umawiałam sama. Zamek na balkonie się zaciął? Zamawiałam ślusarza. Gdy Jagoda potrzebowała kostiumu śnieżynki na występ, szyłam go nocami, podczas gdy Tomek chrapał w drugim pokoju.

Nasza rodzina stała się jakąś dziwną konstrukcją dwoje dorosłych, którzy tylko egzystują obok siebie pod tym samym dachem.

Pewnej nocy sięgnął do mnie w łóżku. Delikatnie się odsunęłam, tłumacząc się bólem głowy. Następnym razem zmęczeniem. Potem wymyślonymi dolegliwościami. Z każdym razem budowałam nową warstwę muru między nami.

Niech sobie znajdzie kogoś na boku myślałam chłodno. Niech da mi powód. Taki prawdziwy, który mama i teściowa zrozumieją. Którego nie będę musiała tłumaczyć.

Bo jak powiedzieć mamie, iż odchodzę, bo on jest po prostu nijaki? Nie bije, nie pije, pensje przynosi. Nie pomaga w domu? To przecież norma. Nie bawi się z dzieckiem? Przecież faceci podobno nie potrafią…

Założyłam osobne konto i zaczęłam odkładać część pensji. Zapisałam się na siłownię nie dla Tomka, tylko dla siebie, dla tej innej wersji mnie, która czekała gdzieś w przyszłości, po nieuchronnym rozwodzie. Wieczorami, gdy Jagoda już spała, zakładałam słuchawki i ćwiczyłam angielskie dialogi praca w firmie współpracującej z zagranicą wymagała biegłości, a to mogło otworzyć nowe możliwości.

Dwa wieczory w tygodniu spędzałam na kursach podnoszących kwalifikacje. Tomek narzekał, iż musi zostać z Jagodą, choć to zostawanie polegało na puszczeniu bajek i wciskaniu nosa w telefon.

Weekendy spędzałam z córką. Parki, place zabaw, kawiarnie z koktajlami mlecznymi, kino na kreskówki. Jagoda już wiedziała, iż to ich czas, tylko mamy i jej. Tata był jak mebel na dalszym planie.

Ona choćby nie zauważy wmawiałam sobie. Po rozwodzie jej świat się prawie nie zmieni.

Ta myśl była wygodna. Trzymałam się jej, jak koła ratunkowego.

A potem coś zaczęło się zmieniać.

Nie od razu wiedziałam, co konkretnie. Po prostu pewnego wieczoru Tomek sam zaproponował, iż położy Jagodę spać. Potem sam zgłosił się, żeby odebrać ją z przedszkola. Ugotował kolację, zwykły makaron z serem, ale pierwszy raz bez żadnej mojej prośby.

Patrzyłam na niego podejrzliwie. Co to? Sumienie się odezwało? To chwilowe wariactwo? Wyrzuty za coś, o czym jeszcze nie wiem?

Ale mijały dni, tygodnie, a on nie wracał do starego trybu. Wstawał wcześniej, by odprowadzić Jagodę do przedszkola. Naprawił cieknący kran. Zapisał córkę na basen i woził ją tam w soboty.

Tata, tata, patrz, umiem zanurkować! Jagoda biegała po mieszkaniu, udając pływaczkę.

Tomek łapał ją i podrzucał wysoko, a ona śmiała się głośno i szczerze.

Przyglądałam się temu wszystkiemu z kuchni i nie poznawałam własnego męża.

Mogę zostać z nią w niedzielę zaproponował któregoś wieczoru Tomek. Masz przecież spotkanie z koleżankami?

Pokiwałam głową. Spotkania nie było zamierzałam po prostu usiąść sama z książką gdzieś w kawiarni. Skąd on w ogóle wie o koleżankach? Słucha, kiedy rozmawiam przez telefon?

Tygodnie złożyły się w miesiąc. Miesiąc w dwa. Tomek nie wracał do dawnych przyzwyczajeń i obojętności.

Zarezerwowałem nam stolik w tej włoskiej restauracji powiedział pewnego razu. Na piątek. Mama zgodziła się posiedzieć z Jagodą.

Oderwałam wzrok od laptopa.

Ale po co?
Tak po prostu. Chciałbym z tobą zjeść kolację.

Zgodziłam się. Dla ciekawości, powtarzałam sobie. Chciałam zobaczyć, co mu chodzi po głowie.

Restauracja okazała się przytulna, nastrojowa, z cichą muzyką na żywo. Tomek zamówił moje ulubione wino ku mojemu zdziwieniu pamiętał dokładnie, które.

Zmieniłeś się powiedziałam wprost, bez owijania w bawełnę.

Tomek obracał kieliszek w dłoniach.

Byłem ślepy. Typowy, tępy osioł.
To nie nowość.
Wiem. Uśmiechnął się krzywo, bardziej smutno niż wesoło. Myślałem, iż pracuję dla rodziny. Że wam potrzeba pieniędzy, większego mieszkania, lepszego auta. Tak naprawdę zwyczajnie uciekałem przed odpowiedzialnością, codziennością, tym wszystkim.

Milczałam, czekałam aż powie wszystko, co ma do powiedzenia.

Zobaczyłem, iż się zmieniłaś. Że zrobiło ci się wszystko jedno. I to… To było straszniejsze niż wszelkie awantury, wiesz? Płakałaś, krzyczałaś byłem przyzwyczajony. A potem po prostu przestałaś, jakby nie było mnie w ogóle.

Postawił kieliszek na stole.

O mało was nie straciłem. Ciebie i Jagodę. A dopiero wtedy zrozumiałem, jak bardzo wszystko popsułem.

Długo patrzyłam na niego. Na faceta, który w końcu powiedział mi to, na co czekałam tyle lat. Czy nie za późno? Czy jeszcze można coś ocalić?

Miałam złożyć pozew o rozwód szepnęłam. Czekałam tylko na powód.

Tomek pobladł.

Boże, Julka…
Odkładałam pieniądze. Rozglądałam się za mieszkaniem.
Nie wiedziałem, iż jest aż tak źle…
Powinieneś był to widzieć przerwałam mu. To twoja rodzina. Powinieneś był zauważyć, co się dzieje.

Zapadła gęsta, ciężka cisza. Kelner, chyba wyczuwając atmosferę, omijał nas z daleka.

Chcę próbować jeszcze raz powiedział w końcu Tomek. jeżeli mi pozwolisz.
Jeden raz.
Jeden to i tak więcej, niż zasługuję.

Zostaliśmy tam aż do zamknięcia. Rozmawialiśmy o wszystkim o Jagodzie, pieniądzach, o tym, jak dzielić się obowiązkami, czego potrzebujemy od drugiej strony. Po raz pierwszy od lat była to prawdziwa rozmowa, nie wymiana zarzutów, nie rutynowe dialogi.

Proces naprawy przebiegał powoli. Nie rzuciłam mu się w ramiona następnego dnia. Obserwowałam, sprawdzałam, czekałam na cios od losu. Ale Tomek trwał.

Wziął na siebie gotowanie w weekendy. Zapanował nad grupą rodziców na przedszkolnym czacie. Nauczył się zaplatać Jagodzie warkocze krzywe, nierówne, ale własnoręczne.

Mamo, patrz! Tata zrobił mi smoka! Jagoda wbiegła do kuchni, pokazując dzieło z kartonu i kolorowych kartek.

Patrzyłam na tę nierówną pokrakę z jednym skrzydłem większym od drugiego i uśmiechnęłam się…

…Pół roku minęło niezauważenie.

Grudzień. Wszyscy razem pojechaliśmy do moich rodziców, na działkę pod Łodzią. Stary dom pachnący drewnem i ciastem, zasypany ogrodem, skrzypiące schody.

Siedziałam przy oknie z kubkiem herbaty i patrzyłam, jak Tomek z Jagodą lepią bałwana. Córka dyrygowała: nos tu, oczy wyżej, szalik krzywo! a Tomek posłusznie wykonywał polecenia, raz po raz podrzucając małą w powietrze. Jej śmiech niósł się po całym ogrodzie.

Mamo! Mamo, chodź do nas! Jagoda machała rękami.

Narzuciłam kurtkę i wyszłam na ganek. Śnieg skrzył się w niskim słońcu, mróz szczypał w policzki, aż tu nagle zza rogu poleciała w moją stronę śnieżka.

To tata! natychmiast wydała ojca Jagoda.
Zdradziecka córka! parsknął Tomek.

Zgarnęłam śnieg i rzuciłam w męża. Trafiłam obok. On wybuchnął śmiechem, ja też i zaraz wszyscy troje turlaliśmy się w puszystych zaspach, nie zwracając uwagi ani na bałwana, ani na mróz.

Wieczorem, gdy Jagoda zasnęła na kanapie, nie doczekawszy kreskówki, Tomek delikatnie zaniósł ją do łóżka. Patrzyłam, jak przykrywa córkę kołdrą, poprawia poduszkę, gładzi potargane włosy.

Usiadłam przy kominku, ogrzewając dłonie o kubek herbaty. Za oknem padał śnieg, otulał świat białym puchem.

Tomek przysiadł obok.

O czym myślisz?
O tym, jak dobrze, iż nie zdążyłam.

Nie pytał, o co chodzi. Zrozumiał.

Wiedziałam, iż każdego dnia będziemy musieli się starać. Nie chodziło już o wielkie gesty, a te drobne rzeczy: posłuchać, pomóc, zauważyć, wesprzeć. Przed nami pewnie jeszcze niejedna kłótnia, ciche dni, nieporozumienia.

Ale w tym momencie mój mąż i córka byli przy mnie. Tylko to się liczyło.

Jagoda przebudziła się, wbiegła do nas i wcisnęła pomiędzy rodziców na kanapę. Tomek objął nas obie, a ja pomyślałam, iż niektóre rzeczy naprawdę są warte, by o nie walczyć…

Idź do oryginalnego materiału