Do przedszkola zawożę dziecko w wózku. Nie zamierzam się z tego tłumaczyć

mamadu.pl 6 dni temu
Otrzymaliśmy od naszej czytelniczki poruszający i szczery list, który zaczyna się od zarzutów o wożenie w wózku. Mama 3-letniej dziewczynki postanowiła napisać do nas po tym, jak kolejny raz poczuła na sobie oceniające spojrzenia innych rodziców. W liście opowiada, dlaczego mimo komentarzy i krytyki codziennie wozi córkę do przedszkola w spacerówce – i dlaczego nikomu nic do tego.


Nie jestem wygodna, nie mam po prostu wyjścia


Piszę ten list, bo jestem już po prostu zmęczona – nie tylko fizycznie, ale też psychicznie. Zmęczona spojrzeniami pełnymi pogardy i szeptami za plecami. Zmęczona tymi "życzliwymi" komentarzami: "Ona jeszcze jeździ w wózku?", "Przecież to już duża dziewczynka!", "Nie przesadzacie trochę?". Otóż nie. Nie przesadzam. I bardzo bym chciała, żeby ludzie, zanim coś powiedzą, choć na chwilę spróbowali postawić się w cudzej sytuacji.

Mam 3-letnią (w październiku skończy 4 lata) córkę, która chodzi do przedszkola. Rano, zanim wyjdziemy z domu, mam za sobą już godzinę ogarniania – śniadanie, ubieranie, szukanie zagubionych rajstopek, przebieranie, bo coś się wylało... Potem szybki marsz z wózkiem do przedszkola, bo przecież o 8:30 muszę być w pracy.

A po pracy? Zakupy, obiad, pranie, trochę sprzątania – i jeszcze staram się dać dziecku uwagę, której przez cały dzień ode mnie nie miało. Chodzimy na plac zabaw, na basen i na tańce. Nie mam niani, nie mam auta, nie mam urządzenia do teleportowania. A mój mąż pracuje wyjazdowo, więc większość czasu cała odpowiedzialność za logistykę spoczywa na mnie.

Mam dość krytycznych spojrzeń pod przedszkolem


Wózek to nie jest luksus ani wygodnictwo. To moje ułatwienie życia. Moja córka, kiedy ją budzę o 6:30, pozostało półprzytomna. Gdybym kazała jej maszerować kilometr do przedszkola, w deszczu, w śniegu, albo po prostu w zimne, wietrzne poranki, dotarłybyśmy tam w kiepskim humorze obie. A ja stamtąd jeszcze biegiem muszę dotrzeć do pracy.

A tak, wsadzam ją do wózka, daję coś do ręki, gadamy sobie, czasem śpiewamy. Nie muszę prowadzić porannych negocjacji w stylu: "No chodź, jeszcze tylko kawałek, prawie doszłyśmy". Po południu, gdy jest padnięta po całym dniu zabawy i emocji, też jej łatwiej – a ja mam trochę wyluzowania i spokoju, gdy mogę zabrać ją i siaty z zakupami za jednym razem.

Córka potrafi chodzić, to fakt. Ma mnóstwo energii, biega po placu zabaw, chodzi na spacery. Uwielbia tańczyć. Ale poranki i popołudnia, w tym naszym codziennym biegu, to nie jest czas na sprawdzanie jej wytrzymałości. To jest czas na przetrwanie.

Więc jeżeli jeszcze raz ktoś spojrzy na mnie z politowaniem albo rzuci kąśliwy komentarz – to może warto, żeby najpierw zapytał: "A może potrzebujesz pomocy?". Nie wożę córki, bo jest niesamodzielna. Wożę ją, bo to ja jestem zmęczona. Bo tak jest nam po prostu lepiej. I naprawdę, zajmijcie się swoimi dziećmi.

Idź do oryginalnego materiału