Dzięki magii, moja siostrzenica znów ma rodzinę: historia odnalezienia ojca po latach

twojacena.pl 11 godzin temu

„Mamo, a kiedy wróżka podaruje mi tatę?” — zapytała pewnego dnia moja córka, patrząc na mnie ogromnymi oczami, w których było więcej nadziei, niż mogłam znieść. Często bawiłyśmy się w magiczne gry, rysowałyśmy, wymyślałyśmy historie. Tego dnia wyciągnęła z pudełka kartkę, na której była dziewczynka rozmawiająca z malutkim ludzikiem. Potem znalazła jeszcze jeden rysunek — tam dziewczynka robiła gimnastykę i śmiała się.

— Będę tak ćwiczyć, a potem skoczę pod prysznic, mamo! — powiedziała radośnie i po chwili zabawy spokojnie zasnęła.

Od tamtej pory jeszcze bardziej zastanawiałam się, jak nieprzewidywalne potrafi być życie. Ale zacznijmy od początku.

Kiedyś razem z moją najlepszą przyjaciółką Marią poszłyśmy na studia pedagogiczne. Byłyśmy nierozłączne: nauka, studenckie noce, marzenia o przyszłości. Po studiach obie zaczęłyśmy pracować w szkole. Maria dodatkowo ilustrowała książki dla dzieci — miała złote ręce i niesamowitą wyobraźnię. Właśnie jej prace zauważyli zagraniczni wydawcy, i pewnego dnia dostała propozycję kontraktu w Stanach Zjednoczonych. Wyjechała — na całe trzy lata. Trzymałyśmy kontakt, pisałyśmy, dzwoniłyśmy, tęskniłyśmy.

Gdy Maria wróciła do rodzinnego Krakowa, nie była już sama. Przywiozła ze sobą małą dziewczynkę — swoją córeczkę. O ojcu dziecka nigdy nie wspominała. Rodziców już wtedy nie miała. Mieszkała sama i radziła sobie z dzieckiem, jak mogła, a ja starałam się być blisko, pomagać. Kornelia była prawdziwym słonecznym dzieckiem. Maria w wolnych chwilach rysowała — najczęściej swoją córkę w różnych etapach życia: jako uczennicę, nastolatkę, dorosłą kobietę. Zastanawiało mnie, skąd wiedziała, jak będzie wyglądać jej przyszłość.

— Skąd to wiesz? — pytałam.

— Zobaczymy — odpowiadała tylko z uśmiechem.

Ale euforia nie trwała długo. Gdy Kornelia skończyła dwa lata, serce Marii odmówiło posłuszeństwa. Lata spędzone za oceanem pogorszyły jej zdrowie, i pewnego dnia po prostu jej zabrakło.

Natychmiast zaczęłam zbierać dokumenty do adopcji. Bałam się tylko jednego — iż dziewczynkę zabiorą obcy ludzie. Że się spóźnię, iż trafi do innej rodziny. Ale na szczęście udało mi się. Od tamtej pory starałam się być dla Kornelii mamą. Wiedziała, iż jej prawdziwa mama mieszka w niebie. Razem oglądałyśmy rysunki Marii, zwłaszcza przed snem — te szkice uspokajały dziewczynkę, jakby jej matka wciąż była blisko.

Kornelia rosła na mądrą, dobrą, marzycielską osobę. Miała już trzynaście lat, gdy pewnego dnia obchodziłam urodiny ze znajomymi w kawiarni. Gdy wróciłam do domu, zobaczyłam przed drzwiami wysokiego mężczyznę z wyraźnym obcym akcentem. Mówił słabo po polsku, ale jego słowa przeszyły mnie do szpiku kości.

To był… ojciec Kornelii. Prawdziwy, biologiczny. Amerykanin. Opowiedział, iż Maria zazdrosna o jego siostrę, uciekła bez słowa o ciąży i wróciła do Polski. Próbował ją odszukać, ale było już za późno. Gdy dowiedział się o córce, zaczął zbierać papiery do adopcji — ale ja byłam szybsza. Nie wiedział, iż Kornelia cały czas rosła tu, w cieple, pod moją opieką.

Gdy Kornelia usłyszała tę rozmowę, nie mogła uwierzyć. Stała nieruchomo, wpatrując się w twarz mężczyzny, w której próbowała odnaleźć swoje rysy. Później, już przy herbacie, zaczęła się powoli uśmiechać. Mężczyzna pojechał do hotelu, a córka wzięła do rąk ulubioną lalkę-wróżkę i szepnęła:

— Dziękuję, wróżko, iż mam tatusia.

Minęło kilka miesięcy, zanim wszystko się uregulowało. Kornelia wyjechała do ojca w Stanach. Okazało się, iż ma tam dużą rodzinę — troje dzieci z innego związku, ale jako najstarsza gwałtownie znalazła z nimi wspólny język. Poszła do szkoły, uczy się angielskiego, chodzi na zajęcia, tańczy. Piszemy do siebie, rozmawiamy przez wideoczat, dzielimy się wiadomościami.

Tęsknię. Okropnie. Ale jestem szczęśliwa.

Szczęśliwa, iż moja Maria zostawiła po sobie nie tylko wspaniałą córkę, ale też siłę miłości, która po latach przyciągnęła do niej prawdziwego ojca.

Oto ta historia. Niesamowita, niemal baśniowa. Ale jak każda baśń — o prawdziwej wierze, miłości i cudzie.

Idź do oryginalnego materiału