Kiedy myślę o rozwiązaniach idealnych, to istnienie hoteli dla rodzin z (małymi) dziećmi i ośrodków czy wczasów tylko dla dorosłych lub dopuszczających dzieci od konkretnego, starszego, wieku, jawi mi się jako doskonały pomysł. Po co wchodzić sobie w drogę, skoro można beztrosko wypoczywać bez rzeczy (tudzież, jak w tym przypadku, ludzi), które nam przeszkadzają?
Każdemu według potrzeb
Gdy moje dzieci były małe, chętnie wyjeżdżałam z nimi do pewnego gospodarstwa agroturystycznego, które organizowało wczasy dla rodziców z maluchami. Była masa różnych atrakcji dla dzieci, świetne jedzenie, piękna przyroda i nikt się na nikogo nie wkurzał, iż gdzieś przebiega/płacze/krzyczy małe dziecko. Dorośli byli tam ostojami spokoju, a dzieciaki szczęśliwe i wolne.
Teraz, gdy moje dzieci są już nastolatkami, w życiu nie chciałabym znaleźć się w takim miejscu. Przeszkadza mi hałas generowany przez małe dzieci. I ich rodziców zwracających im uwagę też. Rodzice niezwracający im uwagi również mi przeszkadzają. Po co więc miałabym fundować sobie wakacje w warunkach, które są dla mnie niekomfortowe, skoro mogę wybrać tak, żeby uniknąć tego stresu?
W rozmowach ze znajomymi zdarza mi się mówić, pół żartem, pół serio, iż wychowując dzieci, nabawiłam się nadwrażliwości słuchowej. Teraz najlepiej odpoczywam w ciszy. Rzadko choćby włączam w domu muzykę czy radio, telewizji nie mam. Głośnej muzyki słucham na koncertach i podczas samotnych podróży samochodem.
Taki hotel/kawiarnia/restauracja to rozwiązanie idealne dla obu stron i naprawdę nie ma się co o to oburzać: rodzice nie muszą się stresować, iż zachowanie ich dzieci będzie komuś przeszkadzać, więc sami lepiej odpoczną, a złaknieni ciszy dorośli nie muszą obawiać się, iż hałas zakłóci im odpoczynek.
"Mocno dyskryminujące"
W rozmowie z Krzysztofem Grzybowskim w radiowej "Jedynce" psycholożka Klaudia Piotrowicz-Zakrzewska zauważyła, iż tworząc strefy bez dzieci, zaczęliśmy głośno mówić o naszych potrzebach, jednocześnie jednak zapomnieliśmy o potrzebach najmłodszych: – Mam poczucie, iż ten komunikat jest mocno dyskryminujący. Daje to przestrzeń do marginalizacji grupy społecznej, jaką są dzieci. A grupa ta chyba i tak jest już dosyć zmarginalizowana.
Zastanawiam się, w jakim sensie ta grupa jest zmarginalizowana? Dzieci jeszcze nigdy nie były tak powszechnymi użytkownikami przestrzeni publicznej, jak w XXI w. Są wszędzie, są nieomal częścią krajobrazu. Atrakcje dla małych dzieci wkomponowane są w tkankę miejską, przewidziane są choćby w miejscach kultury, jeszcze dwie dekady temu zarezerwowanych niemal wyłącznie dla dorosłych.
I dobrze, tak powinno być. Jednak jeżeli ktoś nie ma ochoty przebywać w absorbującym towarzystwie małych dzieci, a umówmy się – ma do tego prawo, świetnie, iż ma możliwość wyboru miejsc, o których wie, iż będzie mógł w nich odpoczywać w takich warunkach, jakie dla niego są optymalne.
– Na co dzień brakuje nam takiej życzliwości, w kontekście zrozumienia potrzeb innych dzieci. (...) Krzyczenie dzieci to jest w pewnym sensie "normalność". Nie ma dziecka, które nie krzyczy. To się zdarza. Ważna jest obustronna wyrozumiałość – podkreśla psycholożka w "Jedynce".
Pewnie, sama jestem orędowniczką wyrozumiałości i życzliwości. Także tej względem ludzi, którzy nie chcą na wczasach być otoczeni przez małe (=głośne) dzieci lub chcą spokojnie cieszyć się posiłkiem w restauracji.
Zdaniem rozmówczyni Grzybowskiego restauracje, które wprowadzają zakaz wstępu dla dzieci, robią to po to, by się o nich mówiło. – Liczą na kontrowersję i na tę zasadę, zgodnie z którą "nieważne, co mówią, ważne, żeby mówili". Przypuszczam, iż chodzi im o reklamę, a nie o potrzeby jednej czy drugiej strony – stwierdza.
Może. A może po prostu reagują na potrzeby. Nie każdy musi lubić małe dzieci. Może to nie jest oczywisty pogląd u dziennikarki parentingowej, ale właśnie tak uważam. To ta wyrozumiałość, o której wspominała Piotrowicz-Zakrzewska wcześniej.