Od dawna wiedziałam: w rodzinach, gdzie jest więcej niż jedno dziecko, prawie zawsze ktoś jest „ulubieńcem”, a ktoś inny – zbędny. Tego, którego kocha się bezgranicznie, usprawiedliwia we wszystkim, rozpieszcza, wspiera. A drugiego, niekochanego, obwinia o każde rodzinne nieszczęście. W mojej rodzinie było dokładnie tak.
Mama uwielbiała mojego młodszego brata, Wojtka. A ja… ja byłam tym „przypadkowym” dzieckiem. Pewnego razu, podczas kłótni, rzuciła mi w twarz: „Gdyby nie ty, nie rozwiódłabym się z twoim ojcem”. Te słowa wbiły mi się w serce tak mocno, iż choćby po latach nie mogę ich zapomnieć. Wtedy nie rozumiałam, jak można tak mówić do własnego dziecka. Nie prosiłam, żeby mnie rodzić. Nie jestem winna temu, iż się urodziłam. Ale mama najwyraźniej myślała inaczej.
Po rozwodzie oddała mnie na wychowanie dziadkom ze strony ojca. Miałam siedem lat. I nagle znalazłam się w obcym domu, bez mamy. Babcia i dziadek byli dla mnie dobrzy. Stali się moją prawdziwą rodziną. A mama przez cały ten czas była przy Wojtku. Opiekowała się nim, biegała za nim, wyciągała go z kłopotów, choćby gdy dorosły już mężczyzna wpadał w jakieś szemrane interesy. Spłacała jego długi, ratowała przed policją, naprawiała reputację.
Potem sprzedała swoją wielką, czteropokojową mieszkanie w centrum Warszawy, żeby kupić mu własne. Dowiedziałam się o tym dopiero po fakcie, od znajomych. choćby o mnie wtedy nie pomyślała. Włożyła w niego wszystko – miłość, pieniądze, nerwy. A o mnie zapomniała, jakbym nigdy nie istniała.
Od lat mieszkam w innym mieście. Wyszłam za mąż, wychowałam córkę. Teraz mamy już wnuka – nasza córka urodziła chłopca i mieszka w mieszkaniu, które odziedziczyła po moich dziadkach. Żyjemy spokojnie, po ludzku, nikomu nic nie jesteśmy winni. Z matką nie utrzymywałam bliskich kontaktów. I ona ze mną też nie. Po co, skoro jesteśmy sobie obce?
A potem stało się coś, co wszystko przewróciło do góry nogami.
Mama złamała szyjkę kości udowej. W szpitalu powiedzieli, iż konieczna jest operacja – płatna. I wiecie, kto za nią zapłacił? Ja. Tak, ja. Z własnych oszczędności. Bo mimo wszystko to moja matka. Nie chciałam, żeby cierpiała.
Ale po operacji okazało się, iż potrzebuje długiej rehabilitacji i iż ktoś musi być przy niej – opiekować się, pomagać, gotować, myć, wozić po lekarzach.
I wtedy Wojtek niespodziewanie „podrzucił mi piłkę”. Zaczął dzwonić, namawiać, potem naciskać: „Musisz! Jesteś córką!”.
Odmówiłam.
I co się zaczęło… Oni oboje – i mama, i brat – rzucili się na mnie. Oskarżać. Wyciągać stare pretensje, które rzekomo im wyrządziłam. Mama mówiła: „Przecież ciebie urodziłam, wychowałam!”, a ja słuchałam i myślałam: a co adekwatnie we mnie wychowała? Odesłała do obcych i zapomniała? Miłość, troskę, czułość – to wszystko dostała tylko jedna strona. Tylko Wojtek.
Więc dlaczego teraz, gdy jest jej ciężko, nagle o mnie przypomniała? Gdzie ja byłam w jej życiu wcześniej?
Nie wytrzymałam i powiedziałam wprost:
— Mamo, dokonałaś wyboru. Postawiłaś na jedno dziecko, dałaś mu wszystko. Drugie odrzuciłaś. Teraz czas zbierać plony. Oto twój ulubieniec. Jest silnym, dorosłym mężczyzną. Niech teraz on się tobą zajmie. Ja nie jestem już tą małą dziewczynką, której można powiedzieć „musisz”. Nikomu nic nie jestem winna.
Nie spodobało im się to. Zaczęli mnie obrażać. Mówili, iż jestem bez serca, iż jestem okrutna, niewdzięczna. Ale we mnie już nic nie drgnęło.
Nie czułam winy. Tylko gorycz. Gorycz, jak niesprawiedliwie potoczyła się nasza rodzinna historia.
Teraz mama leży w ośrodku rehabilitacyjnym. Wojtek ją odwiedza, gdy ma czas. A ja… żyję swoim życiem. Czasem śni mi się babcia – ta, która mnie przygarnęła, wycierała łzy i czytała bajki. Tylko ona naprawdę była moją matką.
Niech mówią, iż chowam urazę. To prawda. Nie jestem aniołem. Ale nie jestem gotowa znów oddać siebie tym, którzy mnie kiedyś odrzucili.