Hotele i wczasy tylko dla dorosłych? Jak matka powiem jedno: świetny pomysł!

mamadu.pl 4 miesięcy temu
Zdjęcie: Każdy ma prawo do spokoju – tak samo rodziny z małymi dziećmi, jak i ludzie, którzy nie chcą odpoczywać w ich towarzystwie fot. 123rf


Na hasło "hotel tylko dla dorosłych" czy "kawiarnia nie dla dzieci" rodzice zwykle reagują świętym oburzeniem. Bo jakże to tak dyskryminować rodziny? Leje się jad, sączą rozgoryczone słowa, nie brakuje i bluzgów. Tylko po co? Jestem matką, uważam, iż takie miejsca są świetnym pomysłem. Dla każdej ze stron.


Kiedy myślę o rozwiązaniach idealnych, to istnienie hoteli dla rodzin z (małymi) dziećmi i ośrodków czy wczasów tylko dla dorosłych lub dopuszczających dzieci od konkretnego, starszego, wieku, jawi mi się jako doskonały pomysł. Po co wchodzić sobie w drogę, skoro można beztrosko wypoczywać bez rzeczy (tudzież, jak w tym przypadku, ludzi), które nam przeszkadzają?

Każdemu według potrzeb


Gdy moje dzieci były małe, chętnie wyjeżdżałam z nimi do pewnego gospodarstwa agroturystycznego, które organizowało wczasy dla rodziców z maluchami. Była masa różnych atrakcji dla dzieci, świetne jedzenie, piękna przyroda i nikt się na nikogo nie wkurzał, iż gdzieś przebiega/płacze/krzyczy małe dziecko. Dorośli byli tam ostojami spokoju, a dzieciaki szczęśliwe i wolne.

Teraz, gdy moje dzieci są już nastolatkami, w życiu nie chciałabym znaleźć się w takim miejscu. Przeszkadza mi hałas generowany przez małe dzieci. I ich rodziców zwracających im uwagę też. Rodzice niezwracający im uwagi również mi przeszkadzają. Po co więc miałabym fundować sobie wakacje w warunkach, które są dla mnie niekomfortowe, skoro mogę wybrać tak, żeby uniknąć tego stresu?

W rozmowach ze znajomymi zdarza mi się mówić, pół żartem, pół serio, iż wychowując dzieci, nabawiłam się nadwrażliwości słuchowej. Teraz najlepiej odpoczywam w ciszy. Rzadko choćby włączam w domu muzykę czy radio, telewizji nie mam. Głośnej muzyki słucham na koncertach i podczas samotnych podróży samochodem.

Taki hotel/kawiarnia/restauracja to rozwiązanie idealne dla obu stron i naprawdę nie ma się co o to oburzać: rodzice nie muszą się stresować, iż zachowanie ich dzieci będzie komuś przeszkadzać, więc sami lepiej odpoczną, a złaknieni ciszy dorośli nie muszą obawiać się, iż hałas zakłóci im odpoczynek.

"Mocno dyskryminujące"


W rozmowie z Krzysztofem Grzybowskim w radiowej "Jedynce" psycholożka Klaudia Piotrowicz-Zakrzewska zauważyła, iż tworząc strefy bez dzieci, zaczęliśmy głośno mówić o naszych potrzebach, jednocześnie jednak zapomnieliśmy o potrzebach najmłodszych: – Mam poczucie, iż ten komunikat jest mocno dyskryminujący. Daje to przestrzeń do marginalizacji grupy społecznej, jaką są dzieci. A grupa ta chyba i tak jest już dosyć zmarginalizowana.

Zastanawiam się, w jakim sensie ta grupa jest zmarginalizowana? Dzieci jeszcze nigdy nie były tak powszechnymi użytkownikami przestrzeni publicznej, jak w XXI w. Są wszędzie, są nieomal częścią krajobrazu. Atrakcje dla małych dzieci wkomponowane są w tkankę miejską, przewidziane są choćby w miejscach kultury, jeszcze dwie dekady temu zarezerwowanych niemal wyłącznie dla dorosłych.

I dobrze, tak powinno być. Jednak jeżeli ktoś nie ma ochoty przebywać w absorbującym towarzystwie małych dzieci, a umówmy się – ma do tego prawo, świetnie, iż ma możliwość wyboru miejsc, o których wie, iż będzie mógł w nich odpoczywać w takich warunkach, jakie dla niego są optymalne.

– Na co dzień brakuje nam takiej życzliwości, w kontekście zrozumienia potrzeb innych dzieci. (...) Krzyczenie dzieci to jest w pewnym sensie "normalność". Nie ma dziecka, które nie krzyczy. To się zdarza. Ważna jest obustronna wyrozumiałość – podkreśla psycholożka w "Jedynce".

Pewnie, sama jestem orędowniczką wyrozumiałości i życzliwości. Także tej względem ludzi, którzy nie chcą na wczasach być otoczeni przez małe (=głośne) dzieci lub chcą spokojnie cieszyć się posiłkiem w restauracji.

Zdaniem rozmówczyni Grzybowskiego restauracje, które wprowadzają zakaz wstępu dla dzieci, robią to po to, by się o nich mówiło. – Liczą na kontrowersję i na tę zasadę, zgodnie z którą "nieważne, co mówią, ważne, żeby mówili". Przypuszczam, iż chodzi im o reklamę, a nie o potrzeby jednej czy drugiej strony – stwierdza.

Może. A może po prostu reagują na potrzeby. Nie każdy musi lubić małe dzieci. Może to nie jest oczywisty pogląd u dziennikarki parentingowej, ale właśnie tak uważam. To ta wyrozumiałość, o której wspominała Piotrowicz-Zakrzewska wcześniej.

Idź do oryginalnego materiału