Damy radę!

newsempire24.com 5 dni temu

**23 maja 2024**

Gdy łzy wysychają, a ból po stracie zdaje się nie do zniesienia, trzeba znaleźć w sobie siłę, by żyć dalej. Żyć mimo wszystko, niosąc dobro i euforia tym, którzy są wokół. Najważniejsze, by wiedzieć, iż jest się dla kogoś ważnym.

Marek i jego żona Kasia stali nad łóżkiem swojego syna w szpitalnej sali, gdzie trzynastoletniego Szymona przywieziono po wypadku. To było ich jedyne dziecko – chłopak bystry, o dobrym sercu, uwielbiany przez rodziców.

— Doktorze, proszę powiedzieć, czy nasz Szymuś przeżyje? — pytała Kasia, wpatrując się w lekarza, który unikał jej wzroku.

— Robimy, co w naszej mocy — brzmiała jedyna odpowiedź.

Marek i Kasia nie byli bogaci, ale oddaliby każdą złotówkę, byle ich syn ocalał. ale ani pieniądze, ani rodzicielska miłość nie mogły go uratować. Szymon umierał, nie odzyskując przytomności.

W sąsiedniej sali leżał Tomek, czternastoletni chłopak z domu dziecka. Życie go nie oszczędzało. Słaby, z chorą wątrobą, wiedział, iż dni ma policzone. Dla niego – sieroty bez perspektyw – przeszczep wydawał się niemożliwy.

Kiedy starszy lekarz odwiedzał go, powtarzał te same słowa:

— Tomek, znajdziemy dla ciebie wątrobę. Tylko nie trać nadziei.

Ale Tomek rozumiał, iż to tylko puste pocieszenie. Nie płakał. Myślał:

— Czas ucieka, a nic się nie zmienia. Trzeba się pogodzić. Będę patrzył przez okno na niebo, trawę, słońce… niedługo już tego nie zobaczę.

Wychowawczyni i dyrektor domu dziecka też go odwiedzali, unikając wzroku:

— Wszystko będzie dobrze — mówili.

Tomek kiwał głową, nie mówiąc, iż wie prawdę.

Pewnego dnia, udając śpiącego, usłyszał rozmowę wychowawczyni z lekarzem:

— jeżeli jest choć cień szansy, uratujcie Tomka. To dobry chłopak…

— Sam bym chciał pomóc, ale to nie zależy ode mnie — odparł lekarz.

Tomek zaciskał powieki, myśląc: *„Gdy będzie już po wszystkim, oby tylko nie bolało…”*

Przychodził do niego kolega z domu dziecka, Wojtek, starszy o rok. Płakał. Tomek go uspokajał:

— Nie martw się. Spotkamy się kiedyś… Tylko nieprędko.

Leżąc w łóżku, Tomek rozmyślał jak dorosły:

— Wiem, iż wiszę na włosku. Szkoda, iż nie zobaczę już deszczu, słońca, nie usłyszę chrupania śniegu…

Nie wierzył w cuda. Gdy lekarz w końcu powiedział:

— Przygotuj się, Tomku. Będzie operacja — Tomek tylko skinął głową.

Nie wiedział, iż w gabinecie doktora rozgrywa się dramat rodziców Szymona. Kasia krzyczała:

— Nigdy nie zgodzę się oddać wątroby mojego dziecka!

Marek milczał, ale lekarz nalegał:

— Nie uratujemy waszego syna. Ale możecie dać życie komuś innemu. Decyzja należy do was.

W końcu Marek spojrzał na doktora i wyszeptał:

— Niech jego wątroba ocali Tomka.

Kasia zamilkła, dostając środki uspokajające.

Tomek na stole operacyjnym nie bał się. Myślał tylko, iż niedługo spotka rodziców, którzy zginęli w wypadku. Nie powiedziano mu o przeszczepie – nie wierzył, iż to możliwe.

Gdy się obudził, lekarz patrzył mu prosto w oczy.

— Wszystko poszło dobrze — powiedział, a Tomek poczuł iskrę nadziei. *„Może jednak będę żył?”* — pomyślał, zapadając ponownie w sen.

Rodzice Szymona czekali na wynik. Wiedzieli, iż syn nie żyje, ale w głębi duszy pragnęli, by część jego trwała w Tomku.

Lekarz wyszedł z sali i podszedł do nich:

— Operacja się udała. Dziękuję wam. Wątroba Szymona teraz ratuje Tomka.

Kasia wybuchnęła płaczem, Marek tylko skinął głową.

Czas mijał. Tomek czuł się lepiej. Poznał rodziców Szymona, którzy teraz codziennie go odwiedzali. Pewnego dnia Marek oznajmił:

— Chcemy cię adoptować, jeżeli się zgodzisz.

Tomek się zawahał, ale do domu dziecka nie chciał wracać.

— Zgadzam się — wyszeptał.

Nie wiedział, jak trudna to była decyzja. Kasia początkowo się sprzeciwiała, ale fakt, iż w Tomku żyje część Szymona, przekonał ją. Pewnej nocy płakali razem z Markiem, postanawiając dać chłopcu szansę.

Tomek czuł się nieswojo, gdy Kasia wpatrywała się w niego, jakby szukała śladów syna. Pewnego dnia, gdy zabrał tablet Szymona, Kasia wybuchnęła:

— Czy nie uczono cię, iż nie bierze się cudzych rzeczy bez pytania?

Tomek zbladł, dotykając piersi.

— Przepraszam, Marek mi pozwolił…

Wtedy wszedł Marek:

— Kasia, to ja dałem mu tablet.

Ale ona wybiegła w płaczu. Słyszał, jak Marek ją uspokajał:

— Nie możesz tak na niego krzyczeć. Ma przeszczep, stres mu szkodzi.

— A mnie wolno? — odparła.

Tomek pomyślał, iż może lepiej wrócić do domu dziecka. Albo iż przeszczep się nie przyjął.

Z czasem w domu zapanował spokój, ale Tomek czuł, iż Kasia wciąż go porównuje:

— Szymon robił to lepiej… Szymon się szybciej uczył…

Tomek zwracał się do nich per „pan” i „pani”. Marek tłumaczył:

— Daj jej czas. Straciła syna.

Tomek cierpliwie czekał, starając się nie sprawiać kłopotów. Ale pewnego dnia Kasia nie wytrzymała:

— Nie mogę już tego znieść! — krzyknęła i wyjechała do matki.

Wieczorem Tomek podszedł do Marka:

— Zawieź mnie jutro do domu dziecka. Przeszkadzam wam.

Marek popatrzył na niego i zobaczył w jego oczach tę samą dobroć, co w oczach Szymona. Przytulił go:

— Damy radę, Tomku. Jesteśmy mężczyznami.

Żyli we dwóch, gotując, rozmawiając, ale obu brakowało Kasi.

— Jutro urodziny Kasi — powiedział Marek pewnego wieczoru.

Wtedy Tomek nagle go objął:

— Tato, jutro sprowadzimy mamę do domu.

Marek rozpłakał się. Nie wiedział, czy z powodu słowa „tato”, czy nadziei na powrót żony.

Następnego dnia pojechali po Kasię. Gdy otworzyła drTomek wyciągnął rękę z bukietem polnych kwiatów i cicho szepnął: *„Mamo, chodź do domu, bardzo nam Ciebie brakuje”*, a gdy Kasia przytuliła go mocno, zrozumiał, iż choć ból nigdy nie zniknie, razem mogą nauczyć się żyć na nowo.

Idź do oryginalnego materiału