Słoneczny weekend spędziliśmy na działce u znajomych. Najpierw zabraliśmy się za wiosenne, ogrodowe porządki, by potem móc cieszyć smakiem upieczonej na grillu kiełbaski, czyli czymś, co Polacy lubią najbardziej. Marzenie. Jednak ja (niestety) nie o tym. Głównym tematem moich zainteresowań był 11-letni Kamil, syn naszych znajomych. choćby nie stricte on, ale jego zachowanie. Sposób myślenia.
Taki syn to skarb
Przywitał się z nami w ogrodzie. W jednej ręce trzymał grabie, drugą przecierał spocone czoło. Od razu można było zauważyć, iż pomaga rodzicom odgruzować ogród po jesieni i zimie. "Oj, jak bym chciała, żeby moi synowie w przyszłości tak mi pomagali" – pomyślałam. Nie mówiłam na głos, by nie sprawić im żadnej przykrości, by nie pomyśleli, iż ich do kogoś porównuję. Zawsze pilnuję, by nie zrobić żadnej gafy. Raz popełniłam błąd i wiem, czym to się kończy. Podziękuję, więcej nie skorzystam.
Przywitaliśmy się z pozostałymi domownikami. Wypiliśmy szybką herbatę, spróbowaliśmy ciasta i niemalże jednogłośnie stwierdziliśmy, że… trzeba pomóc. Ogród duży, każdy znajdzie coś dla siebie. A im szybciej zaczniemy, tym szybciej skończymy. Wizja palącego się grilla, skwierczących na nim kiełbasek, była dodatkową zachętą.
Nagroda czy kara?
Zanim zabraliśmy się do pracy, podzieliliśmy się zadaniami i znaleźliśmy odpowiednie narzędzia. Kamil cały czas grabił, nie odpuszczał. Nie usiadł choćby na chwilę. O ile na początku myślałam, iż pomaga rodzicom tak z czystego serca, to teraz byłam przekonana, iż to "pokuta za grzechy".
"Nieźle musiał nabroić" – myślałam. Jednak po chwili wszystkie moje wątpliwości rozwiał tata Kamila. "Taki syn to skarb. Już od rana nam tak pomaga, sam z siebie" – powiedział z uśmiechem, który wydawał się być największym, jaki w życiu widziałam. Można było dostrzec, iż jest z niego naprawdę dumny.
W oczach chłopca pojawiła się iskierka radości. Poczuł się doceniony przez ojca, a wiem, jakie to dla dzieci w tym wieku ważne. By jeszcze bardziej podkręcić atmosferę i docenić starania syna, tata powiedział: "Synu, jak zgrabisz całą skoszoną trawę i szyszki w tamtej części ogrodu, wypłacę ci bonus do kieszonkowego. Dodatkowe 20 zł".
Ucieszył się. Jednak po chwili zastanowienia, zaczął negocjować. Chyba uznał, iż te 20 zł to zdecydowanie za mało. Podbijał stawkę. Po kilku minutach doszli do porozumienia. "50 zł, zgoda? Tak, by wilk był syty i owca cała" – powiedział tata, a chłopak przytaknął.
Niespodziewany zwrot akcji
Po niespełna 10 minutach Kamil powiedział coś, co wprawiło mnie w osłupienie. "Rezygnuję, już mi się nie chce. Nasza umowa jest nieaktualna". Rzucił grabiami, zdjął rękawiczki, wszedł do domu i trzasnął drzwiami. Atmosfera zgęstniała, sytuacja zrobiła się niezręczna.
W oczach jego rodziców zauważyłam bezradność, która mieszała się ze wstydem i niezrozumieniem. Nie mieliśmy pojęcia, co tu się właśnie wydarzyło. Dlaczego? Co się takiego stało, iż w połowie pracy nagle zmienił zdanie? Obraził się? Ktoś powiedział
coś niemiłego? Po chwili otworzył drzwi i wykrzyczał "Za te marne 50 zł, to ja na
pewno nie będę tak się tu męczył". I tyle go widzieliśmy. Później, nie wydarzyło się już nic szczególnego. Na tym zakończę opisywanie tej historii.
Co z tym pokoleniem?
Nie mogę zrozumieć, biję się z myślami. Ale jak to? Domyślam się, iż gdyby tata nie zaproponował mu ekstra kasy do kieszonkowego, dokończyłby pomagać w ogrodzie "za darmo". Atmosfera byłaby świetna, nikt do nikogo nie miałby pretensji. Chłopiec byłby zadowolony, rodzice dumni, a ja pod wrażeniem.
Ale… kiedy tata wspomniał o pieniądzach, chłopiec jakby zrozumiał, iż on nie musi pomagać bezinteresownie. Musi coś z tego mieć. Za pracę należy się zapłata. Zauważmy jednak, iż to nie była praca, a odciążenie rodziców. Coś, co powinno dzieciom przychodzić bez trudu. Z naturalną łatwością.
Zgodził się na 50 zł, ale kiedy to sobie przekalkulował, doszedł do wniosku, iż to się nie opłaca. Zrozumiałe? Niekoniecznie. I tak się zastanawiam, co z tego pokolenia wyrośnie…