Nie chcę tego widzieć
"Mieszkam w pobliżu przedszkola. Widzę codziennie dzieci, nauczycielki, rodziców. Często słyszę ich płacz. Są jednak sytuacje, takie jak ta, których widzieć nie chcę, a z którymi czuję, iż muszę coś zrobić".
Mniej więcej taki wydźwięk miał ostatni post na jednej z grup wokół bliskościowego wychowania, które obserwuję. Jedna z matek opisywała scenę, której była świadkiem. Nauczycielka miała ciągnąć za rączkę przedszkolaka, o którym powiedzieć, iż płakał, to mało. Całkowicie zatracił się w płaczu, żalu, z trudnością łapał oddech. Coś próbował mówić, ale widać było, iż został niewysłuchany. Siłą zaciągnięty do sali, by nie robić scen przy przechodniach.
Wierzę w każde słowo, ponieważ sama widziałam podobne sytuacje. Na stażach pedagogicznych, jako przypadkowy widz. Nie mówię, iż są normą, iż są powszechne, jednak wciąż zdarzają się zbyt często. Schematy, w których dorosły wychodzi z pozycji siły i przemocy.
Nie musi bić, nie musi krzyczeć. Zaciąganie za siłę, niewysłuchanie czy działanie wbrew woli dziecka również noszą znamiona przemocy.
Dziecko, które będzie tak traktowane, uwierzy, jak każda ofiara, iż jego sprawczość nie istnieje. Uwierzy, iż nie ma nic do powiedzenia, a jego potrzeby i emocje są nieistotne, stanowią przeszkodę w realizacji "poważniejszych" celów dorosłego.
Tymczasem dorosły, który tak postępuje, nie powinien pracować z dziećmi. Powinien zająć się pracą nad własnym wewnętrznym dzieckiem i własnym wewnętrznym światem. Odnaleźć narzędzia, które pozwolą mu zarządzać swoimi emocjami, swoimi reakcjami i ich intensywnością. Pozwolą mu zachować równowagę i przywrócić spokój, kiedy wszystko wokół przemienia się w chaos.
To żmudna, trudna praca. Prawdopodobnie jedna z najtrudniejszych, z jakimi przychodzi nam się mierzyć współcześnie. Nie istnieje jednak żadne usprawiedliwienie przemocy wobec dzieci. Nie istnieje żadne usprawiedliwienie przemocy w ogóle.
Gdybym miała w sobie tę mądrość i perspektywy, które mam teraz, reagowałabym głośniej i bardziej zdecydowanie, kiedy widziałam, jak niekompetentny emocjonalnie dorosły zostaje opiekunem dziecka. Jak towarzyszy dziecku i staje się jego piastunem. Dla tego drugiego, dla tej małej istoty, to nierówna rozgrywka. Jest bez żadnych szans.
Będzie krzyczeć, będzie zalewać się łzami, będzie próbować składać słowa. Nie przegada dorosłego, ale jest szansa, iż trafi w ramiona innego. Świadomego, dojrzałego, dorosłego, który rozumie. Widzi i wie więcej. I ma wszelkie kompetencje osobowościowe, by zostać towarzyszem małego człowieka.