«Janek, jakie to chrzciny w restauracji? Trzeba przecież kupić prezent» – powiedziałam do męża, gdy dowiedzieliśmy się, iż nasza córka urządza huczne chrzciny dla swojego maleństwa. Ta historia opowiada o tym, jak próbowaliśmy zrozumieć, jak adekwatnie świętować chrzest wnuczki i dlaczego wywołało to tyle sporów.
**Zaproszenie na chrzest**
Nasza córka, Kinga, urodziła córeczkę pół roku temu. Wnuczka, Zosia, to nasze pierwsze dziecko w rodzinie, i razem z Jankiem nie możemy się jej nacieszyć. Gdy Kinga oznajmiła, iż planuje chrzciny, ucieszyłam się – to ważne wydarzenie i chciałam, żeby wszystko odbyło się po bożemu. Ale potem dodała, iż nie będzie to skromne przyjęcie po mszy w domu, tylko bankiet w restauracji, z tłumem gości, prowadzącym, a choćby fotografem. Zdziwiłam się: «Kinga, po co tak wystawnie? To przecież chrzest, nie wesele!»
Kinga tłumaczyła, iż chce, żeby było pięknie i żeby wszyscy zapamiętali ten dzień. Jej mąż, Krzysztof, ją poparł – mówił, iż to ich pierwsze dziecko i chcą świętować wyjątkowo. Nie sprzeczałam się, ale w środku czułam niepokój. My z Jankiem zawsze żyliśmy skromnie, a takie wydatki na chrzest wydawały nam się niepotrzebne.
**Problem z prezentem**
Najgorzej zaczęło się, gdy pomyślałam o prezencie. Zwykle na chrzest daje się coś ważnego – medalik, ikonę, pieniądze na przyszłość dziecka. Ale Kinga zasugerowała, iż w restauracji będą goście i «tak po prostu przyjść bez niczego byłoby nietaktem». Zapytałam: «To znaczy, iż mamy włożyć do koperty pieniądze?» Odpowiedziała wymijająco: «No, jak chcecie, ale wszyscy coś ofiarują». Liczyłam w myślach – tysiąc złotych to za mało, żeby wypaść godnie, a więcej nie mamy. Emerytury mamy niskie, a oszczędności poszły na naprawę dachu.
Janek zaproponował, żeby nie iść w ogóle na bankiet. «Przyjedźmy następnego dnia, złożymy życzenia Zosi w domu i damy coś od serca» – powiedział. Zgodziłam się – w domu byłoby przytulniej i nie trzeba się martwić, ile wkładać do koperty. Kupiliśmy srebrny medalik i piękną dziecięcą Biblię – prezent symboliczny i od serca.
**Rozmowa z córką**
Gdy powiedziałam Kindze o naszym pomyśle, poczuła się urażona. «Mamo, czyli nie przyjdziecie na chrzest? To istotny dzień dla Zosi, a wy się tak po prostu wymigujecie!» Próbowałam wytłumaczyć, iż nie mamy nic przeciwko chrztowi, tylko nie chcemy brać udziału w tej «restauracyjnej pompie». Ale Kinga odebrała to osobiście. «Wszyscy dziadkowie będą, a wy nie chcecie być częścią rodziny?» – powiedziała. Zabolalo mnie to. Oczywiście, iż chcemy być częścią rodziny, ale dlaczego koniecznie w restauracji?
Janek był stanowczy: «Jeśli oni chcą wydać kupę pieniędzy, to ich sprawa, a my woleliśmy spędzić czas z wnuczką w domu». Ale widziałam, iż Kinga jest smutna, i zaczęłam się zastanawiać. Może rzeczywiście jesteśmy zbyt staroświeccy? Może powinniśmy się przełamać i pójść, choćby jeżeli nam to nie po drodze?
**Jak znaleźliśmy rozwiązanie**
Ostatecznie doszliśmy do kompromisu. Razem z Jankiem poszliśmy do kościoła na sam obrzęd chrztu – było uroczyście i wzruszająco. Zosia w białej sukience wyglądała jak aniołek. Na bankiet w restauracji nie poszliśmy, ale następnego dnia odwiedziliśmy Kingę i Krzysztofa w domu. Daliśmy medalik i Biblię, posiedzieliśmy z Zosią, popiliśmy herbatę. Kinga początkowo była trochę urażona, ale potem odpuściła, zwłaszcza gdy zobaczyła, jak Zosia do nas lgnie.
Zrozumiałam, iż tradycje każdy ma swoje. Dla Kingi ważne było zorganizowanie wielkiego przyjęcia, a dla nas z Jankiem – po prostu bycie z wnuczką. Ale zostało uczucie niepokoju – czy teraz każde rodzinne święto będzie wyglądać tak samo, z obowiązkowymi kopertami i oczekiwaniami?
Jeśli mieliście podobne sytuacje, napiszcie, jak sobie radziliście. Jak znaleźć równowagę między własnymi zasadami a oczekiwaniami dzieci? A może my z Jankiem faktycznie przesadzamy z tą naszą «skromnością»? Podzielcie się, potrzebuję rady.