Do kogo? zapytała Maria Nowak, stojąc z Mikołajem na ganku i patrząc na przybysza.
Do Marii Nowak! Jestem wnuczką, a adekwatnie prawnuczką. Córką Aleksandra, najstarszego syna pani Marii.
Maria siedziała na ławce zalanej słońcem, rozkoszując się pierwszymi ciepłymi dniami. Wreszcie nadeszła wiosna. Tylko Bogu wiadomo, jak Maria przetrwała tę zimę.
Nie przeżyję już kolejnej pomyślała, ciężko wzdychając. Nie bała się śmierci. Wręcz przeciwnie czekała na nią. Od lat odkładała pieniądze na pogrzeb, kupiła choćby suknię. Nic już nie trzymało jej na tym świecie.
Kiedyś miała wielką rodzinę męża, wysokiego, silnego Franciszka, i czworo dzieci: trzech synów i córkę. Żyli zgodnie, rzadko się kłócili. Dzieci wyrosły i rozleciały się po świecie.
Dwóch starszych synów skończyło studia i wyjechało do pracy w innych miastach. Średni, słaby uczeń, zajął się biznesem i wyemigrował za granicę. Córka też nie została w rodzinnej wsi wyleciała do Warszawy i gwałtownie wyszła za mąż.
Najpierw dzieci często odwiedzały rodziców. Pisywały listy, a gdy pojawiły się telefony, dzwoniły. Potem przyszły wnuki. Maria pakowała starą walizkę i jechała pomagać w opiece.
Z czasem i wnuki wyrosły z babcinej troski. Coraz rzadziej ją zapraszano, coraz rzadziej dzwoniono. O przyjeździe w odwiedziny dzieci dawno już zapomniały miały swoje sprawy: pracę, rodziny, dorastające dzieci.
Ostatni raz zebrały się w rodzinnym domu na pogrzeb Franciszka. Wydawało się, iż taki silny mężczyzna dożyje setki, ale los okazał się inny. Po pochówku dzieci znów się rozjechały. Dzwoniły do matki, ale z czasem i te rozmowy ucichły.
Maria próbowała dzwonić sama, ale gwałtownie zrozumiała, iż jest ciężarem, i odpuściła. Tak minęło dziesięć lat. Czasem któryś z dzieci przypomniał sobie o niej i wtedy przez tydzień chodziła uśmiechnięta.
Pewnego dnia, jak zwykle siedziała na ławce, gdy nagle usłyszała:
Dzień dobry, ciociu Mario! Za płotem stał młody mężczyzna i uśmiechał się radośnie. Pamięta mnie pani?
Maria zmrużyła oczy.
Mikołaj? To ty?
Tak, ciociu! Mężczyzna wszedł na podwórko.
Mikołaj był synem sąsiadów, którzy nie potrafili żyć bez awantur. Od zawsze był głodny i zaniedbany. Maria z litości go dokarmiała, dawała ubrania po swoich dzieciach i pozwalała nocować, gdy rodzice urządzali pijackie biesiady.
Rodzice Mikołaja długo nie pociągnęli. Gdy zmarli, chłopca zabrano do domu dziecka. Maria myślała, iż już go nie zobaczy.
Gdzie byłeś tyle czasu? ucieszyła się.
Najpierw w domu dziecka, potem wojsko, później szkoła. Wróciłem w rodzinne strony. Zamierzam tu zostać!
Co tu zostało do poprawiania? machnęła ręką Maria. Wszyscy wyjechali.
Nic nie szkodzi! Dam radę!
I tak zaczęło się nowe życie Marii. Mikołaj zatrudnił się u Kowalskiego, największego rolnika w okolicy. W wolnych chwilach remontował swój stary dom po rodzicach i pomagał Marii w gospodarstwie. Kobieta ożyła, nazywając go synkiem. Tak minęły trzy lata.
Wyjeżdżam, ciociu powiedział pewnego dnia. Kowalski oszalał. Każe harować, a płacić nie chce. Jadę na Zachód. Nie gniewaj się!
Co ty, Mikołaju! Jedź z Bogiem!
Znów została sama. Czasem samotność dawała się we znaki. Tak mijały dni w oczekiwaniu na koniec. Ale coś jednak trzymało ją przy życiu.
Dzień dobry, ciociu Mario! usłyszała znajomy głos. Maria podniosła wzrok i zobaczyła Mikołaja za płotem.
Mikołaj? Naprawdę to ty?
Ja, ciociu! Wysoki, elegancko ubrany mężczyzna wszedł na podwórko. Wróciłem! Na dobre!
O, radości! zakrzątała się Maria. Wejdź, Mikołaju! Zaraz nastawię herbatę!
Herbata to dobry pomysł uśmiechnął się. Tylko wpadnę do domu. Nie spodziewałem się, iż cię zastanę, nie mam prezentów!
Pół godziny później szczęśliwa Maria i równie uradowany Mikołaj siedzieli przy stole, pili herbatę z pięknych filiżanek i nie mogli się nagadać.
Już się pakowałam na tamten świat otarła łzę Maria.
Oj, daj spokój! pogroził palcem. Teraz będziemy żyć jak królowie! Zarobiłem trochę, teraz rozkręcę własne gospodarstwo. Jeszcze długo ci tu ze mną!
Gospodarze! Jest ktoś w domu? rozległ się dźwięczny głos. Maria wyjrzała przez okno i zobaczyła dziewczynę w krótkim płaszczyku i butach na obcasach.
Do kogo? Maria z Mikołajem wyszli na ganek.
Do Marii Nowak! Jestem prawnuczką. Córką Aleksandra, najstarszego syna pani Marii.
Kobieta i mężczyzna wymienili spojrzenia.
Dzwoniłam, ale telefon był wyłączony! Więc postanowiłam przyjechać na chybił trafił!
No to wchodź! zaprosiła zdezorientowana Maria, a Mikołaj podbiegł po walizkę.
Maria i Mikołaj patrzyli, jak Weronika z apetytem zajadała przysmaki i opowiadała o sobie.
Nie lubię miasta. Chcę żyć na wsi! Ale rodzice nie rozumieją. Dziadek Aleksander zaproponował, żebym u was zamieszkała na kilka miesięcy. Mówi, iż jak posiedzę na wsi, to mi przejdzie! Dzwonił do pani. I tata. I ja. Ale nie mogliśmy się dodzwonić. Przepraszam! Nie będę ciężarem. Mam pieniądze! I prezenty od taty i dziadka! Zostanę do sesji studiuję zaocznie i wrócę!
Zostawaj, ile chcesz! w końcu powiedziała Maria. Będzie mi miło!
Minął miesiąc. Maria siedziała na ławce i obserwowała, jak Weronika sprawnie pracuje w ogrodzie. Nie wyglądała na miejską lalę!
Z pomocą Mikołaja dziewczyna odnowiła zaniedbany ogród, podzieliła go na grządki, postawiła szklarnię i z euforią sadziła warzywa.
Mikołaj też nie próżnował. Za zarobione pieniądze zaczął budowę nowoczesnej farmy. Wynajął też robot












