Kiedy choroba rozdziela rodzinę: dramat w domu Anny
Anna siedziała w kuchni, trzymając w dłoniach kubek z ostygłą herbatą. Za oknem szarość listopada przygnębiała, a w jej małym mieszkaniu na obrzeżach Wrocławia rozgrywała się prawdziwa burza. Jej matka, Zofia Nowak, znów przyjechała — z gorączką, kaszlem i niekończącymi się narzekaniami. Od kilku lat, gdy tylko Zofia poczuła się choć trochę gorzej, pakowała torbę i jechała do córki. I za każdym razem Anna stawała w centrum konfliktu, rozdarta między opieką nad chorą matką, roczną córeczką i zirytowanym mężem.
Zofia przekonywała, iż w swoim mieszkaniu w sąsiedniej dzielnicy jest jej samotnie i strasznie. „A co, jeżeli będzie mi jeszcze gorzej? Jak sobie poradzę sama?” — powtarzała, patrząc na Annę z wyrzutem. Ale Anna wiedziała, iż to nie tylko strach. Gdy matka zachorowała, zamieniała się w kapryśną królową, żądającą uwagi co minutę. A Anna miała urlop macierzyński, malutką Basię, która właśnie uczyła się chodzić i domagała się matczynej bliskości, oraz męża Krzysztofa, którego cierpliwość topniała z każdą kolejną wizytą teściowej.
Gdy Zofia chorowała, starała się trzymać w swoim pokoju. Ale wirusy nie pytały o pozwolenie: szła do łazienki, zaglądała do kuchni, zostawiając za sobą ślad kaszlu i kichania. Anna bała się o Basię — co, jeżeli dziecko się zarazi? Ale wytłumaczenie tego matce było niemożliwe. „Nie robię tego specjalnie, Aniu,” — wzdychała Zofia — „jestem ostrożna.” A potem zaczynały się prośby: „Ugotuj mi zupę, tylko nie za słoną, bo gardło mnie boli. Przynieś herbatę, ale nie gorącą, bo się poparzę. Otwórz okno, duszno, nie, zamknij, bo zimno!” I za każdym razem, gdy Basia zaczynała płakać, matka marszczyła brwi: „Och, jak ona wrzeszczy, nie da się spać.” choćby Krzysztof, który tylko przechodził obok, słyszał komentarz: „Tupie jak słoń, drzwiami trzaska, żadnego spokoju!”
Wcześniej było inaczej. Anna i Krzysztof żyli swoim życiem, wychowywali córeczkę, a do Zofii zaglądali raz w miesiącu — porozmawiać, pomóc w sprawunkach. Matka była samodzielna: sprzątała, gotowała, choćby chorowała w ciszy, prosząc jedynie o leki. Ale potem coś się zmieniło. Zofia zaczęła dzwonić częściej, narzekać na samotność, na zdrowie. „A co, jeżeli będzie naprawdę źle, a was nie będzie?” — mówiła drżącym głosem. — „Jestem sama, zupełnie sama.” Anna próbowała uspokajać: „Mamo, dzwonię do ciebie codziennie, jesteśmy blisko, wszystko będzie dobrze.” Ale matka nie słuchała, jej obawy rosły jak śnieżna kula.
Pewnego dnia Zofia zadzwoniła zapłakana: było jej tak źle, iż wezwała pogotowie. Krzysztof był na nocnej zmianie w fabryce, więc Anna musiała biec do matki z Basią na rękach. Wtedy zabrali Zofię do siebie — leczyli, doglądali. Ale od tamtej pory wszystko się zmieniło. Teraz, gdy tylko matka dostała gorączki lub zaczęła kaszleć, pojawiała się w ich drzwiach. Czasem zostawała na kilka dni, czasem na tydzień. Bywały momenty, gdy Zofia leżała z wysoką temperaturą, dusząc się od kaszlu, i domagała się, by Anna siedziała przy niej, podawała leki, słuchała skarg. A Basia płakała w łóżeczku, a Anna biegała między pokojami, czując, jak w środku narasta rozpacz.
Każda wizyta matki stawała się próbą. Zofia potrafiła się obrazić, jeżeli zupa była „nie taka”, albo nagle oznajmić, iż wraca do domu, bo „wszystko ją tu denerwuje.” Anna bała się o matkę — a jeżeli naprawdę wyjedzie w takim stanie? Ale jeszcze bardziej bała się o Basię, o męża, o ich rodzinę, która pękała w szwach. Krzysztof, który kiedyś życzliwie patrzył na teściową, teraz mroczniał na samo jej wspomnienie. „Ona nas wykorzystuje, Aniu,” — mówił. — „W domu choruje normalnie, a tu przyjeżdża, żebyś się nią zajmowała.” Anna też to widziała, ale nie potrafiła powiedzieć tego matce. „A jeżeli się pokłócimy?” — myślała. — „Jeśli się obrazi i przestanie z nami rozmawiać? Ale tak dalej nie można, jestem na krawędzi.”
Krzysztof już nie krył irytacji. „Trzeba z nią porozmawiać,” — mówił. — „Inaczej usiądzie nam na głowie.” Anna wiedziała, iż ma rację, ale serce ściskał strach. Jak znaleźć słowa, by nie urazić matki, a jednocześnie ochronić swoją rodzinę? Jak wytłumaczyć, iż miłość do niej nie oznacza, iż Anna nie ma prawa do własnego życia? Patrzyła na śpiącą Basię, na pochmurną twarz Krzysztofa i rozumiała: trzeba podjąć decyzję, bo ich dom, ich rodzina nie wytrzymają tego ciężaru.
Co ma zrobić Anna? Jak zachować spokój w rodzinie, nie tracąc więzi z matką? Ta historia to nie tylko o chorobie, ale także o granicach, o miłości, która czasem staje się zbyt ciężkim brzemieniem, i o wyborze, który rozdziera serce.