Dwie melodie przyjaźni

newskey24.com 9 godzin temu

Dwie melodie jednej przyjaźni

Zuzanna i Grażyna znały się od przedszkola, mieszkały po sąsiedzku w starej kamienicy przy ulicy Słowackiego w Krakowie. Ich przyjaźń była tak stała jak ławka przy podwórku albo rozłożysta jabłoń w ogródku. Raz ukrywały się pod nią przed deszczem, dzieliły się cukierkami, które Grażyna zawsze trzymała w kieszeni, a w ciszy popołudniowej zasypiały w sąsiednich łóżeczkach, splatając ciemne i jasne kosmyki włosów w nieuporządkowany warkocz.

Rodziny były odmienne niczym dwa instrumenty w orkiestrze dzieciństwa, ale ich melodie nieoczekiwanie się zgrywały.

Dom Zuzanny był porządkowy. Tata, Marek Kowalski, pracował inżynierem w hucie, a mama, Anna Kowalska, uczyła w szkole muzycznej. W ich mieszkaniu zawsze unosił się zapach wanilii z domowych ciastek i połyskującego parkietu. Porządek panował: książki stały w idealnych rzędach, obiad podawano o stałej porze, a weekendowe plany dyskutowano przy stole pokrytym wyprasowaną serwetą.

Anna marzyła, by Zuzanna została pianistką, i od siódmego roku wsadzała ją przed lśniący czarny fortepian. Dziewczynka grała gamy, patrząc przez okno na beztroskie harce rówieśników.

Dom Grażyny był twórczym chaosem. Jej mama, Elżbieta, szyła kostiumy dla krakowskiego teatru, a mieszkanie przypominało magazyn sceniczny. W rogu stał kartonowy rycerz w zbroi, na krześle wisi balowa suknia z lat dwudziestych, a na kuchennym stole, wśród skrawków tkanin i zapachu smażonych ziemniaków, leżała gliniana maska z podniesionymi brwiami. Ojca Grażyny nie było puste miejsce wypełniała Elżbieta miłością, pracą i lekkością artystycznego nieładu. Brak sztywnych reguł sprawiał, iż każdy dzień był ciekawszy.

To w mieszkaniu Grażyny Zuzanna po raz pierwszy zasmakowała prawdziwej, lekko szalonej egzystencji. Przyległa, starannie ułożona dziewczynka w wyprasowanej sukience, zachwycała się koronkami i tiarami, brudziła ręce klejem i farbą, słuchała przy herbacie z malinowym konfiturem opowieści Elżbiety o kulisach teatralnych intryg. Dla Zuzanny dom Grażyny był portalem do barwnego, wolnego świata.

Dla Grażyny dom Zuzanny był wyspą stabilności i ciepła. Z przyjemnością przychodziła w gości, kiedy Anna pozwalała. Siedziała przy idealnym stole, jadła doskonałe serniki i czuła się częścią przewidywalnego, solidnego wszechświata. Marek od czasu do czasu pokazywał jej proste sztuczki z monetą, a jego spokojna, męska energia była dla niej cichą pociechą. Gdy Zuzanna siadała przy fortepianie, Grażyna zastygała w rogu, oczarowana. Muzyka przyjaciółki nie była rutyną, ale magią.

Matki patrzyły na siebie z uprzejmą ostrożnością. Anna kręciła głową przy widoku nieporządku Elżbiety, kiedy ta zaglądała na chwilę do ich mieszkania, i cicho cieszyła się, iż Zuzanna rośnie w dyscyplinie. Elżbieta uważała rodzinę Zuzanny za nieco nudną, ale była wdzięczna za to, iż Grażyna zawsze ma jedzenie, opiekę i czystość.

Zadziwiająco te dwa światy nie kolidowały, a uzupełniały się jak yin i yang. Gdy w piątej klasie Grażyna przeżyła pierwszą dramę z powodu chłopca, płakała nie na ramieniu mamy, ale na idealnie pościelonej łóżeczku Zuzanny, a Anna, łamiąc własne zasady, przyniosła podawaną na tacy gorącą czekoladę z piankami. A kiedy Zuzanna po raz pierwszy dostała czwórkę z matematyki i bała się iść do domu, to Elżbieta spotkała ją w klatce schodowej z kupą tkanin, nakarmiła naleśnikami i zapewniła, iż jedna ocena to nie wyrok, a już na pewno nie koniec świata.

Ich przyjaźń, spleciona z jasnych i ciemnych włosów, okazała się mocniejsza niż wydawało się. Została utkane nie tylko z własnych sekretów i śmiechu, ale i z zapachu wanilii z jednego mieszkania oraz kleju teatralnego z drugiego. Z dwóch macierzyńskich miłości, tak różnych, a jednak równie silnych, wyrosły mosty nad przepaścią codziennych rozbieżności, tworząc dla dziewczyn jeden wspólny, niezwykle bogaty i barwny świat.

Lata przelatywały za oknem niczym kartki z kalendarza, układając wszystko na swoim miejscu. Po szkole ich drogi się rozeszły, ale nie zerwały rozciągnęły się jak sprężysta gumka, gotowa w każdej chwili ściągnąć je z powrotem.

Przełom nastąpił w liceum. Anna już szykowała wieczorowe suknie na koncerty w krakowskim Konserwatorium, gdzie Zuzanna miała grać. Nagle jednak Zuzanna się sprzeciwiła.

Nie chcę iść do Konserwatorium powiedziała pewnego wieczoru, patrząc gdzieś poza fortepian.

W pokoju zapaniała zaskoczona cisza.

Dlaczego? Masz talent! Całe życie ćwiczyłaś! drżał głos Anny.

Zuzanna ścisnęła pięści.

Nie chcę żyć w świecie samych gam i cudzych sonat. Chcę rozumieć, jak działa prawdziwy świat. Jak płyną pieniądze, jak działają przedsiębiorstwa. To to też muzyka, mamo. Tylko inna.

Anna była zdruzgotana. Brzmiało to dla niej jak zdrada nie tylko jej marzeń, ale i samej sztuki.

Wtedy Grażyna, siedząca przy kuchennym stole z Markiem, znalazła adekwatne słowa.

Anno, Zuzanna nie ucieka od muzyki. Po prostu szuka własnego instrumentu.

Zuzanna podjęła studia ekonomiczne w Warszawie. Jej matematyczny umysł, ukształtowany przez dziecięcą muzykę, odnajdywał się w skomplikowanych formułach i modelach finansowych. Zanurzyła się w naukę, potem w pracę. Dni wypełniały kursy, staże w międzynarodowej korporacji, terminy. Mówiła językiem wykresów i KPI, a garderoba składała się z drogich, idealnie leżących garniturów. Osiągnęła wszystko, o czym marzyła: karierę, niezależność finansową, status.

Jednak wieczorami, wracając do eleganckiego, dobrze wyposażonego loftu w centrum Warszawy, czuła pustkę. Tak, to była jej własna życie, wybrane przez nią, podobało się jej, widziała efekty, ale brakowało czegoś istotnego.

Grażyna pozostała w Krakowie. Wybrała sztukę, ukończyła Zespół Szkół Plastycznych i otworzyła małą pracownię. Tworzyła ekskluzywne stroje, żywe i oryginalne, a także odnawiała stare, rzadkie rzeczy. Elżbieta wspierała ją, jej wieloletnie doświadczenie kostiumologiczne i wyczucie smaku zamieniały każdy projekt w małe dzieło sztuki. W pracowni spotykali się studenci sztuki, aktorzy z teatru matki, muzycy wszyscy znajdowali coś dla siebie. Grażyna czuła szczęście, mając taką mamę.

Kontakt z Zuzanną ograniczał się do rzadkich wiadomości i lajków pod zdjęciami. Zuzanna oglądała fotografie Grażyny: przy pracy, w wieszaku piękna sukni, ich kotka mruczącego w koszu z tkaninami. Wśród korporacyjnych wyjazdów i teambuildingów te proste euforii wydawały się utraconym rajem.

Grażyna obserwowała sukces przyjaciółki z dumą i lekką nostalgią. Moja Zuzanna podbija świat myślała, patrząc na zdjęcie przy drapaczach chmur w dzielnicy biurowej. W jej pracowni, pachnącej skórą i farbą, robiło się nieco ciszej.

Ich życia toczyły się własnym rytmem, ale przyjaźń, choć wydawała się przeszłością, nagle przypomniała o sobie.

Pewnego dnia Zuzanna, przeglądając pudło po przeprowadzce, natrafiła na starą fotografię. Były na niej, mając po siedem lat, pod jabłonią, obejmujące się. Spojrzenie na te szczęśliwe twarze przytłoczyło ją tak silnie, iż serce ścisnęło się z tęsknoty. Poczuła, jakby straciła przyjaciółkę tę, która potrafiła cieszyć się po prostu.

Tej samej nocy napisała Grażynie długą wiadomość, nie o sukcesach, a o tym, jak czasem czuje się samotna w hałasie miasta, otoczona milionami ludzi, zmęczona liczbami i wykresami, jak zazdrości prostoty i sensu, które biją z każdego zdjęcia z pracowni.

Odpowiedź nadeszła po piętnastu minutach: Zuzanko, głupia a ja myślałam, iż stałaś się taka ważna, iż nasz bałagan już nie ma sensu. Tęsknię za tobą każdego dnia.

Od tego ich kontakt odżył. Nie piszą codziennie rytmy życia są zbyt różne ale wideorozmowy stały się rytuałem oczyszczenia. Zuzanna, rozciągnięta na skórzanym włoskim sofie, słuchała godzinami, jak Grażyna i Elżbieta dyskutują o odcieniu cekinów do teatralnej korony. Grażyna zaś pochłaniała się opisem zawiłych projektów Zuzanny, udzielając rad praktycznych i intuicyjnych, które okazały się genialne.

Jednak pewnego dnia Zuzanna poczuła, iż rozmowy nie wystarczą. Chciała wciągnąć powietrze rodzimego miasta i przytulić przyjaciółkę na żywo.

Decyzja zapadła jak wiosenny przelotowy deszcz. Szef zaoferował jej tydzień urlopu pierwszy od trzech lat. Spalasz się, rzekł łagodnie, i Zuzanna nie miała nic do sprzeciwania. Zamiast lecieć nad morze, kupiła bilet kolejowy do Krakowa.

Nie powiadomiła ani rodziców, ani Grażyny. Coś ciepłego i szarpającego w sercu kazało zrobić niespodziankę.

Spotkanie z rodzicami było pełne łez i radości. Anna, zapominając o surowości, płakała, obejmując córkę, a Marek przycisnął jej dłoń w milczeniu. W ich stałym mieszkaniu znów unosił się zapach wanilii, a Zuzanna po raz pierwszy od dawna poczuła, jak ciężar w klatce piersiowej topi się.

Wieczorem, przy herbacie, wybrała numer Grażyny.

Cześć, to Zuzanna. Jestem w mieście.

Po chwili panowała milcząca cisza, po której rozległ się głośny, radosny krzyk.

Gdzie jesteś?! Nie odchodź, zaraz przyjadę!

Po dwudziestu minutach na progu stała zadyszana Grażyna. Spojrzeli na siebie sekundę, po czym rzuciły się w objęcia, jak dwie siedmioletnie dziewczynki, płacząc i śmiejąc jednocześnie.

Zuzanko, to naprawdę ty? wydusiła się Grażyna, wycierając łzy rękawem. Co za istotny ptaszek przyleciał.

A ty wciąż taka sama odparła Zuzanna przez śmiech.

Usiadły przy kuchennym stole rodziców, a czas cofnął się wstecz. Zamiast kakao z piankami krążyło w kieliszkach wino musujące, a tematem rozmowy nie były lekcje, ale ich dorosłe życie. ale poczucie pełnego zrozumienia i lekkości pozostało niezmienione.

Następnego wieczoru wybrały się do kawiarni.Wiedząc, iż ich przyjaźń potrafi przetrwać każde rozstanie, obie przyrzekły, iż nigdy nie pozwolą, by życie rozdzieliło ich serca, i razem wypiły ostatni łyk musującego wina, patrząc w przyszłość, w której ich historie splatają się w jedną, niekończącą się melodię.

Idź do oryginalnego materiału