Gdy autobus się zepsuł, a życie – przeciwnie, zaczęło działać
Wanda Nowak wracała z działki razem z wnukami. Sierpniowe słońce prażyło niemiłosiernie, dzieci marudziły, a autobus, nie wytrzymawszy południowego upału, nagle stanął w środku drogi. W środku podniós się gwar – ludzie się denerwowali, wachlowali gazetami i złorzeczyli kierowcy. A Wanda patrzyła na swoich dwóch zmęczonych maluchów i wiedziała: czekanie na następny autobus to męka. Trzeba dzwonić do syna, żeby ich zabrał. Kobieta sięgnęła już po telefon, gdy nagle obok zatrzymał się samochód. Szyba po stronie kierowcy powoli się opuściła. Wanda zajrzała do środka – i zastygła.
Ale ta historia zaczęła się długo przed tym upalnym dniem…
Wanda Nowak wyszła za mąż nie z miłości, a choćby nie z wyrachowania – tylko z konieczności. W wieku dwudziestu pięciu lat w jej rodzinnej wsi uchodziła już za „starą pannę“. Wtedy pojawił się Jan – wiejski złota rączka, utalentowany, ale z słabością do kieliszka. Rodzice namawiali, koleżanki dawno miały dzieci… Więc się zgodziła.
Na początku jakoś się przyzwyczajali. Ona starała się pokochać męża, on – nie bardzo się starał być kochanym. Małżeństwo gwałtownie zmieniło się w sąsiedztwo z przymusu. Potem urodził się syn Michał, a dwa lata później – córka Kasia. Po narodzinach dzieci Jan dał się ponieść nałogowi. Najpierw pracował we wsi – miał pełne ręce roboty, ludzie płacili, jedni w naturze, inni złotówkami. A gdy tylko przenieśli się do miasta, do odziedziczonego mieszkania – wszystko się posypało.
Jan nie potrafił utrzymać pracy: raz fabryka, raz targowisko, raz warsztat – wszędzie na krótko. Wandzie musiała zatrudnić się jako opiekunka w przedszkolu, by móc umieścić tam własne dzieci. Pieniędzy brakowało straszliwie. Dziewięćdziesiąte, bieda, beznadzieja… Chatę na wsi dawno sprzedali. A mąż nie omieszkał przypominać: mieszkanie jest jego, a jeżeli co – niech sobie szuka, gdzie pójść.
Ale iść było nigdzie. Wanda przetrwała – dla dzieci. Miłości do męża nie było ani trochę, tylko gorycz i rozczarowanie. ale z czasem coś się zmieniło. Dostała pracę w kadrach, zaczęła zarabiać. Jan kręcił się po warsztatach. Na jedzenie starczało, ale szczęścia nie przybyło.
Gdy syn poszedł do technikum, a córka miała zaledwie czternaście lat, Jana zabrakło. Zawał. Wanda oczywiście popłakała – ale bez dramatu. Dla niej zawsze był obcym człowiekiem. Pogrzebała męża i została sama z dziećmi. Wtedy miała zaledwie 45 lat, ale czuła się starą kobietą. Bez miłości, bez marzeń, bez nadziei.
Rozpłynęła się w dzieciach. Nie wtrącała się w ich życie, nie zadawała nietaktownych pytań. Sama wiedziała, jak to jest – żyć z kimś, kogo się nie kocha. choćby wnuków nie prosiła – rozumiała: wszystko w swoim czasie. Ale gdy i Michał, i Kasia znaleźli sobie partnerów, pobrali się, a potem podarowali jej wnuki – jej serce wypełniła prawdziwa radość.
Dzieci troszczyły się o matkę, a ona często opiekowała się maluchami. Za rodzinne oszczędności kupili babci działkę, i Wanda każde lato spędzała tam z wnukami, w ciszy i spokoju.
Życie potoczyło się zwyczajnie. Bez namiętności, bez wzruszeń. I Wanda Nowak już pogodziła się z tym, iż swoje kobiece szczęście dawno przegapiła. Często próbowała przypomnieć sobie coś dobrego z małżeństwa – i nie mogła. W końcu wyszła za mąż bez miłości…
Aż przyszedł ten dzień. Wracali z działki. Autobus się zepsuł. Słońce prażyło, dzieci marudziły. Wanda sięgnęła po telefon, by zadzwonić do syna. I wtedy zatrzymał się samochód.
Za kierownicą – mężczyzna w jej wieku. Otworzył okno, spojrzał na autobus i zapytał:
– Awaria?
– Tak, niestety… Straszny upał.
– Z dziećmi?
– Tak. Już miałam dzwonić, żeby nas zabrali.
– Do miasta?
– Tak…
– Podwiozę. Niech się pani nie sprzeciwia. Nie będziemy tu stać w tym żarze.
Najpierw Wanda chciała odmówić, ale potem skinęła głową – i dobrze zrobiła. Mężczyznę nazywał się Marek. Też wracał z działki, ale miał samochód. W drodze rozmawiali. Okazał się wdowcem, też miał wnuki, pracował jako inżynier, sam prowadził gospodarstwo.
Wanda nagle poczuła coś, czego nigdy nie znała. Podniecenie. Zażenowanie. A może to były te słynne motyle w brzuchu, o których czytała w książkach, ale nigdy nie wierzyła, iż istnieją.
Gdy dojechali, Marek, widząc torby, pomógł jej zanieść je do mieszkania. Wanda zaprosiła go na herbatę. Dzieci bawiły się w pokoju, a dorośli siedzieli w kuchni i rozmawiali. O życiu, przeszłości, dzieciach. Czas minął niepostrzeżenie. Dopiero gdy przyjechał syn po wnuki, Wanda zrozumiała, jak gwałtownie upłynął wieczór. Marek pożegnał się, zawstydzony wyszedł. I… nie wymienili się numerami.
Zdała sobie z tego sprawę, gdy została sama. Dusza ścisnęła ją z niespodziewanego smutku. Było jej choćby wstyd – jak to, w jej wieku… A może tylko był grzeczny i już go nie zobaczy?
Minęło kilka dni. Wanda zaczęła się namawiać, by zapomnieć. To tylko zbieg okoliczności. Ale pewnego wieczora, gdy chciała nalać sobie herbaty i włączyć ulubiony serial, zadzwonił dzwonek do drzwi.
W progu stał Marek. Z bukietem mieczyków i pudełkiem tortu.
– Przepraszam, iż bez zapowiedzi… Ale nie wziąłem numeru. A nie mogłem zapomnieć.
Wanda patrzyła i uśmiechała się przez łzy.
– Tak się cieszę, iż pan przyszedł.
I choć miała już prawie sześćdziesiąt. Choć włosy siwe, a kolana bolą wieczorami. Po raz pierwszy w życiu czuła się prawdziwą kobietą – pożądaną, ważną, kochaną.
Tak bywa. Gdy autobus się psuje, a serce – przeciwnie, zaczyna działać. Gdy życie, po bólu i rozczarowaniach, nagle daje szansę – na miłość. Prawdziwą, dojrzałą, cichą jak letni wieczór.
A jeżeli myślisz, iż wszystko już za tobą – poczekaj. Najważniejsze może być jeszcze przed tobą.