Dziesięć lat razem, a ona odeszła z dziećmi przez mojego ojca…

newsempire24.com 2 tygodni temu

Dzisiaj, 10 maja – minęło dokładnie dziesięć lat, odkąd byliśmy razem. A teraz, z powodu mojego ojca, zabrała dzieci i odeszła…

Mam trzydzieści cztery lata. I jestem całkowicie sam. Żona mnie opuściła. Zabrala naszych trzech synów i wyjechała do swojej matki do Suwałk. A ja siedzę w domu, który sam pomagałem budować, i słucham, jak zegar wybija pustkę. Dziesięć lat razem. Wydawałoby się – co może zniszczyć tak długie życie? A jednak. Zniszczył to mój ojciec.

Poznaliśmy się z Edytą, jak większość teraz – w mediach społecznościowych. Najpierw wymiana wiadomości, potem spotkania, a po kilku miesiącach – ślub. Wszystko potoczyło się szybko, jak w dobrym filmie. Byłem naprawdę szczęśliwy. Rok później urodził się Kacper – nasz pierwszy syn. Wtedy unosiłem się na skrzydłach radości. Nie czułem zmęczenia, nie widziałem problemów – żyłem dla rodziny.

Wtedy mieszkaliśmy u moich rodziców w Olsztynie. To był mój pierwszy błąd. Ojciec, choć pracowity, zawsze nadużywał alkoholu. Jego wybuchy stawały się coraz częstsze. Kłótnie, krzyki, upokorzenia – Edyta znosiła to w milczeniu. Ja przymykałem oczy. Myślałem – przeczekamy, minie, przywyknie. Matka dawno machnęła na niego ręką, ale dla Edyty to było nowe i bolesne.

Pewnego dnia, w pijackiej furii, chwycił ją za ręce, wrzeszcząc jakieś brednie. Wyrwała się, zadzwoniła do mnie z płaczem. Przyleciałem. Awantura. Krzyki. A na koniec – ojciec wyrzucił nas. Nas, z niemowlęciem na rękach, na ulicę. Edyta nie protestowała. Wyjechaliśmy do jej matki.

Ale i tam, w Białymstoku, nie było spokoju. Teściowa… kobieta trudna. Ciągle nowi mężczyźni, hałas, kłótnie. Edyta sama nie mogła się przyzwyczaić, a dla mnie to było męczarnią. Ale nie mieliśmy wyboru. Edyta była w ciąży z drugim dzieckiem. Urodził się Tomek – nasz drugi chłopiec. Żywiołowy, roześmiany od ucha do ucha. Gdy Edyta zajmowała się dziećmi, ja harowałem na dwóch etatach, by ich utrzymać.

Mieszkaliśmy w tym mieszkaniu prawie trzy lata. Aż teściowa nas wykopała. Wprost, bez ogródek: „Nie lubię cię. Wynoście się.” Edyta poszła ze mną. Wynajęliśmy mieszkanie, odetchnęliśmy. Bez rodziców, bez cudzych zasad – po raz pierwszy poczuliśmy, iż to naprawdę nasza rodzina. Żyło się ciężko, ale razem. Pieniędzy ledwo starczało, ciągnąłem wszystko sam, Edyta dorabiała w domu. Ale byliśmy razem. I to wystarczało.

Potem moja matka postanowiła wybudować dom na przedmieściach – pod Płockiem. Marzyła o dużym domu dla całej rodziny. Zaprosiła nas, obiecując, iż teraz będzie inaczej. Uwierzyliśmy. Włożyliśmy w budowę wszystko – ręce, czas, pieniądze. Dwa lata później wprowadziliśmy się. Dom był dwupiętrowy, miejsca starczało dla wszystkich – dla rodziców i dla nas. Żyliśmy w spokoju, urodził się nasz trzeci syn – Bartek.

Ale spokój nie trwał długo. Matka Edyty sprzedała swoje mieszkanie i wyjechała do Warszawy, do jej brata. Po drodze „zatrzymała się u nas na chwilę”. Została. Przyprowadziła kolejnego faceta. Zaczęły się docinki, plotki, pretensje. Edyta była podminowana, wybuchała. Mój ojciec znowu zaczął pić. Ja tymczasem zmieniłem pracę – teraz często wyjeżdżałem w delegacje. W domu bywałem raz na dwa tygodnie. A tam w międzyczasie narastał koszmar.

Wróciwszy z jednej z podróży, zastałem Edytę pakującą walizki. Płakała. Powiedziała: „Nie daję już rady. Twój ojciec znowu krzyczał, iż potrafię tylko rodzić. Nazwał mnie… A ty gdzie byłeś?”

Stałem jak słup soli. A potem patrzyłem, jak moja żona z trójką dzieci wychodzi z naszego domu. Wyjeżdża. Jakby w nicość. Ale wiedziałem – jedzie do matki. Do tej samej, która tylko podjudza ją przeciwko mnie.

Dzwonię do niej codziennie. Proszę, by wróciła. Płaczę przez telefon. Ona odpowiada chłodno: „Nie wrócę do tego domu. Nigdy.” Wiem, iż to moja wina. Że nie postawiłem granic. Że jej nie broniłem. Że wybrałem wygodę i rodzicielski dach zamiast spokoju żony.

Teraz myślę: może znów wynająć mieszkanie. Zacząć od zera. Zabrać ją i dzieci. Zbudować wszystko od nowa, ale tylko we dwoje. Bez obcych. Bez alkoholu. Bez teściowych, teściów, awantur.

Nie wiem, czy mi wybaczy. Czy wróci. Ale wiem jedno: nie chcę jej stracić. Przeżyliśmy razem dziesięć lat. To było moje życie. A teraz – go nie ma. I w tym domu razem z nią zniknął mój oddech.

Nauczyłem się jednego: rodzina to nie tylko krew, ale wybór. Wybór, kogo stawiasz na pierwszym miejscu. A ja wybrałem źle.

Idź do oryginalnego materiału