Pod deszczowym niebem, wąską drogą prowadził ostrożnie swój luksusowy samochód milioner Wojciech Nowak. Na tylnym siedzeniu spało jego ośmiomiesięczne dziecko, otulone w mięciutki koc. Mężczyzna zerknął w lusterko, obserwując drobne rączki synka zaciśnięte w piąstki. Ten widok zawsze rozczulał go najbardziej – pod twardą skorupą biznesmena kryło się serce rozpuszczające się dla tego maleństwa.
Nagle rozległ się przeraźliwy dźwięk – ktoś rozsypał gwoździe na drodze. Samochód zaczął niekontrolowanie ślizgać się po mokrej nawierzchni. „Nie, nie, nie…” – szepnął Wojciech, desperacko próbując utrzymać kontrolę nad pojazdem. Wszystko działo się jak w zwolnionym tempie – auto przekoziołkowało, szyby rozprysły się na tysiące drobinek, metal wył pod naporem uderzenia. Gdy wrak wreszcie się zatrzymał, Wojciech z bólem wydostał się z pasów i wyciągnął płaczące dziecko z fotelika.
W oddali usłyszał szybkie kroki. To siedmioletnia Ola, która mieszkała w pobliskiej lepiance z młodszym bratem. Dziewczynka od razu rozpoznała w twarzy nieprzytomnego mężczyzny tego samego pana, który kilka miesięcy wcześniej kupił im jedzenie, gdy żebrali w mieście. „Teraz moja kolej, żeby pomóc” – pomyślała, zabierając ich do swojego prowizorycznego schronienia.
Przez następne dni Ola i jej brat Kacper opiekowali się rannym i niemowlęciem jak umieli najlepiej. Gdy Wojciech wreszcie odzyskał przytomność, zrozumiał, iż to nie był zwykły wypadek – ktoś celowo chciał go zabić. A gdy odkrył, iż za zamachem stoi jego wspólnik Robert, z którym budował firmę przez ostatnie 10 lat, postanowił działać.
Ostateczna konfrontacja nastąpiła w szpitalu, gdzie Robert przyznał się do wszystkiego. Okazało się, iż już wcześniej zrujnował życie rodzinie Oli – jej ojciec pracował w ich firmie i został niesłusznie oskarżony o kradzież, gdy odkrył machlojki Roberta.
Po aresztowaniu byłego wspólnika, Wojciech adoptował Olę i Kacpra. W miejscu, gdzie stała ich lepianka, wybudował ośrodek dla potrzebujących dzieci, nazwany imieniem ich ojca. Pewnego wieczoru, gdy już jako pełna rodzina wracali do nowego domu, Ola przytuliła się do Wojciecha. „Dziękuję, iż nas uratowałeś” – szepnęła. „To wy mnie ocaliliście” – odparł, patrząc na swoich trzech synów. Deszcz dawno ustał, ale w ich sercach rozkwitało coś pięknego – prawdziwa rodzina, zrodzona z najdziwniejszego zbiegu okoliczności.














