Kudłaty bohater
Rytmiczne stukanie kół i migające za oknem drzewa kołysały do snu. Marek zdrzemnął się, opierając czoło o szybę, trzymając w dłoniach duże różowe pudełko z lalką — prezentem dla swojej sześcioletniej córki. Została mu tylko godzina jazdy: służbowa podróż dobiegała końca, a on nie mógł się doczekać spotkania z rodziną.
Sen był dziwnie wyraźny: rodzinny dom, ukochana Magda, Jagódka — jego małe słoneczko. choćby kundelek Kłaczek mu się przyśnił — ten sam pies, którego nie znosił. Mały, bezużyteczny, strachliwy. Ale Jagódka wyprosiła — przyniosła go jako szczeniaka z ulicy, a on, patrząc w jej oczy, nie miał siły odmówić.
Pociąg szarpnął i gwałtownie zahamował. Marek otworzył oczy. Naprzeciwko siedziała nieznajoma kobieta.
— Dzień dobry. Znamy się? — zapytał zdezorientowany.
— Nie, przepraszam. Po prostu wyglądał pan wzruszająco — taki poważny mężczyzna z pudełkiem lalki na kolanach.
— To dla córki. Z każdej służbówki staram się coś przywieźć. Strasznie za nią tęsknię.
— Szczęściarze, taka rodzina…
— To ja mam szczęście — odpowiedział z uśmiechem.
Szybko doszedł na skraj miasteczka, minął bloki i skierował się w stronę swojego domu. Zobaczył furtkę — była otwarta. Pomyślał, iż pewnie Magda z córką wyszły go powitać. Ale przed domem spotkała go blada, przerażona żona.
— Marek! Jagódka zniknęła!
Słowa ciąły jak nóż. Uśmiech zniknął. Marek postawił torbę przy płocie. Lalka została w dłoniach.
Magda ledwo łapała oddech ze strachu. Mówiła, iż słyszała córkę — bawiła się z Kłaczkiem w piaskownicy. Potem wyszła na chwilę do kuchni. Wróciła — cisza. Jagódki nigdzie. Przeszukała podwórko, ulicę, dom. Nic.
— Furtka była zamknięta?
— Jagódka mogła otworzyć… Ale wie, iż nie wolno…
Rzucili się na poszukiwania. Obiegli okolicę. Wołali. Spytali sąsiadów. Po godzinie zrozumieli — sprawa poważna. Policja. Ochotnicy.
W piaskownicy zostało tylko wiaderko i ślady. Kłaczek też zniknął.
— Może jest z nią — zamyślony powiedział komisarz.
Marek nie wątpił: Jagódka żyje. Pójdzie do lasu, znajdzie ją. Nieważne jak. W koszulce, mimo nocnego chłodu. „Jagódce jest zimno — to i mnie nie będzie ciepło” — powtarzał w kółko.
Z latarką w ręce, w towarzystwie wolontariuszy przeczesywał las. Co jakiś czas zatrzymywali się, krzyczeli. Bez odpowiedzi. Marek przypomniał sobie, jak kiedyś zabrał córkę z przedszkola i usłyszał: „Tatusiu, czy możemy zostawić pieska?” — i wskazała na drżącą kulkę sierści.
Kłaczek stał się jej wiernym przyjacielem. Grzał, gdy była chora. Smucił się, gdy jej nie było. Więcej niż pies. Prawie anioł stróż.
I wtedy — w ciemności mignęło znalezisko. Różowa czapeczka z uszami. Potem sandałek.
— To jej! — powiedział ochrypłym głosem Marek.
Wolontariusze milczeli. Ich spojrzenia mówiły wszystko. Ale Marek odganiał od siebie strach. „Żyje. Ona żyje. Znajdę ją.”
PW końcu w oddali rozległo się radosne szczekanie Kłaczka, a zaraz potem cichy głosik Jagódki: „Tatusiu, tutaj jesteśmy!”