Nie gryzą, nie żują
U małych dzieci z pokolenia Alfa (urodzonych po 2010 roku) coraz częściej obserwuje się opóźniony rozwój mowy. Rodzice (często reprezentujący pokolenie Z) niepokoją się, logopedzi w swoich gabinetach mają oblężenie małych pacjentów, a doświadczeni nauczyciele przedszkolni z niedowierzaniem kiwają głowami, bo przecież w poprzednich pokoleniach było inaczej.
Zwróciła na to uwagę dr Monika Wójcik, neurologopedka i pedagożka specjalna w rozmowie z "Gazetą Wyborczą". – Dzieci pokolenia Z mają bardzo dużo trudności z zakresu mowy i komunikacji. A te umiejętności rozwijają się poprzez kontakt z rodzicami, a nie ze telefonem czy zabawką interaktywną – zauważyła.
Czy problem rzeczywiście jest duży? Skąd się bierze? I czy małe dzieci w dzisiejszych czasach tak bardzo różnią się o tych z urodzonych np. dwie dekady wcześniej?
Małgorzata Markowska-Piskorz, neurologopeda dziecięcy, w rozmowie z naTemat również zwraca uwagę na to, iż dziś dzieci zaczynają mówić później. Jako pierwszą przyczynę takiego stanu rzeczy wymienia cyfryzację. Dzieci od najmłodszych lat mają kontakt z ekranami – telefonami, tabletami, telewizorami czy komputerami. A mowa rozwija się poprzez kontakt z drugim człowiekiem – dziecko powinno naśladować mimikę, gesty i dźwięki. Dzieci spędzające czas z ekranami zamiast z innymi ludźmi, są tego pozbawione.
– Nie ma komunikacji i interakcji. Dzieci siedzą same w telefonach i przełączają sobie bajki. Jak im się nie pozwoli na kolejną, to się awanturują, rzucają na podłogę, a rodzice, chcą mieć chwilę spokoju, więc włączają im je z powrotem – opowiada Markowska-Piskorz.
Kolejnym problem są nieprawidłowe nawyki żywieniowe u dzieci. A adekwatne jedzenie ma ogromny wpływ na rozwój aparatu mowy.
– Rodzice podają dzieciom zmiksowaną, papkowatą żywność, byleby tylko się nie zmęczyły. W efekcie maluchy nie gryzą, nie żują, nie połykają prawidłowo. Nie jedzą w naturalnych, fizjologicznych warunkach. Nie mają normalnej interakcji z jedzeniem – tłumaczy neurologopeda.
I wspomina, jak było przed laty: – Kiedyś rodzic siedział z dzieckiem, dawał mu łyżeczkę, dziecko próbowało. A teraz? Rodzic wachluje łyżką, a dziecko je, oglądając bajkę. I choćby nie ma świadomości, iż coś zjadło. Albo rodzice biegają za nim po całym domu, bo "nie chce jeść", a ono traktuje to, jak zabawę.
Specjaliści są zgodni, iż dzieci powinny jak najwcześniej uczyć się gryzienia i żucia pokarmów o różnej konsystencji.
– Kiedy mówię mamie, iż powinna dać dziecku surową marchewkę jako gryzak, żeby stymulowało buzię, patrzy na mnie, jakbym była z innej planety. Jakby dziecko miało od niej umrzeć. Rodzice podają wszystko pokrojone na małe kawałeczki, przez co ma ono trudności z przełykaniem – zauważa neurologopeda.
I dodaje: – Tak naprawdę powinni zaczynać od dawania większych kawałków, żeby dziecko miało szansę nauczyć się gryźć. Dzieci, które nie gryzą, nie żują, nie mają szans na prawidłowy rozwój mowy. To są mięśnie – mięśnie policzkowe, mięśnie okrężne, mięśnie języka. A mięśnie trzeba ćwiczyć.
Markowska-Piskorz podkreśla, iż wiele dzieci ma również problemy z napięciem mięśniowym, co utrudnia im jedzenie i mówienie.
– Dzieci z takimi problemami często mają wygórowane odruchy gardłowe i podniebienne, co sprawia, iż nie są w stanie nic zjeść, wymiotują, krztuszą się. To wszystko są skutki zaburzeń sensorycznych. Rodzice często nie zdają sobie sprawy, iż jeżeli dziecko ma problemy z mięśniami w innych częściach ciała, to również może mieć je w obszarze twarzy i jamy ustnej – wskazuje Markowska-Piskorz.
Zdaniem specjalistki, szkodę może przynieść także moda na BLW (Baby-Led Weaning). To metoda rozszerzania diety, w której dziecko od początku samodzielnie spożywa pokarmy w formie kawałków. Choć BLW sprzyja rozwojowi samodzielności i koordynacji ruchowej, może niestety negatywnie wpłynąć na rozwój mowy.
Brak odpowiedniego treningu mięśni jamy ustnej może z kolei prowadzić do osłabienia mięśni języka, warg i policzków. A bez tego trudno o prawidłową artykulację w przyszłości.
– W takich sytuacjach warto stopniowo uczyć je jedzenia łyżeczką i używania widelca. I pamiętać, iż jeżeli dziecko chwyta jedzenie, traktuje to głównie jako formę zabawy, a nie sposób na zaspokojenie głodu. Niestety, wielu rodziców zakłada, iż skoro dziecko nie je, to znaczy, iż nie lubi danego pokarmu. Tymczasem, jeżeli jedzenie nigdy nie trafia do ust, skąd dziecko ma wiedzieć, czy mu smakuje? – dodaje.
Brak aktywności
Kolejnym czynnikiem opóźniającym rozwój mowy jest współczesny styl życia. Dzieci znacznie rzadziej spędzają czas na placach zabaw. A przez to mają mniej okazji do ćwiczenia komunikacji, naśladowania mowy innych dzieci oraz rozwijania umiejętności społecznych.
– Kiedyś dzieci uczyły się współdziałania w piaskownicy, dzieląc się zabawkami, ucząc się komunikacji między sobą. Teraz to się zmienia. Rodzice pilnują, aby dzieci nie miały konfliktów i interweniują natychmiast, co utrudnia dzieciom naukę rozwiązywania problemów i interakcji. w tej chwili dzieci uczą się, iż są w centrum wszechświata, a inne osoby nie są dla nich tak ważne. Przez to trudno im później nawiązywać relacje z rówieśnikami – zauważa specjalistka.
I dodaje: – Dawniej dzieci miały więcej swobody w eksplorowaniu otoczenia. Mogły bawić się w piaskownicy, jeść piasek i lizać kamienie, co nie szkodziło im w żaden sposób. Dzisiaj rodzice są bardzo ostrożni, nie pozwalają dzieciom na takie zachowania.
A to jest ich naturalna czynność – stymulacyjna, która wpływa na rozwój umiejętności jedzenia i mówienia.
Jak mówi dalej, często również brak aktywności fizycznej w życiu dzieci prowadzi do problemów z koordynacją ruchową. Brak tych umiejętności może negatywnie wpływać na rozwój mowy, ponieważ motoryka mała i duża są ze sobą bardzo powiązane.
– Mowa i motoryka mała, np. trzymanie łyżeczki, rysowanie, wyklejanie, mają duży wpływ na rozwój komunikacji. Dzieci, które nie rozwijają swoich umiejętności motorycznych, mają trudności z mówieniem – precyzuje.
W rozmowie z naTemat.pl przekazuje, iż wiele dzieci mających problemy z mową, ma również problemy ze słuchem. Często rodzice zakładają, iż badanie słuchu wykonane przy porodzie jest wystarczające, ale w rzeczywistości mogą występować zmiany w słuchu, np. w wyniku infekcji, które pozostają niezauważone. jeżeli dziecko nie słyszy dobrze, nie może rozwijać mowy, co później prowadzi do opóźnienia w komunikacji.
Specjalistka podkreśla, iż dzieci rozwijają mowę stopniowo i nie zawsze zaczynają mówić od razu pełnymi wyrazami. Często używają dźwięków naśladowczych lub przekręcają słowa, co jest całkowicie naturalne i wpisane w proces rozwoju mowy. Ważne jest, aby nie forsować dziecka do mówienia w określony sposób, ale pozwolić mu na naturalny rozwój.
– Dajmy dzieciom trochę swobody. Pozwólmy robić im jak najwięcej robić rzeczy manualnych, które rozwijają ich koordynację. Dajmy im przestrzeń do tego, żeby same coś wymyślały. Nie zabraniajmy, pozwólmy na eksperymentowanie, na rozwój – zachęca.
Dotknąć
Beata, pedagog specjalny z przedszkola na Warmii (nazwisko do wiadomości redakcji – red.) wskazuje, iż dużą krzywdę dzieciom w rozwoju mowy wyrządziła pandemia COVID-19.
– Mam teraz w grupie dzieci postpandemiczne, czyli takie, które były w okresie płodowym lub przyszły na świat tuż po wybuchu pandemii, kiedy wszyscy żyliśmy w izolacji. Te dzieci nie lubią dotyku, trudno nauczyć je empatii, mają problemy społeczne. Ich mimika twarzy często nie odzwierciedla emocji, co utrudnia im nawiązywanie relacji – opisuje.
Dlaczego tak się dzieje? Pedagog specjalny tłumaczy, iż dzieci te były wychowywane w lęku. Izolacja ograniczyła też naturalną ekspresję i interakcje, które są bardzo ważne w nauce komunikacji.
– W czasie pandemii rodzice, zamknięci w domach, żyli w stresie – martwili się o kredyty, rachunki, przyszłość. Ten lęk przeniósł się na ich dzieci, co widzimy dziś w ich funkcjonowaniu. Nie miały one kontaktu z dziadkami, ciociami, innymi. W kluczowym okresie rozwoju zabrakło dla nich świata – lasu, plaży, trawy, zwykłych doznań sensorycznych. Nie mogły doświadczać świata w naturalny sposób. Jako terapeutka zajmująca się pracą sensoryczną, widzę ogromne deficyty w tym obszarze. To wszystko wpływa na ich rozwój, w tym także na mowę – wyjaśnia.
Podobnie jak nasza poprzednia rozmówczyni, pedagożka zauważa, iż małe dzieci spędzają coraz więcej czasu wpatrzone w ekran. A to ogranicza ich naturalne interakcje z otoczeniem.
– Urządzenie elektroniczne niczego od dziecka nie wymaga. Nie rozwija go, nie zachęca do rozmowy, bo nie ma z nim interakcji. Tymczasem rozmowa jest kluczowa i niezastąpiona – podkreśla.
Beata prowadzi także treningi umiejętności społecznych. Zauważa, iż dzieci w wieku 6–7 lat mają ogromne trudności z formułowaniem własnych myśli. Gdy prosi je, aby opowiedziały, co wydarzyło się w ich życiu w ciągu ostatniego tygodnia, okazuje się, iż mają bardzo ubogi zasób słownictwa. Jak relacjonuje, ich sposób mówienia jest techniczny, ograniczony, jakby brakowało im narzędzi do wyrażania siebie.
– To właśnie efekt tego, iż w najważniejszym okresie rozwoju nie mogły doświadczać świata tak, jak powinny – podkreśla.
Zbyt sterylnie
Magdalena (nazwisko do wiadomości redakcji – red.), nauczycielka przedszkola, dodaje, iż oprócz izolacji i braku kontaktu z rówieśnikami, negatywnie na mowę dzieci wpłynęło noszenie maseczek przez dorosłych.
– Brak możliwości obserwowania mimiki i ruchu ust sprawił, iż miały trudności z odczytywaniem emocji i nauką prawidłowej wymowy. Dzieci uczą się, patrząc na usta dorosłych – to naturalny mechanizm naśladowczy – tłumaczy.
Jest zdania, iż w pobudzeniu werbalizacji pomogłoby stymulowanie wszystkich zmysłów.
Jak mówi dalej, żyjemy w czasach "instagramowego macierzyństwa", gdzie wszystko musi być idealne – ładne outfity, posprzątany dom, dzieci wyglądające jak z katalogu.
– Czasem słyszę od rodziców, iż w domu nie pozwalają dziecku bawić się plasteliną czy modeliną, bo "dywan się pobrudzi". Zbyt duża dbałość o higienę i porządek sprawia, iż dzieci mają coraz mniej okazji do poznawania świata przez zmysły – dodaje.
Nauczycielka zauważa też, iż współczesne mamy są przytłoczone obowiązkami – pracą, kredytami, chęcią bycia perfekcyjną. I je wyręczają.
– Łatwiej jest zawiązać dziecku buty niż czekać, aż samo się tego nauczy, gwałtownie przygotować kanapki, niż pozwolić dziecku zrobić je samodzielnie. Nie wynika to jednak ze złych intencji, ale z lęku i presji społecznej. Młode mamy często boją się, iż zostaną ocenione jako nieporadne – mówi.
O tym, iż rośnie liczba dzieci borykających się z opóźnionym rozwojem mowy, świadczą kolejki do logopedów. Również w przedszkolach obserwuje się, iż coraz więcej dzieci wymaga specjalistycznej opieki.
– Kiedyś w jednej grupie tylko jedno dziecko potrzebowało pomocy logopedycznej lub neurologopedycznej, a teraz jest odwrotnie. Ten wskaźnik mówi sam za siebie – podkreślają rozmówczynie.
Beata zauważa, iż rośnie także neuroróżnorodność wśród dzieci.
– Obejmuje ona znacznie szerszy wachlarz cech, które nie zawsze są jednoznacznie klasyfikowane jako autyzm czy ADHD. Badania wskazują na zmiany w mózgu, które, choć nie są fizycznie widoczne, mają wpływ na rozwój dziecka, w tym na sposób przetwarzania mowy oraz interakcji społecznych. W praktyce oznacza to, iż dzieci mogą rozwijać się inaczej niż jeszcze kilkanaście lat temu – precyzuje.
Coraz więcej z nich preferuje samotne spędzanie czasu – wybierają książki czy zabawki i nie szukają towarzystwa. A jeżeli już, to często wolą kontakt z dorosłym. Trudno jest im nauczyć się rozwiązywania konfliktów i współpracy w grupie.
Jak mówi dalej pedagożka, w wielu przypadkach, gdy dorosły zainicjuje zabawę i pokaże jej schemat, dziecko potrafi się w nią zaangażować. Jednak gdy zostaje pozostawione samo sobie, często nie wykazuje naprzemienności ani interakcji typowej dla dawnych, spontanicznych zabaw. A rodzice, często przeciążeni codziennymi obowiązkami, nie zawsze mają siłę i chęci, żeby zaspokoić potrzeby dziecka.
Magdalena dodaje, iż obecne przedszkolaki borykają się nie tylko z opóźnionym rozwojem mowy, ale także z trudnościami w zakresie czynności samoobsługowych, takich jak higiena czy samodzielność.
– Coraz częściej zdarza się, iż dzieci w wieku przedszkolnym mają trudności z podstawowymi umiejętnościami, które ich rówieśnicy z poprzednich pokoleń opanowywały znacznie szybciej – podsumowuje.