Dziś przypomniała mi się ta trudna, ale i pouczająca historia z naszego życia. Jak mój mąż, Marek, w tydzień zrozumiał, co naprawdę znaczy „urlop macierzyński”.
Wiele mężczyzn myśli, iż macierzyński to dla kobiet czas odpoczynku – tylko dziecko i relaks. Ale rzeczywistość bywa zupełnie inna. Nasza historia może otworzyć oczy niejednemu, kto tak uważa.
Mamy dwóch synów – prawie równolatków, różnica wieku ledwie rok. Te małe „urwisy” mają nieskończone pokłady energii i wyobraźni. Ich wspólne zabawy zmieniają dom w pole bitwy – raz jestem uwięzioną przez piratów, innym razem badaczką dzikiej dżungli. Poza ich przygodami, na mojej głowie były wszystkie domowe obowiązki: gotowanie, pranie, sprzątanie, zakupy. Każda minuta dnia była zaplanowana, żeby gdy Marek wracał z pracy, w domu był porządek, a obiad na stole.
Mój mąż pracował w fabryce, utrzymując naszą rodzinę. Starałam się, żeby po ciężkim dniu miał spokój i wygodę. Wieczorami spędzał czas z chłopcami, czytając im bajki albo budując z klocków. Ale finanse były napięte – oprócz codziennych wydatków mieliśmy kredyt hipoteczny. Co miesiąc musieliśmy oszczędzać i dokładnie planować budżet.
Aż tu nagle – grom z jasnego nieba. W fabryce zaczęła się reorganizacja i Marek stracił pracę. Dostał dwumiesięczne odprawy, ale morale miał w gruzach. Czuł się niepotrzebny i zagubiony. Pierwsze dni po zwolnieniu spędzał na kanapie, wpatrzony w telewizor. Miałam nadzieję, iż to przejściowe i iż niedługo zacznie szukać nowej pracy. Ale dni mijały, a nic się nie zmieniało.
Widząc, jak topnieją nasze oszczędności, postanowiłam działać. Pewnego wieczoru, po kolejnym dniu spędzonym przez Marka przed telewizorem, zaproponowałam:
– Kochanie, dostałam propozycję powrotu do pracy. Skoro teraz jesteś wolny, mógłbyś zająć się chłopcami, kiedy ja będę pracować.
Marek był zaskoczony:
– Jak to? Ja? Na macierzyńskim? Opiekować się dziećmi, sprzątać, gotować?
Uśmiechnęłam się:
– Sam mówiłeś, iż to odpoczynek. Teraz będziesz miał okazję się przekonać.
Po krótkim namyśle zgodził się. Przeprowadziłam dla niego „szkolenie”, pokazując, jak ogarnąć dzieci i dom. Marek skrupulatnie wszystko notował.
Pierwszy dzień mojej pracy pamiętam do dziś. Wróciłam do domu, a tam – kompletny chaos. Zabawki porozrzucane, w kuchni góra brudnych naczyń, dzieci głodne i marudne. Marek powitał mnie z wymówką w oczach:
– Przepraszam, nie zdążyłem ugotować obiadu…
Westchnęłam i zabrałam się za sprzątanie, tłumacząc sobie, iż to przez jego brak wprawy. Ale sytuacja powtarzała się dzień w dzień. Po tygodniu Marek się poddał:
– Nie dam rady. To nie urlop, to katorga. Może zapiszmy chłopaków do przedszkola?
Przyspieszyliśmy sprawę z przedszkolem, a Marek zaczął szukać pracy. niedługo znalazł nowe miejsce i życie wróciło do normy. Teraz, kiedy wspominamy ten czas, śmiejemy się, jak to Marek „odpoczywał” na macierzyńskim.
Ta historia była dla nas obojga lekcją – macierzyński to nie wakacje, tylko ciężka praca, wymycie pełnego poświęcenia i cierpliwości. Teraz Marek z szacunkiem patrzy na to, ile wysiłku wkładam w dom i dzieci, bo wie już, jakie to trudne.