Nasz dom ostatnio coraz częściej rozbrzmiewa kłótniami – nie między mną a mężem, ale przez zięcia. Ten człowiek, którego moja córka wybrała na męża, okazał się skrajnie leniwy i nieodpowiedzialny. Od ponad roku nie pracuje na stałe – tylko tu i ówdzie dorabia, a resztę czasu spędza w domu. Córka sama ciągnie całą rodzinę i wychowuje dwójkę maluchów, będąc przecież na urlopie macierzyńskim. A on? On po prostu jest.
Dziewczyna oczywiście nie może pracować normalnie – bliźniaki wymagają ciągłej opieki. Zaproponowałam pomoc. Ale pod warunkiem. Tak, ostrym i konkretnym: nie dam już złotówki, dopóki nie rozwieje się z tym pasożytem. Bo pomagając jej, w pewnym sensie karmię też jego. A nie zamierzam dłużej finansować czyjegoś lenistwa.
Od początku nie podobał mi się Marek. Miałam nadzieję, iż to minie, iż się opamięta. Ale niestety – wzięli ślub. Młodość, miłość, złudzenia – zaćmiły jej rozum. I teraz zbieramy żniwo.
My z mężem oddaliśmy im mieszkanie po babci. Wcześniej wynajmowaliśmy je lokatorom, co było naszym jedynym dodatkowym dochodem do emerytury. Ale młodzi nie mieli pieniędzy na wynajem, więc poszliśmy im na rękę. Prosiłam tylko – zróbcie chociaż mały remont, odświeżcie, żeby dzieciom było przytulnie.
Marek i tu pokazał, kim jest:
– Nie będę się tym zajmował. Nie jestem złotą rączką, ja jestem humanistą. Niech robią ci, co za to dostają pieniądze. Trzeba wynająć fachowców.
Ale za jakie pieniądze, przepraszam? Nie zarobił choćby na śrubokręt. Jedyne, co umie, to filozofować i narzekać, jak to mu się nie wiedzie. Pracować wieczorami nie może, w weekendy „musi odpocząć”. Widocznie przywykł, iż wszystko mu się należy.
Gdy otwarcie powiedziałam, iż jest darmozjadem, obraził się. „Pani jest wobec mnie niesprawiedliwa”. A córka? Zamiast mnie choć trochę wesprzeć, zaczęła mnie oskarżać:
– Przez panią znowu się pokłóciliśmy. Po co pani się wtrąca?
Postanowiłam się odciąć. Ale od razu ostrzegłam: jeżeli wpadłaś w to bagno, to sama się wygrzebuj. Nie przychodź później z wyciągniętą ręką. Ale kiedy dowiedziałam się, iż jest w ciąży z drugim dzieckiem, a adekwatnie – dwójką, coś we mnie pękło. Myślałam, iż Marek ogarnie się, ale nic – zero reakcji. Wszystko musieliśmy robić my. Skończyliśmy remont, szukaliśmy łóżeczek, choćby na wizyty do lekarza chodziliśmy za nich. A on? Dalej na kanapie, z laptopem.
Kinga, choć starała się jak mogła, zaczęła chyba rozumieć, z kim się związała. Wspólnymi siłami ledwo ogarnęliśmy mieszkanie. Wszystko własnymi rękami. On oczywiście później coś tam kupił na wyprzedaży, ale to żadne usprawiedliwienie. Kiedy masz na głowie rodzinę, musisz być mężczyzną. A on – to tylko lokator w domu, gdzie wszystko robią inni.
Później dowiedzieliśmy się, jak w ogóle wiążą koniec z końcem – wzięli kartę kredytową. Ani słowa nam nie powiedzieli. Ukrywali to. A potem – telefon:
– Mamo, nie dajemy rady. Pomóż…
Byłam wściekła.
Kinga! Urodziłaś dzieci człowiekowi, który choćby żarówki nie potrafi wkręcić! Jak zamierzałaś to wszystko ciągnąć sama?
– To tylko przejściowe sprawy…
– Jakie?! Masz mieszkanie, masz rodziców, którzy wszystko biorą na siebie. A on choćby pracy znaleźć nie potrafi – raz pensja za mała, raz dojazd za daleko, raz grafik nie pasuje!
– Mamo, ty nie rozumiesz… On szuka! Tylko nie chce pracować za grosze!
– A my właśnie za grosze żyjemy! Ty, twoje dzieci, on – wszystko na nasz koszt!
Mam dość. Nie chcę już być ich dojną krową. Powiedziałam:
– Dopóki się nie rozwiedziesz – zapomnij o naszej pomocy. Ani grosza więcej. Chcesz z nim żyć – żyj. Ale sama.
Rozpłakała się.
– Chce pani, żeby moje dzieci wychowały się bez ojca?
A ja powiedziałam to, co od dawna trzymałam w sobie:
– Lepiej bez ojca niż z takim. Bez wzoru mężczyzny, który żyje kosztem innych.
Jestem matką. Ale nie chcę już być ofiarą. Chcę, żeby moja córka wychowywała dzieci z mężczyzną, a nie z ciężarem. Chcę, by szanowała siebie. A nie prosiła o pomoc, podczas gdy on pije herbatę z ciastkami. Dałam wszystko, co mogłam. Teraz – dość.