Mariusz szedł po peronie, ciesząc się ciepłem wiosennego słońca. Młody mężczyzna spędził siedem lat na zarobkach, pracując przy wyrębie lasu. Teraz, po zgromadzeniu sporej sumy pieniędzy i kupieniu prezentów dla matki i siostry, spieszył do domu.
— Chłopcze, dokąd idziesz? Podwiozę cię! — usłyszał za sobą znajomy głos.
— Dziadek Janek! Nie poznajesz mnie? — ucieszył się mężczyzna.
Starzec przyłożył dłoń do czoła i zmrużył oczy, wpatrując się w nieznajomego.
— To ja, Mariusz! Czyżbym tak się zmienił?
— Maryś! Co za spotkanie! Już straciliśmy nadzieję, iż cię zobaczymy! Chociaż słówko byś dał o sobie.
— Pracowałem w takiej głuszy, iż poczta rzadko tam docierała. Jak moje? Mama, Kasia, wszystko w porządku? Moja siostrzenica pewnie już chodzi do szkoły? — uśmiechnął się.
Starzec spuścił wzrok i ciężko westchnął:
— Więc nic nie wiesz… Źle, Maryś. Bardzo źle… Miną już prawie trzy lata, jak twojej matki nie ma. Kasia poszła na złą drogę, a potem zostawiła Zosię i zniknęła.
— A Zosia? Gdzie ona jest? — twarz mężczyzny spochmurniała.
— Kasia porzuciła córkę zimą, nie od razu się zorientowaliśmy. Zamknęła dziewczynkę w domu i uciekła. Po trzech dniach moja staruszka usłyszała hałas, poszła sprawdzić, a biedactwo stoi w oknie zalane łzami i prosi o pomoc.
Zabrali Zosię. Najpierw do szpitala, a potem do domu dziecka.
Całą drogę jechali w milczeniu. Janek postanowił zostawić chłopaka samemu sobie, nie wtrącać się niepotrzebnie. Po pół godzinie wóz z koniem zatrzymał się przed zarośniętym podwórkiem. Mariusz patrzył na chwasty, nie poznając rodzinnego domu. W oczach mężczyny zakręciły się łzy.
— Nie załamuj się, Maryś. Jesteś młody, masz siły, gwałtownie tu sobie poradzisz. Wiesz co, jedź do nas. Odpoczniesz po podróży, zjemy razem obiad. Moja staruszka się bardzo ucieszy — zaproponował starzec.
— Dzięki, ale pójdę do domu. Wieczorem was odwiedzę.
Cały dzień Mariusz poświęcił na porządkowanie podwórka, a wieczorem zjawił się z gośćmi: dziadek Janek z żoną — babcią Bronką.
— Marysiu! Jakżeś zmężniał! Prawdziwy przystojniak! — staruszka rzuciła się sąsiadowi w ramiona. — A my przynieśliśmy kolację. Najpierw zjemy, a potem pomożemy ci posprzątać w domu. Jak dobrze, iż wróciłeś!
— Może coś wiadomo o Kasi? Jak to możliwe? Zawsze była porządną dziewczyną… — zapytał podczas kolacji.
— Nie. Nic nie wiemy. Nie wytrzymała biedaczka. Najpierw męża straciła, potem matkę… Za dużo jak na jej barki. Co zrobisz z Zosią? Może zabierzesz? W końcu to twoja siostrzenica — spytała babcia Bronka.
— Nie wiem. Najpierw ogarnę dom, potem pojadę ją odwiedzić. Zobaczymy, przecież mnie nie zna.
Po tygodniu mężczyzna zdecydował się jednak pojechać do miasta, by zobaczyć Zosię. Po drodze wstąpił do sklepu z zabawkami. Uprzejma, ciemnowłosa dziewczyna powitała go ciepłym uśmiechem.
— Pomóc w wyborze? — zaproponowała.
— Tak. Kompletnie nie znam się na zabawkach. Lalkę, chyba, dla siedmiolatki i jeszcze coś według twojego uznania.
Dziewczyna sprawnie wyjęła piękną lalkę w pudełku i grę planszową.
— Proszę! To będzie idealne. Teraz wszystkie dziewczynki oszalały na punkcie takich lalek, a gra też jest popularna.
— Dzięki! Mam nadzieję, iż mojej siostrzenicy się spodoba — ucieszył się Mariusz.
***
Zosia przywitała wuja chłodno. Dziewczynka patrzyła spode łba i milczała. Ale gdy zobaczyła prezenty, trochę się rozchmurzyła i w końcu się uśmiechnęła.
— Zupełnie mnie nie znasz — zaczął Mariusz.
— Znam. Babcia i mama pokazywały mi twoje zdjęcia i opowiadały o tobie — przerwała mu.
— Tak? — uśmiechnął się. — I co mówiły?
— Że jesteś dobry i miły. Wujku, kiedy pojedziemy do domu? — szepnęła Zosia, rozglądając się nerwowo…
Pytanie dziecka wprawiło mężczyznę w osłupienie. Zrozumiał, iż biedaczce tu nie jest łatwo.
— Zosiu, czy ktoś cię krzywdzi? — spytał równie cicho.
— Tak — dziewczynka opuściła głowę i rozpłakała się.
— Teraz jeszcze cię nie mogę zabrać, ale obiecuję, iż niedługo wrócisz do domu. Nie martw się. Dobrze?
— Dobrze — wyszeptała Zosia.
Mariusz od razu poszedł do dyrektora domu dziecka i usłyszał niewesołe wieści.
— Rozumiem, iż jesteś wujem, to oczywiste… Ale dla opieki społecznej same więzy rodzinne nie wystarczą. Masz stałą pracę?
— Nie. Mówiłem, iż dopiero wróciłem z zarobków. Ale mam sporo oszczędności — próbował tłumaczyć.
— To nie argument! Wszystko musi być oficjalne. Twoja sytuacja rodzinna? Żona, dzieci?
— Nie — pokręcił głową.
— Źle, bardzo źle… jeżeli naprawdę chcesz zostać opiekunem, musisz znaleźć pracę i się ożenić.
— Ale przecież to nie dzieje się z dnia na dzień! A Zosia chce do domu!
— Nic nie mogę poradzić — rozłożył ręce dyrektor.
Spędziwszy prawie cały dzień w mieście, Mariusz ledwo zdążył na ostatni autobus. Usiadł na wolnym miejscu i pogrążył się wMariusz spojrzał przez okno na migoczące światła miasteczka i uśmiechnął się, bo wiedział, iż teraz, gdy Zosia i Ania były przy nim, jego dom w końcu znów stał się pełen życia.