Do kogo? Zofia Nowak wraz z Michałem wyszła na ganek i przyglądała się gościowi.
Do Zofii Nowak! Jestem wnuczką, a adekwatnie prawnuczką. Córka Aleksandra najstarszego syna Zofii!
Zofia siedziała na ławce zalanej słońcem, rozkoszując się pierwszymi ciepłymi dniami. Wreszcie przyszła wiosna. Tylko Panu Bogu wiadomo, jak Zofia przetrwała tę zimę.
Nie przeżyję kolejnej! pomyślała Zofia i westchnęła z ulgą. Nie bała się już odejścia. Wręcz przeciwnie, czekała na ten moment. Odłożyła już pieniądze, kupiła ubranie. Nic już jej nie trzymało na tym świecie.
***
Kiedyś miała wielką rodzinę męża, Jana Kowalskiego, wysokiego jak dąb mężczyznę, i czwórkę dzieci: trzech chłopców i dziewczynkę. Żyli zgodnie, pomagali sobie, rzadko się kłócili. Dzieci jedno po drugim dorastały i rozleciały się po świecie.
Dwóch najstarszych synów poszło na studia, a potem rozjechali się do miast za pracą. Średni, który w szkole radził sobie kiepsko, zajął się całkiem udanym biznesem, aż w końcu wyemigrował i tam został. Córka też nie została w rodzinnej wsi poleciała do Warszawy i niedługo wyszła za mąż.
Na początku dzieci często odwiedzały rodziców. Pisały listy, a gdy pojawiły się telefony komórkowe dzwoniły. Potem przyszły wnuki. Zofia co jakiś czas pakowała starą, wytartą walizkę i jechała do któregoś z dzieci jako niania.
Z czasem i wnuki wyrosły z babcinej opieki. Coraz rzadziej wzywano Zofię, coraz rzadziej dzwoniono. A o przyjeździe w odwiedziny dzieci zupełnie zapomniały nie było czasu. Praca, rodzina, własne dorastające dzieci.
Powodem do przyjazdu do rodzinnego domu stała się wiadomość o śmierci ojca, Jana Kowalskiego. Wydawało się, iż taki wielki, zdrowy mężczyzna dożyje setki. Ale okazało się inaczej.
Po pogrzebie dzieci rozjechały się. Najpierw dzwoniły do matki, ale z czasem rozmowy ucichły.
Zofia próbowała dzwonić sama, ale gwałtownie zrozumiała, iż dzieci mają ważniejsze sprawy, i dała spokój. Tak minęło ostatnich dziesięć lat. Raz na jakiś czas ktoś z dzieci o niej przypominał i dzwonił wtedy Zofia przez tydzień chodziła uśmiechnięta do siebie.
Pewnego dnia Zofia znów siedziała na ławce i rozmyślała.
Dzień dobry, ciociu Zosiu! za płotem stał młody chłopak i uśmiechał się radośnie. Nie poznaje mnie pani?
Zofia zmrużyła oczy:
Michał? Tyżeś to?
Tak, ciociu! ucieszył się chłopak i wszedł na podwórze.
Michał był synem sąsiadów, którzy nie mogli przeżyć dnia bez awantury. Od zawsze pamiętała go jako wiecznie głodne dziecko. Z litości dokarmiała go, oddawała ubrania po swoich dzieciach i pozwalała przenocować, gdy rodzice urządzali kolejną libację.
Nie wytrzymali długo w takim życiu rodzice Michała. Odeszli. Chłopca zabrano do domu dziecka, a potem Zofia go nie widziała i bardzo za nim tęskniła.
Gdzieżeś ty bywał tak długo, Michał? ucieszyła się kobieta.
Najpierw w domu dziecka, potem służba wojskowa, a później szkoła. Wróciłem na rodzinną ziemię. Będę wieś podnosił!
Co tam podnosić? machnęła ręką Zofia. Wszyscy pouciekali.
Nic nie szkodzi! Jakoś to będzie!
I zaczęło się dla Zofii nowe życie. Michał zatrudnił się u Malinowskiego największego rolnika w okolicy.
W wolnych chwilach remontował swoją starą chałupę po rodzicach, a Zofii też pomagał w gospodarstwie. Kobieta ożyła. Nazywała go tylko synkiem. Tak minęły trzy lata.
Wyjeżdżam, ciociu Zosiu powiedział pewnego dnia Michał, jakby przepraszając. Malinowski zupełnie oszalał. Każe harować, a płacić nie chce. Jadę na zarobek. Nie gniewaj się!
Co ty, Michał, jaka złość? Jedź z Bogiem!
Znów Zofia została sama. Czasem od samotności chciało się płakać. Tak mijały dni w oczekiwaniu na koniec. Ale coś ją tu jednak trzymało.
***
Dzień dobry, ciociu Zosiu! rozległ się znany głos. Zofia spojrzała na płot i ujrzała znajomą twarz.
Michał! Czy to ty?
Ja, ciociu! wysoki, dobrze ubrany młodzieniec wszedł na podwórze. Wróciłem! Na dobre!
Ojej! Co za radość! zakrzątała się Zofia. Chodź, chodź, Michał! Zaraz nastawię herbatę!
Herbata to dobry pomysł! uśmiechnął się Michał. Tylko najpierw wpadnę do domu. Nie wiedziałem, iż cię zastanę, nie wziąłem prezentów!
W pół godziny później szczęśliwa Zofia i niemniej szczęśliwy Michał siedzieli przy stole, pili herbatę z pięknych, starych filiżanek i nie mogli się nagadać.
Już myślałam, iż czas na tamten świat, Michał otarła łzę Zofia.
Oj, daj spokój! choćby nie myśl! żartobliwie pogroził palcem. Teraz będziemy żyć, ciociu, na zazdrość wszystkim! Zarobiłem trochę grosza, teraz swoje gospodarstwo rozkręcę! Tobie tam jeszcze nie pora!
Gospodarze! Jest kto w domu? dźwięczny głosik przerwał ich idyllę. Zofia wyjrzała przez okno i zobaczyła na podwórzu dziewczynę w krótkim płaszczyku i szpilkach.
Do kogo? Zofia z Michałem wyszli na ganek.
Do Zofii Nowak! Jestem prawnuczką. Córka Aleksandra najstarszego syna Zofii!
Kobieta i chłopak wymienili spojrzenia.
Dzwoniłam, ale telefon wyłączony! Więc postanowiłam przyjechać na chybił trafił!
No to chodź! zdezorientowana Zofia zaprosiła, a Michał podbiegł i wziął walizkę.
Zofia i Michał patrzyli, jak Weronika z zapałem zajadała przygotowane smakołyki i opowiadała o sobie.
Nie lubię miasta. Chcę żyć na wsi! A rodzice nie rozumieją. Dziadek Aleksander zaproponował, żebym u was pomieszkała. Mówi, iż jak pożyję na wsi, to mi ochota odpuści! Dzwonił do was. I tata dzwonił. I ja. Ale nie mogliśmy się dodzwonić. Wybaczcie! Nie będę ciężarem! Mam pieniądze! A jeszcze tato i dziadek przysłali wam prezenty! Zostan















