Dziewczyna siedziała na łóżku z podkurczonymi nogami i zirytowana powtarzała:

newsempire24.com 16 godzin temu

Pamiętam, iż kiedyś, dawno temu, w oddziale położniczym warszawskiego Szpitala Miejskiego, młoda kobieta siedziała przy łóżku, przyciągając nogi do siebie i z irytacją powtarzała: Nie potrzebuję go. Odrzucam go. Chcę tylko Andrzeja, a on powiedział, iż nie chce dziecka. To i mnie nie potrzebuje. Róbcie z nim, co chcecie mi to obojętne.

Kochana, to barbarzyństwo odrzucać własne dziecko. choćby zwierzęta tak nie robią rzekła podrektor oddziału.

Co zwierzęta robią, mnie nie obchodzi. Wypiszcie mnie natychmiast, bo inaczej, wykrzyknęła ostatnio urodzona matka, drżąc ze wściekłości.

Podrektor westchnęła: O Matko, Boże, wybacz. Jej doświadczenie podpowiadało, iż medycyna w tej sytuacji jest bezsilna.

Tę dziewczynę tydzień temu przeniesiono z oddziału położniczego do oddziału dziecięcego. Była pełna pretensji i skandalu. Z uporem odmawiała karmienia własnego dziecka, choć namawiano ją do tego. Zgodziła się jedynie na odciąganie mleka, ale nie miała już dokąd uciec.

Młoda lekarka, pielęgniarka Kasia, próbowała z nią walczyć, ale dziewczyna wpadała w niekończące się napady histerii. Kasia tłumaczyła, iż to niebezpieczne dla dziecka, a wtedy matka groziła ucieczką. Roztrzęsiona Kasia zawołała podrektor, która przez godzinę starała się przekonać nierozsądną mamę, ale ta upierała się, iż musi spotkać się z chłopakiem, który nie poczeka, bo wyjedzie bez niej.

Podrektor nie zamierzała się poddawać po latach pracy widziała podobne przypadki. Mogła trzymać dziewczynę jeszcze trzy dni, licząc, iż przemyśli się i zmieni zdanie. Gdy usłyszała o trzech dniach, matka wpadła w szał.

Czy wy szalejecie? Andrzej już i tak jest na mnie wkurzony z powodu tego cholernie małego dziecka, a wy mi jeszcze podpalacie serce. Nie rozumiecie, jeżeli nie pojadę z nim na południe, weźmie Katę. Płacząc, narzekała, iż wszyscy są głupi i nie pojąć, iż Katesi czeka tylko na to, by zabrać jej chłopaka. Dziecko było jej potrzebne jedynie po to, by mogła wyjść za mąż.

Podrektor ponownie westchnęła, dała jej napar z waleriany i ruszyła w stronę drzwi. Ordynator, który milczał przez cały czas, podążyła za nią.

W korytarzu zatrzymała się i szepnęła: Czy wierzycie, iż dziecko będzie dobrze z taką matką, jeżeli taką można nazwać?

Kochanie moje odpowiedziała podrektor. Co robić? Inaczej trafi do domu dziecka, a potem do domu malucha. Rodziny mają przynajmniej przyzwoite dochody zarówno ona, jak i chłopak. Może porozmawiamy z rodzicami? To ich pierwszy wnuk. Chłopak przystojny. Dowiedz się o ich adresy, muszę z nimi porozmawiać.

Dziewczyna uciekła tego samego dnia. Podrektor zadzwoniła do rodziców chłopaka, ale oni nie chcieli z nią rozmawiać.

Po dwóch dniach przyjechał ojciec ponury, nieprzyjemny człowiek. Podrektor próbowała z nim pogadać, zaproponowała, by zobaczył dziecko.

To mnie nie interesuje odparł. Moja córka napisała odmowę, a ja przekażę ją przez mojego kierowcę. Podrektor odmówiła: To nie przejdzie, córka musi przyjść sama, nie wypisujemy jej. Gdy usłyszał te słowa, zadrżał, bo w urzędowej krwi miał strach przed problemami i cofnął się. Wyślę żonę, ona się tym zajmie.

Następnego dnia pojawiła się drobna, bladą twarzą kobieta. Usiadła na krawędzi krzesła i od razu zaczęła płakać, szepcząc, iż to tragedia. Rodzice chłopca wywieźli go nagle za granicę byli zamożni i mieli wielkie plany, a teraz wpadli w taką nieprzyjemną sytuację. Ich córka płakała dniami, krzycząc, iż nienawidzi tego dziecka. Najpierw dzwoniła do rodziców chłopca, potem zadeklarowała, iż pojechała za granicę, by go odnaleźć.

Będzie z Andrzejem, niech świat się wali ze złości krzyczała, a mała kobieta opowiadała to, płacząc.

Podrektor westchnęła i zaproponowała zobaczyć dziecko, licząc, iż babcia poczuje choć odrobinę uczuć. Uczucia się pojawiły, ale tylko pogorszyły sytuację. Kobieta patrzyła na malucha w ramionach podrektor, szlochając, iż jakżeby chciała go wziąć, ale mąż jej zabronił, a córka nie chce. Wyciągnęła nowy chusteczkę i płakała jeszcze głośniej.

Podrektor mruknęła: Mmm i nakazała pielęgniarce podać walerianę, jęcząc, iż z takim zachowaniem w oddziale skończą się zapasy uspokajaczy.

Poszła do dyrektora oddziału, opowiedziała wszystko i zadeklarowała, iż zatrzyma dziecko w szpitalu. Dyrektor, kiedyś dobry pediatra, patrząc na malucha, rozpromienił się: Jakie to zdrowe, co je karmicie? Taki mały, puchaty jak pączek. Od tego czasu nazwano go Pączek.

Pączek przebywał w oddziale kilka miesięcy. Najpierw próbowano przekonać matkę przychodziła, bawiła się z nim, twierdziła, iż oszczędza pieniądze na bilet, bo wiedziała, gdzie jest jej chłopak. Gdy nie miała nic do roboty, przychodziła częściej. Zdawało się, iż przyzwyczaja się do dziecka.

On też się uśmiechał i z czasem poznawał ją. Matka i babcia przychodziły, chętnie troszczyły się o malucha, ale po wyjściu zawsze płakały, przepraszając za córkę, twierdząc, iż kocha chłopaka jak szaleniec. Podrektor mawiała, iż to nie miłość, a pożądanie.

Mimo braku formalnych dokumentów, matka i babcia nie zabierały dziecka. Podrektor postanowiła poważnie porozmawiać, podkreślić, iż chłopiec zachorował i jest ciężko. Wszystko się martwiło, a Kasia, gdy tylko mogła, biegła do niego. Pączek leżał spocony, mokre włoski przyklejone do wilgotnego czoła.

Zbierał na wadze, stawał się słaby, a Kasia nieustannie nosiła go, mówiąc: Już nie jest pączkiem, a raczej naleśnikiem. Gdy jednak odzyskał siły, znów był pączkiem ulubieńcem całego oddziału. Najbardziej cieszył się Kasia, zawsze nosiła w bransoletkach koralowe koraliki, a on, trzymając się ich, próbował je pogryźć i śmiał się radośnie.

Pewnego dnia rozpacz matki wybuchła. Dowiedziała się, iż jej chłopak poślubił kogoś innego. Wpadła w szał, krzycząc, iż wszyscy to knują, by ją rozdzielić. Nienawidziła wszystkich, a zwłaszcza tego dziecka. Gdyby nie było Pączka, byłaby teraz z Andrzejem i szczęśliwa. Złożyła wniosek o oddanie dziecka do domu dziecka i zamierzała wyjechać do Andrzeja.

Złożyła wniosek dyrektorowi, położyła go na biurku i bez słowa wyszła. Dyrektor wezwał podrektor, a ona wróciła, spojrzała surowo i rzekła: Wszystko! Wniosek jest gotowy. Dyrektor kazał skierować dokumenty do domu dziecka. Co zrobić? tak nam każą.

Kasia zapłakała, podrektor zdjącła okulary i długo je przetrzywała, mrucząc pod nosem. Wszyscy wiedzieli, iż kiedy podrektor szoruje okulary, to znak, iż jest nerwowa. Rzadko kiedy pozwalała łzom popłynąć po policzku, bo zawsze była surowa.

W tym samym momencie Pączek radośnie harcował w swoim łóżeczku. Do pokoju weszła pielęgniarka, a on zawsze wykręcał się, gdy ktoś wchodził. Nagle ucichł, spojrzał na nią i łzy same popłynęły po jej policzkach. Nie potrafiła wytłumaczyć, co zobaczyła w jego małych oczkach, ale poczuła, jak coś łamie się w jej sercu.

Pielęgniarka opowiadała w łzach, iż to stało się w chwili, gdy matka podpisała odmowę. Podrektor zareagowała: Nie ma sensu gadać bzdur.

Wszystkie te opowieści to tylko bajki, a noworodki i tak nie rozumieją. Może to przesąd, a może przypadek. Porzucone dzieci czują, iż zostali odrzuconi czy słyszą to w szepcie aniołów, czy własnym sercu. Starają się stać niewidoczne, nie przeszkadzać, nie drażnić. Wiedzą, iż świat chce ich wyrzucić do szarego przytułku, iż nie są potrzebni nikomu. Niezależnie od tego, czy są głodni, czy gorący, nikt nie przeczyta im bajki na dobranoc, nie otuli kocykiem.

Mądrzy porzuceni wiedzą o tym, a ich spojrzenie jest pełne beznadziei. Bezlitosny świat rozdaje jednych i zabiera drugich. A biedne dziecko próbuje latami zrozumieć, dlaczego je odrzucili, co zrobiło źle. Nie ma odpowiedzi. Świat obojętny odrzucił je bez sensu. To nie ich wina.

Jednak nadzieja istnieje. Nadzieja, iż los się odmieni, iż ktoś zauważy ich w tym bezdusznym świecie. W tym bez serca świecie jest dobro, choć rzadkie, i warto w nie wierzyć, kochane dziecko.

Od tego dnia chłopiec leżał cicho w łóżeczku, nie uśmiechał się już, patrzył surowo w oczy, jakby wszelką euforia wyprażono. Kasia próbowała go pocieszyć: Pączku, może chcesz na ręce? Mam koraliki, pobawimy się. Ręka w rękę, ale on patrzy biernie, nie rusza się. Kasia wraca, płacząc.

Pewnego wieczoru wybuchła: My go zdradzamy! To nasz błąd! Nie jesteśmy winni, iż ten mały został przywitany w świecie przez złe ręce! Nienawidzę!

Usiedziała na kanapie, trzymając brodę, nie płacząc, ale jęcząc. Podrektor podeszła, usiadła obok, głaskała ją po ramieniu i mówiła: Kochanie, nie wiem, co zrobić. Litość nad Pączkiem nie zna granic. Boże, co za praca!

Kasia przyrzekła działać. Podrektor odparła: Nie siedź tam, nie hałasuj, nie wyciekaj mleka, bo i tak ci go nie dadzą. Nie masz męża, nie masz domu dwa powody, by nie słuchać. Ile miałam w życiu Pączków? Nie policzyć, Boże, więc umówmy się: dam ci czas, a ty znajdź mu rodziców.

I tak Kasia ruszyła szukać najlepszych rodziców. Pracowała tak szczerze, iż choćby współpracownice w okolicy poczuły, iż los Pączka może się odmienić. Anioły nie występują tylko w niebie pomogły i w tym świecie. Sam maluch pomagał, jak mógł: zachorował na zwykłe przeziębienie, a dokumenty nie były potrzebne. Podrektor westchnęła: Po raz pierwszy w życiu cieszę się, iż dziecko jest chory.

W końcu znalazła parę Magda i Leon. Mieli po trzydzieści lat, nie mieli własnych dzieci, od lat marzyli o potomku, więc postanowili adoptować. Magda była delikatną, elegancką kobietą, z miękkim uśmiechem i melodyjnym głosem. Leon, duży, zadbany, przypominał żołnierza, kochał żonę nad wszystko. Ich dom był jasny i przytulny.

Z podrektorą wypadło, iż spodobała się im Leon, ale zaraz się skomleła: Przepraszam, to z ekscytacji. Zapytała: Ile ważył przy narodzinach? Przepraszam, nie wiem Zapytam mamę odpowiedział Leon, roześmiany. Magda dodała: Będzie nam zadawał pytania, ale to nieistotne.

Magda otworzyła drzwi i weszła pewnym krokiem. Pączek spał, rumienił się we śnie, małe ręce i nóżki drżały. Nagle otworzył oczy, przyglądał się wszystkim, a gdy spojrzał na Magdę, zatrzymał się. Zmarszczył brwi, po czym szeroko otworzył oczy.

Magda nie odrywała wzroku, obserwując każdy detal. Pączek przyciągnął się do jej dłoni, chwycił mocno kciuk. Wszyscy roześmiali się, mówiąc, jaki to sprytny chłopiec. Jedynie Magda i Pączek patrzyli na siebie nieodstąpnie.

Nagle Pączek niepewnie uśmiechnął się, ledwie dostrzegalnie. Magda uśmiechnęła się i skinęła głową, a on cicho pisnął. Wszyscy czekali, co dalej, a podrektor kaszlnęła cicho i rzekła: Dokończmy to spotkanie. Idźcie do domu, przemyślcie, zdecydujcie

Magda odpowiedziała bez odwracania się: Nie musimy myśleć, już zdecydowaliśmy.

Podrektor podniosła brwi, spojrzała na Leona, który nie wiedział, co powiedzieć. Leon po chwili odezwał się: Tak, już się zgodziliśmy, chcemy tego dziecka.

Magda uśmiechnęła się doPączek, otulony ciepłem nowej rodziny, w końcu poczuł, iż wreszcie znalazł swój prawdziwy dom.

Idź do oryginalnego materiału