Dziwna Przyjaźń

polregion.pl 6 godzin temu

Wujek Mietek był zabawny. Niezdarny jak niedźwiadek. Niskiego wzrostu, pulchny, z kręconymi włosami. Małe oczy, błękitne i przejrzyste jak cukierki. Okulary. I dziecięcy wyraz twarzy, radosny, naiwny.

Krzysiek bał się mężczyzn. Wzdrygał się na ich głosy, śmiech. Gdy ktoś na ulicy wyciągał do niego rękę, jak do dorosłego choć miał zaledwie sześć lat natychmiast chował się za mamę.

„Ewka! Co to za obrońca taki strachliwy!” śmiali się dorośli.

Krzysiek nie był tchórzem. Kiedyś obronił sąsiadkę Zosię przed trzema chłopakami, którzy odebrali jej piłkę. Po prostu zasłonił ją sobą i stanowczo powiedział:

„Nie ruszajcie jej! To dziewczyna. Ze mną macie do czynienia!”

I poszli sobie.

„Patrzcie, maluch się odważył!” tylko tyle powiedzieli.

Zosia wzięła go potem za rękę i rzekła: „Chodź, będziemy przyjaciółmi!”.

A gdy kot wdrapał się na drzewo, Krzysiek sam się za nim wspiął, na szczęście mama zobaczyła przez okno, wybiegła. Sąsiedzi pomogli ściągnąć chłopca i kociaka. Kota zabrali z mamą do domu, nazwali Pusią.

W przedszkolu Krzysiek był najodważniejszy, najzdolniejszy. Stawiano go za przykład. Ale mężczyzn bał się dalej.

To zaczęło się, gdy miał dwa lata. Kiedy ojciec tak krzyczał i wymachiwał rękami na mamę. Taki wysoki i przystojny. Czarnowłosy, ciemnooki, silny. Gdy szedł ulicą, odwracano się za nim. Stefan był ideałem wyglądu, ale nie duszy. Krzysiek nie pamiętał, by ojciec choć raz wziął go na ręce, przytulił, pocieszył.

„Przestań płakać! Nie jesteś babą. Chłopaki nie beczą! Nie będziesz mięczakiem. Śpisz sam w ciemności, żadnych bajek na dobranoc. Zabieram pluszaka z łóżka, nie jesteś dziewczynką! Zepsułeś statek? To koniec z zabawkami, niezdaro. Wynoś się. Idź się pobaw. Daj mi spokój. Zamknij się” takie słowa słyszał Krzysiek od najukochańszej osoby.

Później dowiedział się, iż był dzieckiem niechcianym. A ojciec nie chciał żenić się z mamą, ale rodzice nalegali.

„Kocha cię, Krzysiu. Może czas go zmieni. Po prostu taki już jest” głaskała go mama po głowie.

Czas płynął. A stosunek się nie zmieniał.

„Trzeba było czekać, aż sam zechcę dziecka! Mówiłem ci, humanistko jedna. No i urodziło się to coś, ten lękliwy mazgaj” wrzeszczał ojciec.

Nie podobało mu się wszystko w Krzysiu. I chłopiec się przyzwyczaił. Taty często nie było w domu. Aż w końcu odszedł. Powiedział, iż będzie pomagać finansowo. Ale dziecka widzieć nie chce. Nie takiego chciał. Może kiedyś.

Mama Krzysia była ładna. Długie miodowe włosy, duże oczy. Wydawała mu się syreną. Ciężko pracowała.

Aż pewnego dnia wróciła do domu z wujkiem Mietkiem. Był jej szefem w pracy. Zaproponował podwiezienie, gdy mama niosła ciężkie torby.

„Witaj, malutki. Jestem wujek Mietek. Wpadłem do was. jeżeli to nieporęczna pora, pójdę. Przyniosłem ci… ciasteczka. I samolocik. Stary, dostałem od dziadka. Mama mówiła, iż lubisz technikę. I jeszcze króliczka. Patrz, jaki puchaty, śmieszny, jak prawdziwy” powiedział wujek Mietek.

Miał miękki, cichy głos. Przestępował z nogi na nogę w progu. Krzysiek stał i milczał. Znowu się bał.

„Nie ma sprawy, Ewuniu. Pójdę. Chłopczyk pewnie chce być z tobą” wujek Mietek położył paczki i niezdarnie ruszył ku drzwiom.

Kiwał się jak niedźwiadek. Krzysiek mimowolnie się uśmiechnął. I rzucił się ku niemu.

„Niech pan nie idzie, wujku!”

Wujek Mietek wziął go na ręce. Pachniał wodą kolońską, bułeczkami i domem.

„Ależ ty śliczny chłopczyk! Ojej, jaki przystojniak! Jak dorośniesz, dziewczyny będą za tobą latać! Ewciu, jaki on cudowny! Takich nie widziałem!” mówił wzruszony wujek Mietek.

Od tamtej pory zaczął do nich przychodzić. Potrafił w garniturze usiąść na podłodze i bawić się z Krzysiem. Często mu czytał i przynosił książki. Gdy mama była zmęczona, gotował sam. Umiał wiele. I zupy, i kotlety, a jego pierogi były wyśmienite. Tata Krzysia nigdy nie stał przy kuchence. choćby herbaty sobie nie nalał. Mówił, iż to nie męskie zajęcie.

„A dlaczego pan gotuje, wujku Mietku?” nieśmiało zapytał Krzysiek.

„Bo to lubię, Krzysiu. Jestem z dużej rodziny, najstarszy. Rodzice ciągle pracowali, musiałem innych wykarmić. A poza tym, to takie ciekawe! Zrobić coś z miłością, nakarmić bliskich. Mama się zmęczy, niech odpocznie” odpowiadał wujek Mietek.

„Pan też przecież pracował” wzruszył ramionami Krzysiek.

„Ja twardy jestem, nic mi nie będzie. Latem pojedziemy na moją działkę, tam pięknie. Żaba w studni mieszka. Pokażę ci. Ryby połowimy. Nazbieramy mamie stokrotek!” przytulił go wujek Mietek.

Chłopiec wpił się w niego rączkami. Niczego nie pragnął bardziej, niż by wujek Mietek nigdy nie odszedł.

Pewnego dnia spotkali na ulicy ojca. Przypadkiem. Był z jakąś kobietą, ledwo stał na nogach.

„Kto to? Znalazłaś zastępstwo, Ewka? Szybko! Nic lepszego się nie znalazło, tylko to straszydło?” zaśmiał się ojciec.

Za nim jego towarzyszka.

Wujek Mietek milczał.

„Tato, to wujek Mietek. Nie wyzywaj go!” powiedział Krzysiek.

„Co? Powtórz, szczeniaku! Głos ci się załamał? Jaki wujek Mietek?” ojciec złapał wujka Mietka za klapy marynarki.

„Nie rób tego! Tato! Proszę, nie!” krzyczał Krzysiek, uczepiony nogi ojca.

Od tamtego dnia dziadkowie ze strony ojca częściej zabierali Krzysia. Obrzucali mamę pretensI kiedy Krzysiek po latach, już jako kapitan, patrzył na fale, wiedział, iż gdzieś tam, w świetle zapalonego latarenki, czuwa nad nim ciepły uśmiech wujka Mietka.

Idź do oryginalnego materiału