Dziesięć lat razem, ale przez mojego ojca zabrała dzieci i odeszła…

newskey24.com 1 dzień temu

Byliśmy razem dziesięć lat, ale przez mojego ojca zabrała dzieci i odeszła…

Mam trzydzieści cztery lata. Jestem sam. Zupełnie sam. Żona mnie zostawiła. Zabrala naszych trzech synów i wyjechała do swojej matki do Płocka. A ja siedzę w domu, który sam pomagałem budować, i słucham, jak zegar tyka, odmierza pustkę. Byliśmy razem dziesięć lat. Wydawałoby się – co może zniszczyć takie życie? A jednak. Mój ojciec.

Poznałem Bożenę, jak wielu teraz, przez media społecznościowe. Najpierw wymiana wiadomości, potem spotkania, a po kilku miesiącach – ślub. Wszystko potoczyło się szybko, wirując jak w dobrym filmie. Byłem naprawdę szczęśliwy. Po roku urodził się nasz pierwszy syn, Kacper. Wtedy unosiłem się na skrzydłach radości. Nie czułem zmęczenia, nie dostrzegałem problemów, żyłem dla rodziny.

Wówczas mieszkaliśmy u moich rodziców w Lublinie. I to był mój pierwszy błąd. Ojciec, choć pracowity, zawsze nadużywał alkoholu. Jego wybuchy stawały się coraz częstsze. Kłótnie, krzyki, upokorzenia – Bożena znosiła to w milczeniu. Ja przymykałem oczy. Myślałem – przetrwamy, minie, przywyknie. Matka dawno machnęła ręką na ojca, ale dla Bożeny wszystko było nowe i bolesne.

Pewnego dnia, w pijackim widzie, chwycił ją za ręce, wrzeszcząc jakieś brednie. Wyrwała się, zadzwoniła do mnie z płaczem. Przyjechałem natychmiast. Awantura. Krzyki. I w końcu – ojciec nas wyrzucił. Nas, z niemowlęciem na rękach, na ulicę. Bożena się nie sprzeciwiła. Wyjechaliśmy do jej matki.

Ale i tam, w Radomiu, nie było spokoju. Teściowa… kobieta trudnego charakteru. Ciągle nowi mężczyźni, hałas, kłótnie, krzyki. Bożena sama nie mogła się przyzwyczaić, a mnie było jeszcze trudniej. Ale nie mieliśmy dokąd pójść. Bożena była w ciąży z drugim dzieckiem. Urodził się Miłosz – nasz drugi chłopiec. Żywe srebro, uśmiechnięty od ucha do ucha. Gdy Bożena zajmowała się dziećmi, ja pracowałem na dwóch etatach, żeby utrzymać rodzinę.

Mieszkaliśmy w tym mieszkaniu prawie trzy lata. Aż w końcu teściowa nas wyrzuciła. Wprost, bez ogródek: „Mnie się nie podobasz. Wynoście się”. Bożena poszła ze mną. Wynajęliśmy mieszkanie, odetchnęliśmy. Bez rodziców, bez cudzych zasad – po raz pierwszy poczuliśmy, iż jesteśmy prawdziwą rodziną. I żyliśmy nieźle. Chociaż było ciężko. Pieniędzy ledwo starczało, ja dźwigałem wszystko, Bożena dorabiała w domu. Ale byliśmy razem. I to wystarczało.

Później moja matka postanowiła wybudować dom na przedmieściach – pod Otwockiem. Marzyła o dużym domu dla całej rodziny. Zaprosiła nas, obiecując, iż tym razem będzie inaczej. Uwierzyliśmy. Włożyliśmy się w budowę – pracą, czasem, pieniędzmi. Po dwóch latach wprowadziliśmy się. Dom był dwupiętrowy, miejsca starczało dla wszystkich: rodziców i dla nas. Żyliśmy spokojnie, urodził się nasz trzeci syn – Tymek.

Ale ten spokój nie trwał długo. Matka Bożeny sprzedała swoje mieszkanie i wyjechała do Warszawy, do brata Bożeny. Po drodze wstąpiła do nas „na chwilę”. Została. Przyprowadziła kolejnego partnera. Zaczęły się docinki, plotki, pretensje. Bożena była zdenerwowana, wybuchała. Mój ojciec znowu zaczął pić. Ja w tym czasie zmieniłem pracę – często wyjeżdżałem w delegacje. W domu bywałem raz na dwa tygodnie. A tam, w domu, narastał koszmar.

Gdy wróciłem z jednej z podróży, zastałem Bożenę pakującą walizki. Płakała. Powiedziała: „Nie wytrzymam już. Twój ojciec znowu krzyczał, iż tylko umiem rodzić dzieci. Nazwał mnie… A ty gdzie byłeś?”

Stałem jak wryty. Potem patrzyłem, jak moja żona z trójką dzieci wychodzi z naszego domu. Wyjeżdża. Jakby do nikąd. Ale wiedziałem – jedzie do tej samej matki, która tylko ją przeciwko mnie nakręca.

Dzwonię do niej codziennie. Proszę, żeby wróciła. Płaczę przez telefon. Ona odpowiada chłodno: „Nie wrócę do tego domu. Nigdy”. Rozumiem, iż to moja wina. Że nie postawiłem granic. Że jej nie obroniłem. Że wybrałem komfort i rodzicielski dach zamiast spokoju żony.

Teraz myślę – może znów wynająć mieszkanie. Zacząć od nowa. Sprowadzić ją i dzieci. Zbudować wszystko od zera, ale tylko we dwoje. Bez obcych. Bez alkoholu. Bez teściowych, teściów, awantur.

Nie wiem, czy mi wybaczy. Czy wróci. Ale wiem na pewno – nie chcę jej stracić. Byliśmy razem dziesięć lat. To było moje życie. A teraz – go nie ma. I w tym domu razem z nią zniknął też mój oddech.

**Lekcja jest prosta: rodzina to nie tylko krew, ale przede wszystkim wybór. I czasem trzeba wybrać tych, którzy są dla nas ważni, choćby jeżeli oznacza to porzucenie wygodnego bezpieczeństwa.**

Idź do oryginalnego materiału