"Dzieci wróciły obrażone. To, co zrobili dziadkowie, bardzo ich rozczarowało"

mamadu.pl 7 miesięcy temu
Zdjęcie: Dzieci podczas ferii u dziadków jeździły na sankach, spacerowały po lesie. fot. olyakomarova/123rf


"Dzieci wróciły od dziadków, a ja nie mogę ich poznać. Nadąsane, obrażone, rozczarowane. Tak jakby to nie były moje maluchy. Przecież były takie szczęśliwe, kiedy do nich dzwoniłam. Tak się cieszyły, iż w ferie pojechały do dziadków. Nie mogłam zrozumieć, co się stało. Kiedy poznałam prawdę, zaniemówiłam"– takimi słowami zaczyna się list, który nadesłała do nas jedna z czytelniczek.


"Mam dwójkę dzieci, 4-letniego Kamila i 6-letniego Michała. Od dwóch lat wychowuję je sama, mąż odszedł. Z dziećmi utrzymuje naprawdę sporadyczny kontakt. Spotka się z nimi, kiedy mają urodziny, czasami podczas świąt. Szkoda moich nerwów, nie będę teraz poruszała tego tematu. Piszę w zupełnie innej sprawie.

Słodziaki


Odkąd mój mąż odszedł, mamy tylko siebie. One są dla mnie wszystkim, to dla nich żyję, walczę o lepsze jutro, staram się. Oczywiście czasami łobuzują, dokuczają, biją się – jak to dzieciaki. Ale ogólnie to naprawdę ciepłe, uśmiechnięte i dobre dzieci. Dobrze, iż mam dziadków (moich rodziców), którzy bardzo mi pomagają.

Nigdy mi nie odmówili, zawsze mogę przywieźć do nich dzieci. Tak też było i tym razem. Pierwszy tydzień ferii dzieci spędziły u dziadków, w drugim pracuję zdalnie, będziemy wszyscy razem w domu.

Byli zadowoleni


Zawiozłam ich w niedzielę, odebrałam w piątek po pracy. Do dziadków mam niecałe 60 kilometrów, także niespełna godzina drogi i jestem na miejscu. Codziennie wieczorem do nich dzwoniłam, pytałam co słychać. Dzieci były zadowolone, cieszyły się, iż mogą spędzić czas z dziadkami.

Jeździły na sankach, spacerowały po lesie, smażyły ulubione placki ziemniaczane ze śmietaną i cukrem. Babcia dogadzała wnukom, jak tylko mogła. Zawsze spełnia każdą ich zachciankę, niemalże każde marzenie. Dzieciaki naprawdę uwielbiają do nich jeździć. Mają z dziadkami świetny kontakt (czasami aż im zazdroszczę).

Kiedy przywiozłam ich w piątek wieczorem, byli jacyś dziwni, nieswoi. Jakby obrażeni, nadąsani. Nie mogłam zrozumieć, co się stało. Zaraz zadzwoniłam do babci, chciałam podpytać, czy się pokłócili, czy dzieci zrobiły coś nie tak. Nic takiego się nie wydarzyło, dziadkowie też nie mogli zrozumieć całej tej sytuacji.

I wszystko jasne


Zagadywałam, raz z jednej, raz z drugiej strony. Delikatnie, tak, żeby nie wyczuli, żeby niczego nie podejrzewali. Mimo starań, różnych podchodów, nie dowiedziałam się niczego. Nie mogłam zrozumieć, co takiego się stało, iż moje dzieci, są tak złe, ponure, niemalże jak chmura gradowa.

Kiedy wyszłam z pokoju, usłyszałam, iż zaczynają coś do siebie szeptać. Wiem, nie


powinnam, ale musiałam. Stanęłam pod drzwiami, podsłuchiwałam. Nie miałam


innego wyjścia. Tylko w ten sposób, mogłam się czegoś dowiedzieć. Wszystko się wyjaśniło, to pieniądze były wszystkiemu winne. Dziadkowie zawsze dają wnukom jakieś drobne do skarbonki, tym razem tego nie zrobili. Domyślam się, iż zapomnieli, bo na pewno nie mieli złych intencji. Koniec końców, dzieci obraziły się.

Przyznaję, byłam w szoku. Zawsze im tłumaczę, iż pieniądze, prezenty, upominki, nie są ważne. Najważniejsi są ludzie, relacje, zdrowie i szczęście. Trochę zrobiło mi się przykro. Mam wrażenie, iż jako rodzic poniosłam klęskę. Moje dzieci mają muchy w nosie, bo nie dostały pieniędzy do skarbonki. Nie tak ich wychowywałam."

Idź do oryginalnego materiału